- Naprawdę się przebrałaś - zagaił idiotycznie.
- Masz mi za złe?
- Żałuję tylko, że nie wziąłem aparatu.
- Nic straconego, mogę to jeszcze kiedyś założyć dla ciebie.
- Tylko bez bielizny - wypalił automatycznie i mało nie uciekł. To nie jest Weronika, durniu, tylko dziewczyna, którą znasz od tygodnia. Opanuj się.
- Hmm, nie wiedziałam, że znamy się tak dobrze - powiedziała ze śmiechem, najwyraźniej zadowolona, co wstrząsnęło nim prawie tak samo jak jego własny tekst.
Zaczął przepraszać, ale zaśmiała się jeszcze głośniej i położyła mu palec na ustach, żeby przestał.
- Okej, umowa stoi - powiedziała i cofnęła się na swoje krzesło.
- Jaka umowa? - zapytał bezwiednie, czując ciągle jej dotyk na swoich wargach.
- Bez bielizny.
Tu l'as uoulu, George Dandin, pomyślał.
6
Za kwadrans szósta wszedł do przedszkola. Hela rzuciła mu się na szyję z taką radością, jakby się nie widzieli dziesięć miesięcy, a nie dziesięć godzin. Była ostatnim dzieckiem w przedszkolu. Pani Marta na szczęście nic nie powiedziała, spojrzała tylko na niego znacząco.
W domu pozwolił małej włączyć telewizję. Czuł się zbyt winny, aby czegokolwiek jej zabronić, i zbyt rozkojarzony po spotkaniu w Szpilce, aby się z nią bawić. Z Moniką ponownie rozmawiali głównie o pracy, wypytywała go o najróżniejsze szczegóły, twierdząc, że potrzebne jej to do książki. Mniej jednak interesowały ją techniczne szczegóły pracy prokuratora, a więcej emocje temu towarzyszące, i przez naciąganie na zwierzenia ich spotkanie stało się bardziej intymne, niżby sobie życzył. Na dodatek nieustająco podszyte flirtem.
- Jednej rzeczy nie rozumiem - powiedziała, kiedy wstawali od stolika. - Jesteś urzędnikiem państwowym, masz trzydzieści pięć lat żonę i dziecko, i siwe włosy. Możesz mi wytłumaczyć, dlaczego myślę tylko i wyłącznie o tobie?
Odparł, że też go to dziwi, prawie tak bardzo jak fakt, że najwidoczniej działa to w obie strony. I uciekł.
W domu próbował dodzwonić się do emerytowanego kapitana MO Stefana Mamcarza, ale jego telefon musiał być zepsuty lub wyłączony, ponieważ w kółko słyszał komunikat, że połączenie nie może być zrealizowane. Weronika wróciła parę minut przed siódmą i uznał, że pretekst w postaci Mamcarza jest doskonały, żeby wyrwać się z domu. Bał się, że wyczyta w jego oczach wszystko, co działo się tego popołudnia, każde usłyszane i wypowiedziane słowo.
Oleg miał rację. Byli sąsiadami. Obrzydliwy dziesięciopiętrowy blok na Młota widział - niestety - codziennie ze swoich okien, dojście tam zabrało mu dwie minuty. Wystukał „46” na domofonie, ale nikt nie odpowiadał. Chciał zrezygnować, kiedy do wejścia podszedł kudłaty nastolatek o mądrej i przystojnej, choć nieco pryszczatej twarzy, i ośmio- lub dziewięcioletnia blondynka z diabłem w oczach. Hela na pewno by ją pokochała od pierwszego wejrzenia.
- U niego nie działa domofon. Wpuszczę pana - powiedział chłopak i wystukał kod na panelu.
Powinien podziękować, ale zesztywniał. Zawsze tak reagował, kiedy miał do czynienia z niepełnosprawnymi. Miły nastolatek wypowiedział to zdanie niesłychanie wolno, przeciągając samogłoski w nieskończoność. W jego wykonaniu zdanie było tak długie, że mówił je na trzy etapy, nabierając po drodze oddechu. „U niego nie działa”, wdech, „domofon”, wdech, „wpuszczę pana”. Biedny dzieciak, to musiało być jakieś uszkodzenie ośrodka mowy, raczej nic więcej. Przecież rodzice nie powierzyliby mu małej siostry, gdyby był poważnie upośledzony.
Otrząsnął się i podziękował, starając się mówić bardzo wolno i wyraźnie, ale chłopak spojrzał na niego jak na wariata, a dziewczynka wbiegła przez otwarte drzwi na półpiętro.
- Ścigasz się? - spytała, cały czas podskakując. Być może miała ADHD. Szacki pomyślał, że los doświadczył tę rodzinę, obdarzając ich dziećmi pięknymi, lecz chorymi. Zamiast odpowiedzi brat spojrzał na nią z politowaniem.
- Nie chcesz się ścigać, bo jesteś grubasem - wypaliła, kiedy we trójkę czekali na windę.
Chłopak uśmiechnął się i zwrócił do niego.
- Proszę - wdech - nie zwracać uwagi - wdech. Jest jeszcze - wdech - malutka.
- Nie jestem malutka! - wrzasnęła.
We trójkę wsiedli do windy. Chłopak spojrzał na niego pytająco.
- Czterdzieści sześć to, które? - zapytał Szacki.
- Czwarte - nastolatek wcisnął guzik. Winda była stara i zniszczona, śmierdziało w niej szczynami. Niestety, za chwilę miał się przekonać, że najprawdopodobniej były to szczyny kapitana Mamcarza lub jego znajomych.
- Nie jestem malutka - ze złością wyszeptała jeszcze raz mała blondynka i kopnęła brata.
- Jesteś - wdech - małym - wdech - karzełkiem - powiedział, cały czas z uśmiechem, który doprowadzał dziewczynkę do pasji, i spróbował ją pogłaskać.
- Zostaw mnie! - uderzyła go w rękę, co oczywiście nie zrobiło wrażenia na nastolatku. - Dostaniesz karę, zobaczysz! Nie pozwolą ci jeść tłuszczyku, bobasie.
Teodora Szackiego niesłychanie bawiła ta dyskusja, niestety, winda się zatrzymała. Sympatyczne rodzeństwo wysiadło razem z nim i zniknęło za drzwiami jednego z trzech mieszkań na piętrze. Na odchodnym chłopak spojrzał ze zdziwieniem na niego, a potem na drzwi, przed którymi stał Szacki. Prokurator zrozumiał to spojrzenie. Drzwi nie miały zamków, były lekko uchylone i potwornie jechało zza nich szczynami. Na progu siedziały spokojnie dwa prusaki. Kapitan Mamcarz bez wątpienia nie był ulubieńcem sąsiadów.
Dzwonek nie działał. Zapukał mocno. Spodziewał się, że nikt się nie odezwie, ale w drzwiach bardzo szybko stanął zniszczony... stanęła zniszczona... Szacki dopiero po kolczykach poznał, że stanęła przed nim kobieta. Mogłaby bez charakteryzacji zagrać panią Morlokową w ekranizacji Wehikułu czasu. Wyglądała na niecałą sześćdziesiątkę, ale równie dobrze mogła mieć czterdzieści lat. Kwadratowa sylwetka, kwadratowa chłopska twarz, gęste czarne włosy obcięte najpewniej przez nią samą. Złe spojrzenie.
- Słucham pana? - spytała. Miała czysty, słodki, fałszywie uprzejmy głos, nawykły do proszenia.
- Szukam Stefana Mamcarza - odparł.
Kobieta odsunęła się i otworzyła drzwi, wpuszczając Szackiego. W jego twarz uderzył zastany brudny smród, od którego zebrało mu się na mdłości, ale wszedł do środka. Wiedział, że za kilka minut do niego przywyknie, podobnie jak do trupiego odoru prosektorium. Ale ta wiedza stanowiła mizerne pocieszenie.
Mieszkanie było ciemną, niewielką kawalerką z aneksem kuchennym, w którym obok nieczynnego piecyka stała butla z gazem. Najwidoczniej gospodarzowi już dawno odcięto gaz. Oraz prąd. Było jeszcze widno, ale wetknięte w kałuże stearyny świece na pewno nie miały służyć jedynie do stworzenia nastroju przy wieczornej lampce wina. Butelki po tymże stały równo pod oknem, na parapecie w równym szeregu ułożono czerwone plastikowe kapsle.
- Gość do ciebie, kapitanie - krzyknęła w głąb mieszkania. Tonem niepozostawiającym wątpliwości, kto rządzi w tej melinie.
Z tapczanu podniósł się malutki mężczyzna o drobnej twarzy. Ubrany był w koszulę w paski i starą marynarkę. Miał zaskakująco dobre, smutne spojrzenie. Podszedł do Szackiego.