Выбрать главу

Przyszedł wcześniej, żeby przejść się kawałek. Stary plac zabaw z powyginanymi stalowymi drabinkami, z których odłaziła farba, zastąpiły nowoczesne zabawki. Piramida z lin, skomplikowany małpi gaj z mostkami i zjeżdżalniami, huśtawki. Wszystko na podłożu z dziwnych, miękkich płyt, żeby upadki były jak najmniej dotkliwe. Tylko piaskownica stała w tym samym miejscu, co zawsze.

Pamiętał, że za każdym razem, kiedy przychodził tu z matką, stawał niezdecydowany ze swoimi zabawkami w ręku i patrzył na dzieci, które już się ze sobą bawiły. Drżał, bo wiedział, co za chwilę nastąpi. Matka delikatnie popychała go w kierunku dzieci, mówiąc: „Idź, pobaw się z kolegami. Spytaj, czy chcą się z tobą zaprzyjaźnić”. No to szedł, niczym na ścięcie, pewien, że za chwilę zostanie odtrącony i wyśmiany. I choć nigdy nic takiego się nie stało, za każdym razem, kiedy przekraczał z mamą furtkę parku, dławił go ten sam lęk. Do tej pory, kiedy na przyjęciu podchodził do grupy nieznanych sobie ludzi, pierwszym pojawiającym się w jego myśli zdaniem było: „Cześć, jestem Teodor. Mogę się z wami zaprzyjaźnić?”.

Ktoś zasłonił mu oczy.

- Grosik za twoje myśli, prokuratorze.

- Nic ciekawego, marzyłem właśnie o seksie z tymi dziećmi w piaskownicy.

Zaśmiała się i zabrała ręce. Spojrzał na nią i poczuł się zupełnie bezbronny. Cofnął się o krok. Zauważyła jego gest.

- Boisz się mnie?

- Jak każdej femme fatale. Chciałem zobaczyć, jak dziś wyglądasz - skłamał.

- I jak? - spytała, stając w kontrapoście. Miała na sobie pomarańczową koszulę z podwiniętymi rękawami, białą spódnicę i japonki. Wyglądała jak alegoria lata. Jej świeżość i energia były wręcz nie do zniesienia i Szacki pomyślał, że powinien uciec, w przeciwnym razie nie będzie w stanie się im oprzeć i zamieni swoje budowane z mozołem przez tyle lat życie w kupkę dymiących zgliszcz.

- Niezwykle - powiedział, w końcu szczerze. - Chyba nawet zbyt niezwykle jak dla mnie.

Spacerowali, rozmawiając o sprawach nieistotnych. Szackiemu sprawiało przyjemność słuchanie jej głosu, toteż podpuszczał ją, żeby mówiła jak najwięcej. Podrażnił ją trochę swoją wielkomiejską wyższością, kiedy dowiedział się, że urodziła się w Pabianicach. Opowiadała o rodzinie, o tym, że jej ojciec niedawno umarł, o młodszym bracie, starszej bezdzietnej siostrze tkwiącej w toksycznym związku, i matce, która postanowiła na stare lata wrócić do Pabianic. Jej opowieści rwały się, brakowało im puenty, Szacki nie zawsze za nimi nadążał. Nie przeszkadzało mu to.

Przeszli wokół stawu, gdzie dzieci rzucały kawałki bułki obojętnym z przejedzenia kaczkom, przeskoczyli po kamieniach sztuczny strumień, mający swoje źródło w zardzewiałej metalowej rurze - aż nadto widocznej - i dotarli na małe wzniesienie, zwieńczone pomnikiem czegoś nieokreślonego. Była to nowoczesna rzeźba, przypominająca trochę pączek wiedeński, tylko bez zmarszczek. Pokryta była miłosnymi wyznaniami i Szacki przypomniał sobie, że sam kiedyś wyrył tu inicjały własne i swojej „sympatii” z ósmej klasy podstawówki.

Oparł się o pomnik, ona usiadła w jego zagłębieniu. W dole szumiała w swoim wąwozie Trasa Łazienkowska, po drugiej stronie mieli Zamek Ujazdowski, po lewej pysznił się - jakżeby inaczej - kościoł-zamek, w którym kilka dni temu klęczał obok trupa Henryka Telaka.

Nic nie mówili, ale on wiedział, że jak jej teraz nie pocałuje, to - mimo wszystkich późniejszych tłumaczeń i prób racjonalizacji - nigdy nie przestanie żałować. Przezwyciężył, więc wstyd, strach przed wyśmianiem. Nachylił się i pocałował ją niezgrabnie. Miała węższe, twardsze wargi od Weroniki, mniej otwierała usta i w ogóle nie była mistrzynią całowania. Albo stała bez ruchu, albo kręciła głową i wpychała mu gwałtownie język do ust. Mało nie parsknął śmiechem. Smakowała fajnie - trochę papierosami, trochę owocem mango, trochę arbuzem. Szybko się odsunęła.

- Przepraszam - powiedziała.

- Słucham?

- Wiem, że masz rodzinę. Wiem, że mi złamiesz serce. Wiem, że nie powinnam, ale nie mogłam się powstrzymać. Przepraszam.

Pomyślał, że ma rację. Chciał powiedzieć, że to nieprawda, ale nie mógł. Przynajmniej tyle.

- Chodź - powiedziała trochę weselej i złapała go za rękę. - Odprowadzisz mnie na przystanek.

Zeszli z górki - kiedyś wydawała mu się taka wielka - i szli alejką wzdłuż stojących za ogrodzeniem fińskich domków, dowodu na to, że najtrwalsza jest prowizorka. Na początku nic nie mówili, nagle uszczypnęła go mocno w bok. Przestraszył się, że zostanie ślad.

- Hej, panie prokuratorze, właśnie się całowaliśmy w romantycznej scenerii, nie ma chyba, co rozpaczać? Mnie się podobało, a tobie?

- Było fantastycznie - skłamał.

- Powiem więcej: naprawdę mi się podobało. Może nawet mogłabym to polubić, choć dotąd myślałam, że całowanie to ten nudny moment przed seksem - roześmiała się głośno. Zabrzmiało to sztucznie. - Nie powinnam ci mówić, ale skoro już się staliśmy prawie kochankami, to chyba mogę. - Znowu śmiech. - Chyba niedługo awansujesz.

- Dlaczego tak sądzisz? - spytał, mając na myśli zostanie kochankami.

- ABW mnie dziś o ciebie wypytywało. Swoją drogą, muszą cię sprawdzać od jakiegoś czasu, skoro wiedzą, że się widujemy. Debile, pytali o takie duperele, że mało nie umarłam ze śmiechu. Nie wiem, jakie to może mieć znaczenie dla bezpieczeństwa państwa, ale...

Nie słuchał. Czy to możliwe, żeby Wenzel miał rację? Czyżby dotknął spraw niedotykalnych? Ale to przecież bzdura, zbieg okoliczności. Otrząsnął się i zaczął Monikę gwałtownie wypytywać o szczegóły. Była zaskoczona, ale odpowiadała. Po chwili już wiedział, że było ich dwóch, byli dość młodzi - poniżej trzydziestu lat - ubrani jak agenci FBI w serialach. Pokazali legitymację. Konkretni, pytali krótko i precyzyjnie. Niektóre pytania, na przykład czy szasta pieniędzmi, czy opowiada o półświatku, wydawały się być uzasadnione. Inne - o poglądy polityczne, nawyki, nałogi - już mniej. Wbrew sobie denerwował się coraz bardziej. Nie mógł się uspokoić. Skoro odnaleźli ją, to z jeszcze większą łatwością dotrą do jego rodziny.

Romans nagle wyparował mu z głowy. Wychodzili już z parku - Monika coraz bardziej zdziwiona jego natarczywymi pytaniami - kiedy przypomniał sobie, że to randka. Zaproponował jej, żeby się zważyła na zabytkowej wadze stojącej przy wejściu.

To była atrakcja - jedna z największych w jego dzieciństwie. Najpierw staruszek obsługujący wagę mierzył jego wzrost, potem sadzał na fotelu, majstrował przez chwilę różnymi ciężarkami, aż w końcu pociągał gwałtownie za wytartą wajchę i podawał mu kartonik, na którym była odciśnięta - tylko odciśnięta, bez tuszu - data i waga. Śmieszne, tyle miał tych kartoników i wszystkie gdzieś zginęły. A może zachowały się u rodziców?

- Nie żartuj - obruszyła się. - Żebyś się przekonał, jaka jestem niska i na dodatek ciężka? Nie ma mowy.

Zaśmiał się, ale zrobiło mu się przykro.

5

W domu znowu miał fantastyczny seks. Im częściej widywał się z Moniką, im bardziej o niej marzył, tym lepiej układało mu się z Weroniką. Nie miał pojęcia, dlaczego tak się dzieje.

Leżał obok śpiącej żony i rozmyślał.

Po pierwsze: trzeba uznać, że to jednak nie ABW wypytywało Monikę, i dowiedzieć się od Wenzla, kto go osacza i dlaczego. Sprawdzić to w samym ABW i ewentualnie złożyć doniesienie o popełnieniu przestępstwa. Na tym ostatnim mu akurat nie zależało ze względu na Weronikę. Jak zwykle będą jakieś przecieki, a o jego romansie - quasi-romansie, jak na razie - żona może się dowiedzieć z prasy.