Выбрать главу

- Słucham? - Szackiemu nic nie mówiły te skróty.

- Osobowe źródła informacji, lokale kontaktowe i mieszkania konspiracyjne. Myślałem, że to oczywiste - Podolski spojrzał na niego z wyższością. - W każdym razie od razu zacząłem szukać w inwentarzu „II”, gdzie były ewidencjonowane akta rozpracowań operacyjnych.

Szacki podjął męską decyzję, że jednak wyrzuci go za drzwi. Wstał.

- I znalazłem. Pański figurant, Kamil Sosnowski, był rozpracowywany informacyjnie przez warszawską SB. Został zarejestrowany w KOI pod sygnaturą 17875/11. Akta założono w 1985 roku, dwa lata przed jego śmiercią. Miał wtedy dwadzieścia lat. Musiał być dość aktywny w organizacjach studenckich lub jego rodzice byli opozycjonistami – rzadko zakładano teczki tak bardzo młodym ludziom.

Szacki usiadł.

- Udało się panu dowiedzieć czegoś więcej?

- Z inwentarza można się dowiedzieć jedynie tego, jak wędrowały akta - kto kiedy je wziął, kiedy zwrócił. Nic ponadto.

- A te wędrowały?

Grzegorz Podolski założył jedną chudą nogę w niemodnych spodniach na drugą i odchylił się na krześle.

- No? - ponaglił Szacki.

- Z repetytorium wynika, że w lipcu osiemdziesiątego ósmego zostały zabrane przez departament „D”.

- Czyli? To kolejny rodzaj archiwum?

- Nie, raczej nie. Nic o nich nie wiem. To znaczy, wiem trochę, trochę się domyślam. Nie chcę o tym mówić.

- Bo?

- Bo nie, nie chcę. Nie wiem, nie znam się, jestem tylko archiwistą. Mogę panu dać namiary na osobę, która się tym zajmuje. To prawdziwy pies na esbeków, niczego się nie boi. Kawaler, bezdzietny, rodzice mu umarli, niektórzy mówią, że ma raka. Taki to może ryzykować.

Ostatnie zdanie Podolski powiedział z wyraźną zazdrością, co Szackiemu wydało się dziwne.

- Wolałby pan być umierający i samotny, żeby móc tropić esbeków? - wyrwało mu się.

- Nie, oczywiście, że nie. Ale gdyby pan widział, co jest w tych teczkach... Gdyby pan wiedział tyle, co ja, oglądał zdjęcia, czytał donosy, wertował pokwitowania. I to cały czas ze świadomością, że pewnie nikt nigdy tego nie obejrzy, że prawda nie wyjdzie na jaw, że wszystko zostanie zamiecione pod dywan w imię spokojnego snu establishmentu wszelkiej proweniencji... Niby Wildstein wyniósł tę listę, ale co to dało? Widział pan film Fight Club? Albo może czytał książkę Palahniuka?

Szacki nie widział i nie czytał. Zrobiło mu się wstyd, bo tytuł kojarzył jako dość głośny.

- Tam zwykli ludzie skrzyknęli się, żeby wysadzić w powietrze ten świat obłudy, kłamstwa i kasy. Marzę czasami, jak by to było fajnie zmontować taką organizację, opanować archiwa IPN, zeskanować wszystko w tydzień i postawić na jakimś serwerze w naprawdę demokratycznym kraju. Oj, by się działo.

- Nie wszystkie tajemnice powinny wyjść na jaw. Czasami cena krzywdy jest zbyt wysoka – powiedział ostrożnie Szacki.

Podolski parsknął śmiechem i wstał, zbierając się do wyjścia. Podał prokuratorowi kartkę z imieniem i nazwiskiem „psa na esbeków”. Karol Wenzel.

- Kurwa mać - powiedział, stojąc przy drzwiach.

- I takie słowa wypowiedział prokurator Rzeczypospolitej? To ja w takim razie emigruję do brata do Londynu. No żeż kurwa mać. Jak pan mógł? Przecież nawet lektura komentarzy Piotra Stasińskiego nie powinna zabić w prokuratorze żądzy ustalenia prawdy za wszelką cenę. Od tego pan jest - żeby nie patrzeć na bilans strat i krzywd, tylko ustalać prawdę. Kurwa mać, no po prostu nie wierzę.

Pokręcił głową i wyszedł, zanim Szacki zdołał cokolwiek odpowiedzieć. Powinien zadzwonić od razu do Karola Wenzla, ale zamiast tego sprawdził pocztę, ciekaw, czy Monika przysłała już swoją niespodziankę.

Przysłała. Zdjęcie znad morza, zrobione w tej samej sukience, którą miała na sobie wczoraj. Musiało być zrobione przed rokiem - była bardziej opalona, z krótszymi włosami. Brodziła boso w płytkiej wodzie, cały dół sukienki był przemoczony. Uśmiechała się zalotnie do obiektywu. Czy do mężczyzny? Szacki poczuł ukłucie zazdrości. Irracjonalnej zazdrości, biorąc pod uwagę fakt, że to on miał dziecko i żonę, z którą ostatnio wyjątkowo regularnie sypiał, nie ona.

Popatrzył jeszcze chwilę na zdjęcie, doszedł do wniosku, że chyba jednak nie ma pod spodem kostiumu kąpielowego, i poszedł do łazienki. Nieźle, nieźle. Już nie pamiętał, kiedy ostatnio uprawiał seks dwa razy dziennie.

3

Rozmowa z Karolem Wenzlem potoczyła się zupełnie inaczej, niż to sobie wyobrażał. Spodziewał się, że po prostu każe starszemu panu przyjść jak najszybciej do siebie, tymczasem głos po drugiej stronie słuchawki był młody, a jego właściciel nie miał zamiaru pojawić się w budynku prokuratury.

- Proszę mnie nie rozśmieszać - mówił dobitnie Wenzel, wymawiając „r” w wibrujący, nadpoprawny sposób. - Na liście miejsc, w których nie chciałbym z panem rozmawiać, pańskie biuro jest w pierwszej piątce. No, może dziesiątce.

Szacki spytał, dlaczego.

- A jak pan myśli?

- Jeśli pan powie, że obawia się pluskiew, to uznam, że lata obcowania z esbeckimi teczkami wpędziły pana w coś na kształt paranoi. - Szacki żałował, że nie może wprost określić stanu psychicznego swojego rozmówcy.

- Nie mam ochoty tłumaczyć panu oczywistości - żachnął się Wenzel. - Ale z dobrego serca doradzę, że skoro pan doszedł w swoim śledztwie - czegokolwiek by ono dotyczyło - do miejsca, w którym chce pan rozmawiać ze mną, to zalecałbym ostrożność. Żadnych przesłuchań w prokuraturze, rozmowy tylko przez prywatny telefon, maksymalna dyskrecja wobec kolegów, przełożonych i policji.

Teodor Szacki poczuł nagle, że słuchawka telefonu jest bardzo ciężka. Dlaczego? Dlaczego akurat jego to spotyka? Dlaczego w tym śledztwie nie może być jednego zwyczajnego elementu? Porządnego trupa, podejrzanych z półświatka, normalnych świadków, którzy z bojaźnią w sercu przychodzą na przesłuchanie do pana prokuratora. Dlaczego to zoo? Dlaczego każdy kolejny świadek jest bardziej dziwaczny od poprzedniego? Myślał, że po kocim doktorze Jaromirze Wróblu nic go już nie zaskoczy, a tutaj proszę: najpierw szalony lustrator, a teraz świr ogarnięty manią prześladowczą.

- Halo? Jest pan tam?

- Tak, przepraszam, miałem dziś ciężki dzień. Jestem bardzo zmęczony, przepraszam - powiedział, byle coś powiedzieć.

- Czy ktoś już wypytywał o pana?

- Słucham?

- Czy ktoś nachodził pańską rodzinę lub znajomych, rozpytywał o pana, podając błahe powody? Mógł być z policji, ABW UOP. Co, zdarzyło się coś takiego?

Szacki zaprzeczył.

- To może jeszcze nie jest tak źle. Ale zobaczymy jutro. Niech pan koniecznie wpadnie do mnie po dziesiątej. Będę czekał.

Prokurator Teodor Szacki przytaknął automatycznie. Nie chciał się kłócić. Chciał przeczytać nowy list od Moniki.

„Rok temu nad naszym morzem. Było fantastyczne słońce, jak w Grecji. Wczoraj widziałam, że sukienka Ci się podoba, więc voila: możesz ją mieć na stałe. A jakbyś chciał zobaczyć na żywo jakieś moje inne ciuchy (dziś nie ma ich wiele, przyznaję), to spotkajmy się po południu na mieście”.

4

Spotkali się na chwilę w parku Ujazdowskim. To było pierwsze miejsce, jakie przyszło mu do głowy, sam nie wiedział, dlaczego. Wychowywał się w tej okolicy i jeśli wierzyć zdjęciom z dzieciństwa, to bywał w tym parku najpierw w głębokim wózku, potem w spacerowym, potem z mamą za rękę, a w końcu sam przychodził tu z dziewczynami. Im był starszy - tym piękny miejski park stawał się bardziej miniaturowy. Kiedyś zdawał mu się pełen ścieżek wiodących donikąd, tajemniczych zaułków i nieodkrytych miejsc, dziś, wchodząc przez bramę, Szacki widział jak na dłoni wszystkie jego zakamarki.