Выбрать главу

Odpędził myśl, która sprawiła, że jego oddech ponownie stał się płytki, szybko spisał na kartce listę spraw do załatwienia i zadzwonił do Kuzniecowa, aby przygotował miejsce niezbędne do przeprowadzenia eksperymentu procesowego. Potem kolejno skontaktował się z Cezarym Rudzkim, Euzebiuszem Kaimem, Hanną Kwiatkowską, Barbarą Jarczyk i Jadwigą Telak. Tym razem poszło łatwo.

Wszyscy odebrali telefon. Ciekawe, że jak nie idzie, to nie idzie nic, a jak zaczyna się układać - to nagle wszystko nam sprzyja. - Oby to była prawda - powiedział na głos, nerwowo przebierając palcami. - Oby.

Zdał swojej przełożonej lakoniczną relację z tego, co zamierza zrobić, nie wspominając nic o wydarzeniach poprzedniego dnia i nie czekając, aż jej zdziwienie przerodzi się we wściekłość, wyszedł na umówione wcześniej spotkanie z Jeremiaszem Wróblem. Miał jeszcze kilka pytań do kociego doktorka.

Grał va banque. Jeśli się uda, śledztwo będzie zamknięte do wtorku. Jeśli nie - trzeba je będzie odłożyć na półkę. Oczywiście inną drogą byłoby tropienie „Odesby”, ale tego, niestety, zrobić nie mógł.

Znowu go zemdliło.

2

Ale to było wczoraj. Teraz dochodziła jedenasta godzina soboty. Siedział w citroenie zaparkowanym pod domem kultury na Łazienkowskiej i starał się zrozumieć, dlaczego tak często załącza się pompa regulująca ciśnienie płynu hydraulicznego w krwiobiegu jego francuskiego potwora. Po wyłączeniu radia regularne posykiwanie, powtarzające się w odstępie kilku sekund, było naprawdę irytujące. Wyłączył silnik, żeby nie słyszeć szargającego nerwy dźwięku.

To był jeden z tych mokrych letnich dni, kiedy wilgoć, zamiast spadać z nieba, unosi się w powietrzu, oblepiając wszystko. Świat za szybami citroena był zamglony i nieostry, spływające, co jakiś czas po szkle krople jeszcze bardziej mąciły jego strukturę. Teodor Szacki westchnął, sięgnął po parasol i bardzo ostrożnie wysiadł z samochodu, starając się nie pobrudzić jasnoszarych spodni o próg drzwi. Lawirując pomiędzy kałużami, przeszedł przez ulicę, stanął przed kościelną ceglaną chimerą i - zaskakując samego siebie - przeżegnał się. Kiedyś, będąc dzieckiem, miał taki zwyczaj wyniesiony z rodzinnego domu - robił znak krzyża za każdym razem, kiedy przechodził obok kościoła. W okresie dojrzewania zaczął się wstydzić tej - jak mu się zdawało - nachalnej manifestacji religijnej i tylko czasami przypominał mu się ten dziecinny nawyk, kiedy mijał katolicką świątynię. Dlaczego teraz nie był w stanie się powstrzymać? Nie miał pojęcia.

Obserwował spod parasola brzydki, ponury budynek. Przeklęty niech będzie ten kościół, Henryk Telak i zabójstwo, które sprawiło, że jego życie nigdy już nie będzie takie samo. Chciał mieć tę sprawę jak najszybciej z głowy, bez względu na wynik. Upodabniam się do innych, pomyślał cierpko. Jeszcze chwila i będę siedział za biurkiem, patrząc z utęsknieniem na zegarek i zastanawiając się, czy ktoś zauważy, jeśli prysnę za piętnaście czwarta.

- Dokumenty proszę - zagrzmiał mu koło ucha głos Kuzniecowa.

- Spadaj - warknął w odpowiedzi. - Nie miał ochoty na żarty.

Razem weszli do przykościelnego budynku, tym samym wejściem, co prawie dokładnie dwa tygodnie wcześniej, kiedy w małej salce katechetycznej leżał na podłodze trup Henryka Telaka, a wiśniowo szara plama na jego policzku przywodziła Szackiemu na myśl bolid Formuły 1. Tym razem sala była pusta, nie licząc kilku krzeseł i księdza Mieczysława Paczka, którego twarz w sinym świetle jarzeniówek wydawała się jeszcze bardziej miękka niż poprzednio.

Szacki porozmawiał chwilę z księdzem. W tym czasie Kuzniecow razem z technikiem z Wilczej ustawiali kamerę na statywie i rozmieszczali w ciemnym pomieszczeniu dodatkowe reflektory, aby móc zarejestrować eksperyment procesowy.

Kwadrans przed dwunastą wszystko było gotowe, brakowało tylko głównych bohaterów dramatu, którzy mieli się pojawić dokładnie w południe. Ksiądz Paczek niechętnie wrócił do siebie, technik niechętnie zostawił swoje zabawki, nieuspokojony zapewnieniami Kuzniecowa, że ze sprzętem elektronicznym potrafi obchodzić się lepiej niż z kobietami.

Na małych, brzydkich krzesełkach z metalowymi nogami i brązowym obiciem gliniarz i prokurator siedzieli obok siebie w milczeniu. Pogrążony w myślach Teodor Szacki roześmiał się cicho.

- Co jest? - zapytał Kuzniecow.

- Uśmiejesz się, ale myślałem o tym, jak Helcia będzie wyglądała za piętnaście lat. Myślisz, że ciągle będzie do mnie podobna?

- Los nie może być aż tak okrutny.

- Bardzo śmieszne. Zastanawiam się, jak to możliwe, że dzieci mogą być tak niepodobne do swoich rodziców.

- Może, dlatego, że najpierw są sobą, a dopiero potem czyimiś dziećmi?

- Może.

3

Pojawili się punktualnie, nieomalże jednocześnie, jakby przyjechali na miejsce jednym autobusem. Jadwiga Telak smutna jak zwykle, w lnianych beżowych spodniach, golfie w podobnym kolorze i eleganckich butach na obcasie. Włosy miała splecione w warkocz i po raz pierwszy w czasie tego śledztwa wyglądała jak pociągająca, dobrze utrzymana czterdziestoparolatka o eleganckiej, wyniosłej urodzie - nie jak swoja starsza o piętnaście lat siostra. Cezary Rudzki doszedł do siebie. Znów był królem polskich terapeutów - gęste siwe włosy, siwe wąsy, świdrujące spojrzenie jasnych oczu i uśmieszek zachęcający do wyznania, „co właściwie się czuje, kiedy się o tym opowiada”. Dobre dżinsy, sportowa koszula zapięta pod szyję. Granatowa tweedowa marynarka ciasno opinała szerokie bary. Bez słowa usiedli obok siebie na brzydkich krzesełkach. Czekali. Prokurator czuł, że atmosfera jest podniosła.

Hanna Kwiatkowska jej nie naruszyła. Brak było w niej tradycyjnego rozedrgania, być może, dlatego, że wydawała się krańcowo wyczerpana, makijaż nie był w stanie ukryć sinych cieni pod jej oczami. Włosy ciągle były mysie, garsonka ciągle nie wyróżniała się niczym na tle dziesiątek tysięcy innych garsonek paradujących po mieście stołecznym, ale już dekolt bluzki i wysokość szpilek kazały Szackiemu się zastanowić, czy nie ocenił jej zbyt pochopnie, przyklejając etykietkę aseksualnej zakonnicy-skrytki. Razem z Kwiatkowską do salki weszła Barbara Jarczyk - po raz kolejny wyglądała identycznie jak wówczas, kiedy Szacki widział ją po raz pierwszy, nawet ciuchy miała chyba te same. Uśmiechnęła się do prokuratora, który pomyślał, że kiedyś musiała być bardzo ładna, a i teraz - gdyby nie tusza - zasługiwałaby na miano przystojnej. Euzebiusz Kaim przyszedł ostatni, minutę po dwunastej. Jak zwykle promieniał pewnością siebie i klasą. Jego weekendowy strój nawet przez esbeckiego skurwysyna zostałby uznany za elegancki - nie za schludny. Buty i spodnie musiały osobno kosztować tyle, co cały garnitur Szackiego. Gruba biała koszula z podwiniętymi rękawami wyglądała na wyciągniętą z szafy Brada Pitta.

Kiedy wszyscy usiedli, Szacki zapytał, czy któreś z nich chce skorzystać z toalety. Nie chcieli.