Выбрать главу

Wyrwało mu się, że nie lubi niespodzianek.

- Każdy lubi - powiedziała lekko - ale nie po to dzwonię. Rozmawiałam rano z Grzesiem - wyobraź sobie, że ciągle mnie lubi - i obiecał, że chętnie pomoże. Przed chwilą zadzwonił i powiedział, że coś tam znalazł i że wolałby się z tobą spotkać. Nie chciałam mu podawać twojej komórki, więc podaję ci jego. Możesz zatelefonować na koszt podatnika. Czyli mój.

Zaczął dziękować, ale powiedziała, że właśnie zaczęło się spotkanie redakcyjne, na którym musi być, i rozłączyła się, zanim zdołał ją zaprosić na kolejną kawę.

Umówił się, więc szybko z „Grzesiem” i poszedł do toalety.

2

„Grzesio” nazywał się Grzegorz Podolski i wyglądał na sympatycznego faceta, choć sprawiał wrażenie kogoś, kto biologicznie nie jest w stanie opuścić wieku dojrzewania. Wysoki, nieproporcjonalnie szczupły, zgarbiony, z za długimi rękami i nogami, na dodatek lekko pryszczaty i gładko ogolony. Niespotykanie staromodnie ubrany, jak bohater enerdowskich filmów młodzieżowych z lat siedemdziesiątych. Tenisówki, spodnie z brązowego niewiadomo, czego, zielonkawa koszula z krótkim rękawem, szelki. Szacki nie wiedział, że ta oldskulowa stylizacja kosztowała Podolskiego dużą część jego pensji archiwisty.

- Wie pan, czym był wydział „C”? - zapytał go Podolski, kiedy wymienili już uprzejmości.

Nie wiedział.

- To był system nerwowy esbecji, można powiedzieć, neurony łączące każdego funkcjonariusza, departament i oddział. Megasieć informacyjna. Na oficjalnych dokumentach widniała nazwa „Centralne Archiwum MSW”, ale w firmie nikt nie mówił inaczej niż „C”. Interesuję się tym od lat i muszę panu powiedzieć, że gdyby czerwoni mieli takie komputery, jakie my mamy dzisiaj, mogliby nas roznieść w pył jednym kliknięciem. Mało tego: myślę, że ówczesny fiszkowy system rejestrowania i uzupełniania informacji był o niebo lepszy niż słynny ultranowoczesny komputerowy system ZUS.

Szacki wzruszył obojętnie ramionami.

- Imponujące, ale nie od dziś wiadomo, że biurokracja to cecha każdego totalitarnego ustroju.

- No właśnie - dla Podolskiego faktycznie musiał to być fascynujący temat. - Bez biurokracji, bez ewidencjonowania informacji, bez porządku w papierach żaden taki system by się nie utrzymał. Dlatego Niemcom tak dobrze szło - bo mieli porządek, na wszystko były kwity. Ale każdy kij ma dwa końce. Z jednej strony, dzięki biurokracji, totalitarny system może funkcjonować, a z drugiej pozostawia po sobie mnóstwo papieru dla tych, którzy będą ten system rozliczać. W tym wypadku dla nas. Podam panu przykład...

Szacki próbował mu przerwać delikatnym ruchem ręki, ale Podolski w ogóle nie zauważył jego gestu.

- Zna pan historię Maleszki? Na pewno, każdy zna.

Maleszka to był znany opozycjonista, oczywiście miał swój numer na liście internowanych, jak każdy, kogo inwigilowali, komu założyli akta rozpracowania operacyjnego itd. Oczywiście, byle esbek czy milicjant nie mogli ot, tak sobie zajrzeć do papierów TW „Zbyszek”, czyli właśnie Maleszki, wszystko było tajne i specjalnego znaczenia. Ale proszę sobie wyobrazić, że w zupełnie niestrzeżonych raportach funduszu operacyjnego jest notka, ile wypłacono za kapowanie TW „Zbyszkowi” i jest tam ten sam numer Maleszki. Bez sensu? Skąd. Po prostu musiał być porządek w papierach. Jedna osoba - jeden numer. Dlatego tak mnie to wpienia, kiedy każdy kapuś zaczyna płakać, że mu źli czerwoni teczkę sfałszowali, żeby go pogrążyć. Wszyscy funkcjonariusze mieli zatrzęsienie roboty z wypełnianiem formularzy. Naprawdę tylko ktoś, kto nie ma o tym pojęcia, może twierdzić, że wieczorami fabrykowali lewe kwity. Esbecy byli źli, czasem głupi, ale nie niedorozwinięci. Niech pan sobie wyobrazi, że każda osoba, którą się interesowano - choćby w błahy sposób - od razu była rejestrowana pod kolejnym numerem porządkowym w KOI, kartotece ogólno informacyjnej. Pod warunkiem, że nie była zarejestrowana w niej wcześniej, co oczywiście musiano sprawdzić za pomocą specjalnych kart sprawdzających. Jak już raz została zarejestrowana, to potem za każdym razem, kiedy coś się z nią działo, należało wypełnić karty uzupełniające, które trafiały do poszczególnych kartotek i skorowidzów.

- Po co? - zapytał automatycznie Szacki, kiedy archiwista przerwał na moment dla zaczerpnięcia oddechu. Choć tak naprawdę nie chciał znać odpowiedzi na to pytanie.

- Jak to: po co? Po to, że kiedy pojedzie pan na wczasy do Łeby i tam esbecy inwigilujący lokalnego „wroga” dowiedzą się, że jadł pan z nim flądrę z papierowej tacki, to zaraz będą chcieli wiedzieć, kim pan jest. Złożą zapytanie do „C”. Tam ktoś sprawdzi, czy jest pan w KOI, jaki ma numer i czy pańska sprawa jest „otwarta” i znajduje się w gestii na przykład którejś z komend wojewódzkich, czy też leży w archiwum. I udzieli odpowiednich informacji, o ile będzie mógł - bo być może jest pan lub był pan bardzo cennym TW, którego akta oczywiście istnieją, ale udostępnianie informacji tam zawartych obwarowane jest licznymi...

Szackiego kompletnie to nie obchodziło. Wyłączył się i pogrążył w erotycznych fantazjach.

Rozmawiali już godzinę. W tym czasie dowiedział się między innymi, czym się różniły formularze rejestracyjne EO-4 od E0-13-S, a ostatni symbol zapamiętał jedynie dlatego, że skojarzył mu się z aparatami EOS Canona. Chciałby sobie kiedyś taki sprawić. Może na raty? Będzie musiał pogadać o tym z Weroniką, w końcu powinni mieć cyfrowy aparat. Każdy już ma. Nudziła go ta dyskusja o esbeckich karteczkach i formularzach. Miał ochotę potrząsnąć swoim rozmówcą i krzyknąć: „człowieku, ja muszę zamknąć mordercę, a ty mi tu pierdolisz o jakichś fiszkach”.

- Bardzo pana przepraszam, panie Grzegorzu - przerwał mu uprzejmie wywód o tym, że praktyka nie zawsze nadążała za teorią, akta wędrowały, były przetrzymywane, dołączane do innych spraw „na chwilę” i czasami on, archiwista Grzegorz Podolski, miał wrażenie, iż łatwiej byłoby znaleźć Arkę Przymierza i świętego Graala jednego dnia niż pieprzoną esbecką teczkę.

- Ale cały czas je znajdujemy - powiedział, podnosząc palec - więc niech się nie łudzą.

Szacki nawet nie próbował się zastanawiać, kim dla Podolskiego są oni.

- Bardzo przepraszam - wtrącił bardziej zdecydowanie - i bardzo dziękuję za to, że mi pan to wszystko opowiada, ale co z teczką Kamila Sosnowskiego. Jest? Nie ma? Co się takiego stało, że nie mógł mi pan tego powiedzieć przez telefon?

Grzegorz Podolski zachował się, jak człowiek uderzony znienacka w twarz. Schował głowę w ramionach, założył ręce na piersiach i wykrzywił usta w podkówkę. Ale przynajmniej zamilkł.

- Nie ma jej - powiedział po chwili.

Szacki westchnął i zaczął sobie masować skronie kciukiem i palcem wskazującym lewej ręki. Czuł, że zbliża się ból głowy.

- Dziękuję, że się pan pofatygował. Pana wiedza jest imponująca i chętnie porozmawiałbym jeszcze chwilę, ale proszę mnie zrozumieć, mam mnóstwo pracy - najchętniej wykopałby tego nudziarza Podolskiego za drzwi, ale hamował się, ponieważ zaprzyjaźniony mistrz archiwistyki z IPN mógł się jeszcze przydać.

- Nie ma teczki - Podolski najwyraźniej chciał go torturować tą wiedzą. - Ale to nie znaczy, że nie ma informacji. Rozumiem, że jest pan znudzony, ale powiem jeszcze, że przede wszystkim trzeba wiedzieć, w jakim inwentarzu szukać. Monia mówiła mi, że pański figurant był młody, niewiele ponad dwadzieścia lat, więc raczej trudno przypuszczać, żeby był TW lub kandydatem na TW - wówczas byłby ewidencjonowany pod symbolem „I”, który oznaczał OZI, kandydatów na OZI, właścicieli LK i MK...