Выбрать главу

Wenzel cmoknął.

- To było do przewidzenia. Myślę, że mieli cię na oku od chwili, kiedy się dowiedzieli, że będziesz prowadził śledztwo. Teraz chcą się zbliżyć, żeby w razie, czego błyskawicznie zareagować.

- Ile wiedzą?

- Najlepiej założyć, że wszystko. Nawet, jeśli się pomylisz, to nieznacznie.

Szacki pokiwał głową. Chryste Panie, ciągle nie mógł uwierzyć, że to się dzieje naprawdę.

- Kim są „oni”? - zapytał.

- Dobre pytanie. Dużo już o nich wiem, ale ciągle niewiele. Czytałeś Akta Odessy Forsytha?

Przytaknął.

- Więc wiesz, że „Odessa” to było stowarzyszenie byłych oficerów SS, którzy po wojnie utworzyli tajną organizację, żeby wspierać byłych towarzyszy broni. Pieniądze, posady, biznes, pomoc w ukrywaniu się, mylenie tropów, lewe papiery, nowe tożsamości, czasem likwidacja tych, którzy zbyt wiele się domyślali. Lub tych, którzy byli zbyt napaleni na odkrycie prawdy. I choć wiem, że ta analogia wielu się może wydać kosmiczna, to my też mamy swoją - nazwijmy ją - „Odesbę”. Być może nawet znacznie lepiej funkcjonującą niż „Odessa”. Nasi oficerowie nie musieli uciekać do Argentyny, nigdy na nich tak naprawdę nie polowano, różne nieśmiałe śledztwa umierały w zarodku. Nawet zleceniodawców mordu na Popiełuszce nie potrafiliśmy wsadzić, nie wspominając o setkach - a kto wie, czy nie tysiącach - mniejszych spraw. Pomyśl tylko: świetnie zorganizowana siatka, mnóstwo informacji z hakami na nieomalże wszystkich, wyciągane w odpowiednim momencie teczki, wielkie pieniądze - zarówno z przeszłości, jak i ze skoku na państwowy majątek, a także z szesnastu lat prowadzonej z powodzeniem działalności biznesowej. Wiesz, jakim słowem się określa taką organizację.

- Mafia.

- Dokładnie. Chyba jedyna, która może się równać z najlepszymi włoskimi wzorcami. I to są właśnie ci „oni”. Jeśli chcesz się, więc w jakikolwiek sposób do nich dobrać, to od razu sobie odpuść. Pomyślisz o tym rano, a wieczorem będziesz płakał przy trupie swojej córki. Skoro bez tego nie będziesz mógł rozwiązać swojej sprawy - odłóż ją na półkę. Szkoda życia.

- A ty?

- Ja jestem jedną z kilku osób, która się zajmuje esbeckimi zbrodniami, tak naprawdę nawet środowisko uważa mnie za szaleńca i pieprzniętego esbekożercę. Nikt mnie nie wspiera, moje badania są ignorowane. Nie dziwię się. IPN to instytucja numer jeden na liście zinfiltrowanych przez „Odesbę”. Pewnie bardziej niż - z całym szacunkiem - urząd prokuratorski. Oczywiście, wiedzą o wszystkim, co robię, ale uważają, że jestem niegroźny. Poza tym jestem śmiertelnie chory - choć teraz trudno to zauważyć – mam przed sobą jeszcze jakieś dwa lata, nie więcej. Sporo wiem, ale zdaję sobie sprawę, że tego za życia nie opublikuję. Może kiedyś, kiedy oni wszyscy wymrą, jakiś historyk wykorzysta to, co zebrałem.

- Przesadzasz - powiedział Szacki. - To nie Sycylia. Mówimy pewnie o kilku gościach, którzy wynajmują pod przykrywką jakieś biuro w Warszawie i tam się bawią w wielkich i strasznych esbeków, bo wynieśli z kartoteki kilka teczek. Ja będę robił swoje. Wenzel się skrzywił.

- Przesadzam? Popraw mnie, jeśli się mylę, ale czy w osiemdziesiątym dziewiątym roku wybuchła jakaś bomba „K”, która sprawiła, że znienacka wyparowali wszyscy jebani czerwoni aparatczycy, trepy na sowieckich smyczach, esbecy, osobowe źródła informacji, tajni współpracownicy i w ogóle cała ta totalitarna hołota? Powiem ci coś: przekupią cię albo zastraszą. Może nawet jeszcze dzisiaj, jak tylko się dowiedzą, że ze mną rozmawiałeś. Tak na wszelki wypadek.

- Nie znasz mnie.

- Znam tych, którzy byli tu przed tobą. Wszyscy tak samo niezłomni. Wszyscy mówili, że ich nie znam. Od tamtej pory nie słyszałem o nich ani o sprawach, które prowadzili. Nie mam pretensji. Takie po prostu jest życie, że jak się ma prywatnie dużo do zyskania lub dużo do stracenia, łatwo zmienić zdanie.

2

W pracy zaczął od tego, że umówił się na następny dzień z doktorem Jeremiaszem Wróblem. W głowie pojawił mu się szalony pomysł na eksperyment procesowy, ale żeby go przeprowadzić, najpierw musiał ustalić szczegóły z doktorem. Zabawne, ale Wróbel, który tak go irytował okazywaniem wyższości i sztubackimi dowcipami w czasie rozmowy, zapisał się w jego pamięci jako człowiek sympatyczny i godny zaufania. Chętnie spotka się z nim ponownie.

Potem zadzwonił do Kuzniecowa. Policjant wyjątkowo odebrał telefon, ale zniechęcony był jak zwykłe.

- Teoretycznie trochę, praktycznie zero tak wielkie, że można by włożyć do niego całą kasę przekręconą przez ekipę Piskorskiego w dziesięciozłotowych banknotach - odparł, zapytany o postępy w badaniu przeszłości Telaka. - Znaleźliśmy kolegów z liceum, którzy pamiętali tylko tyle, że był. Znaleźliśmy kolegów ze studiów, którzy zapamiętali tyle samo. Znaleźliśmy kolegów z Warszawskich Zakładów Graficznych, gdzie Telak trafił po studiach. Większość nie pamiętała go w ogóle, tylko jeden majster przypomniał sobie, że szybko się uczył i chciał eksperymentować z nowymi technologiami. Co wówczas pewnie oznaczało drukarki atramentowe, zresztą nie mam pojęcia.

- Odpuść sobie Telaka - powiedział Szacki po chwili wahania. - Nic tam nie znajdziemy. Wygląda na to, że grzebaliśmy w przeszłości nie tych osób, co trzeba.

- Doskonale - Oleg nie ukrywał rozgoryczenia. - Ale jeśli chcesz, żebyśmy szukali teraz licealnych kolegów, kogo innego, to znajdź sobie inną komendę rejonową do tej roboty albo poproś o wsparcie z KSR

- Nie martw się. To drobne rzeczy. I być może ostatnie czynności sprawdzające w tym śledztwie. Słuchaj - zawiesił głos i rozejrzał się po swoim gabinecie; przypomniały mu się opowieści Podolskiego i Wenzla - a raczej nie słuchaj, bo to nie jest rozmowa na telefon. Musimy porozmawiać osobiście.

- Okej, i tak miałem wyjść na chwilę, mogę wpaść na Kruczą.

- Nie, nie, to nie jest dobry pomysł. Spotkajmy się na chwilę na schodach przed Ministerstwem Rolnictwa. Za kwadrans.

Kuzniecow westchnął teatralnie, wyszeptał zgnębionym głosem „dobra” i odłożył słuchawkę.

Szacki poświęcił kwadrans na zanotowanie tego, co usłyszał od Wenzla, i rozrysowanie własnych hipotez.

Zastanawiał się, czego dokładnie chce od Kuzniecowa i ile właściwie musi mu powiedzieć. Czy już myśli jak paranoik? Na to wygląda. Oczywiście, że powie mu wszystko i razem zastanowią się, jak zadziałać. Przecież zawsze tak robili. Wyrwał kartkę z notatnika i podzielił ją na dwie połowy. Na jednej wypisał nazwiska osób występujących w sprawie, na drugiej - hasła odpowiadające ludziom mającym związek z morderstwem z 1987 roku. Czy można ich jakoś połączyć? Czy - poza najprawdopodobniej Telakiem - istnieją jakieś części wspólne? Teraz był przekonany, że co najmniej jedna. Ale wcale nie wykluczał, że to fałszywy trop. Lub też, że osobą łączącą obie historie wcale nie będzie ta, o której teraz myśli. Na szczęście miał pomysł, jak się tego dowiedzieć.

Jak zwykle, kiedy stał już w drzwiach, zadzwonił telefon.

- Czy pan prokurator Teodor Szacki? - zapytał łagodnie starszy mężczyzna. Szacki nie rozpoznawał jego głosu.

- Przy telefonie. Kto mówi?

- Jestem starym znajomym Henryka Telaka, pracowaliśmy kiedyś razem w jednej firmie. Myślę, że powinniśmy porozmawiać. Za pół godziny będę czekał na pana we włoskiej restauracji na Żurawiej, tej pomiędzy Kruczą a Bracką. Mam nadzieję, że nic pan jeszcze nie jadł, z przyjemnością zaproszę pana na obiad.

Wenzel miał rację. Jeszcze dzisiaj.

3

Zamówił wodę i czekał. Miał ochotę na kawę, ale wypił już dwie, a tego dnia ciśnienie - i atmosferyczne, i jego własne - szalało. I tak nie odmówi sobie małego espresso po posiłku, wypicie dodatkowej kawy teraz byłoby głupotą.