- Dzień dobry, Teodor Szacki, moja córka jest u państwa w IV grupie. Chciałem się dowiedzieć, czy żona już ją odebrała.
Był pewien, że kobieta odpowie: „Jak to, to pan o niczym nie wie?”. Nieomalże słyszał te słowa i miał ochotę się rozłączyć, żeby odwlec moment, kiedy stanie się pewne, że jego żona leży martwa na asfalcie praskiego podwórka, on jest wdowcem, a jego najukochańsza na świecie córka została sierotką.
Wyobraził sobie, jak mieszka sam z Helą, jak wracają do pustego mieszkania. Czy po czymś takim tajemniczy esbek dalej by mu groził? Czy Monika chciałaby się z nim spotykać? Czy Hela by ją polubiła? Był na siebie wściekły za te idiotyczne myśli.
- Momencik, zaraz sprawdzę - powiedziała przedszkolanka i odłożyła słuchawkę na bok.
Pomyślał, że na pewno poszła po policjanta. Bała się powiedzieć mu to sama. Ktoś podniósł słuchawkę.
- Cześć, Teo - usłyszał męski głos i miał ochotę zacząć wyć. Łzy płynęły mu ciurkiem po twarzy. – Konrad Chojnacki, teraz Praga Północ, kiedyś KSR Pracowaliśmy razem rok temu przy sprawie złomiarza, pamiętasz?
- Kurwa, po prostu mi to powiedz - wychrypiał.
- Co ci mam powiedzieć?
- Prawdę, kurwa, a co - zaczął łkać w słuchawkę. Nie mógł wydusić z siebie ani słowa więcej. Chciał to w końcu usłyszeć.
- Boże, Teo, co ci jest? Zaczekaj, dam ci żonę.
Żonę? Czyją żonę? O czym on mówi? Usłyszał jakieś szepty w tle.
- Pan Szacki? - ten sam damski głos, co przedtem. - Helci już nie ma, mama zabrała ją pół godziny temu.
Nic z tego nie rozumiał.
- A piorun? - zapytał, ciągle płacząc.
- Ach tak, straszna historia. Konrad mi opowiadał. Boże drogi, jak sobie pomyślę, że to mogło być w naszym przedszkolu, że mogło zabić mamę naszemu dziecku. Płakać mi się chce. Taka tragedia. Ale dam panu jeszcze Konrada.
Szacki rozłączył się. Nie chciał teraz rozmawiać ze starym kumplem, który pojawił się w najgorszym miejscu o najgorszym czasie. Oparł głowę o kierownicę i płakał, ile tylko miał sił, tym razem z ulgi. Zadzwonił telefon.
- No cześć, co się tak do mnie dobijasz? Coś się stało?
Byłyśmy w sklepie, nie słyszałam telefonu.
Wziął głęboki oddech. Miał ochotę wyznać jej wszystko, ale zamiast tego skłamał.
- Wiesz, że czasami zajmuję się sprawami, o których nawet tobie nie mogę powiedzieć.
- Taka praca. Też bym wyleciała za relacjonowanie ci niektórych procesów.
- Niestety, muszę dziś zostać do późna i nie za bardzo mogę to wytłumaczyć.
- Jak późna?
- Nie wiem. Będę w KSR Przyślę ci SMS-a, jak będę mógł.
- No trudno, Helcia się zmartwi. Pamiętaj tylko, żebyś zjadł coś normalnego, a nie żywił się colą i batonikami.
Bęben ci urośnie, a ja nie lubię facetów z brzuszkiem. Okej?
Solennie obiecał, że zje sałatkę, powiedział, że ją kocha i że w weekend jakoś wynagrodzi to Helci. Po czym uruchomił silnik i wpłynął w strumień samochodów jadących na Żoliborz.
Blok na Chomiczówce był wielki i obrzydliwy - jak to bloki na Chomiczówce - ale mieszkanie całkiem ładne, choć niskie. I zadziwiająco duże, jak na jedną osobę. Chyba z sześćdziesiąt metrów. Trzymał w ręku szklankę białego wina z lodem i pozwalał się oprowadzać. Zagracony książkami salon z przedpotopowym telewizorem i wielką, miękką kanapą w roli głównej, w dwóch mniejszych pokojach Monika urządziła sypialnię i garderobo-graciarnię. Widać było, że to wynajmowane mieszkanie, umeblowanie kuchni oraz szafy i regały mówiły do każdego „cześć, wyprodukowano nas w latach siedemdziesiątych, kiedy jeszcze nie było Ikei”. Przedpokój obito - jakżeby inaczej - sosnową boazerią.
Wszędzie były zdjęcia. Poprzyklejane, przymocowane pinezkami, wiszące w antyramach. Pocztówki, zdjęcia z podróży, zdjęcia z imprez, zdjęcia z gazet. Większość jednak prywatnych. Monika jako dziecko z nadmuchiwanym słoniem, Monika na wielbłądzie, Monika śpiąca na podłodze, z czyimiś (swoimi?) majtkami na głowie, Monika na nartach, Monika nad morzem, Monika czytająca nago książkę na trawie. Było też zdjęcie, które mu przysłała - w białej sukience nad brzegiem morza. Patrzył, jaka jest młoda i świeża na tych zdjęciach, i poczuł się cholernie stary. Jak wujek odwiedzający siostrzenicę. Co on tutaj robi?
Wcześniej, jeszcze w samochodzie, zdjął marynarkę, rozpiął koszulę i podwinął rękawy. Jednak przy Monice - bosej, w dżinsowych szortach i koszulce z reprodukcją Nocnych marków Hoppera - wyglądał jak urzędnik państwowy. Uśmiechnął się do tej myśli. Przecież był urzędnikiem państwowym, więc, na kogo miałby wyglądać?
- Zastanawiałam się, czy nie zdjąć połowy tych zdjęć, jak się dowiedziałam, że przyjdziesz. Nawet zaczęłam, ale dałam sobie spokój i poszłam po zakupy. Lubisz makaron ze szpinakiem?
- Dlaczego?
- To w końcu pora obiadowa i pomyślałam, że warto coś zjeść przed kawą.
Była potwornie spięta. Nie patrzyła mu w oczy, głos jej się łamał, kostki lodu grzechotały w szklance. Bez przerwy chodziła, nieomalże podskakiwała wokół niego. Teraz pobiegła do kuchni.
- Dlaczego chciałaś zdjąć zdjęcia? - krzyknął za nią.
- Na niektórych źle wyglądam. Jestem za chuda albo za gruba, albo za dziecinna, albo jeszcze coś innego jest nie tak. Zresztą sam widzisz.
- Widzę fajną dziewczynę w tysiącu odsłon. Niech będzie, że tutaj masz fatalną fryzurę. Nie jesteś za młoda na afro?
Przybiegła.
- No właśnie. Przynajmniej to powinnam zdjąć.
Pobiegła z powrotem do kuchni. Chciał ją pocałować, ale wolałby, żeby to wynikło samo, tak jak wczoraj. Żeby się samo stało. Poza tym przyszedł przecież powiedzieć jej, że to koniec. Westchnął. Lepiej mieć to od razu za sobą. Poszedł do kuchni. Wyjęła z garnka nitkę makaronu i spróbowała.
- Jeszcze minuta. Możesz wyjąć talerze z szafki nad lodówką.
Odstawił szklankę na blat i sięgnął po dwa głębokie talerze z niebieskim otokiem. Przypomniały mu stołówki w ośrodkach FWP Kuchnia - choć długa - była beznadziejnie wąska. Odwrócił się z talerzami i po raz pierwszy tego wieczoru spojrzeli sobie w oczy. Zaraz umknęła wzrokiem, ale przez tę chwilę wydała mu się piękna. Pomyślał, że chciałby obudzić się obok niej choć raz.
Zawstydzony zabrał szklankę i poszedł do salonu, żeby poszperać na półce z książkami. Cała ta sytuacja wydawała mu się śmieszna. Co on robi? Umówił się kilka dni temu z ładną dziewczyną na kawę i zamiast ją po prostu zerżnąć, zapomnieć i zająć się żoną - jak robią to wszyscy inni - on patrzy jej w oczy i marzy o wspólnym śniadaniu. Nieprawdopodobne.
Na myśl o Weronice i Heli poczuł ukłucie żalu. Poczucie winy? Niekoniecznie. Raczej smutek. Wszystko w jego życiu już się wydarzyło. Nigdy nie będzie młody, nigdy się nie zakocha miłością dwudziestolatka, nigdy nie pokocha, nie licząc się z niczym. Tyle emocji już zawsze będzie wtórnych. Cokolwiek by się stało, na zawsze pozostanie facetem - na razie tylko w średnim wieku, potem coraz starszym - po przejściach, z byłą żoną i córką, ze skazą widoczną dla każdej kobiety. Któraś go może zechce z wyrachowania - bo ciągle nieźle wygląda, bo jest szczupły, ma stałą pracę i można z nim pogadać. Może on kogoś zaakceptuje, bo w końcu łatwiej się żyje we dwójkę niż samemu. Ale czy ktoś oszaleje dla niego z miłości? Wątpił. Czy on oszaleje? Uśmiechnął się tylko gorzko, chciało mu się płakać. Jego wiek, jego żona, jego córka - naraz wszystko to wydało mu się wyrokiem, nieuleczalną chorobą. Cukrzyk nie może jeść ptysiów, nadciśnieniowiec nie może biegać po górach, Teodor Szacki nie może się zakochać.