- Odsłońcie mi moją córkę - wydarła się Jarczyk. - Nie widzę swojej córki, on nie może zasłaniać mi mojej córki, przecież on nie żyje, nie żyje od tylu lat. Błagam, odsłońcie moją córkę, chcę ją zobaczyć.
Szacki odsunął Kuzniecowa o kilka kroków w tył, tak i aby nie stał pomiędzy Jarczyk i Kwiatkowską. Kwiatkowska bez słowa, cały czas z melancholijnym uśmiechem, powiodła wzrokiem za policjantem; Telakowa wyciągnęła ramiona w jego kierunku, jakby chciała go zatrzymać; Jarczyk uspokoiła się, patrząc na córkę. Tylko Rudzki z nienawiścią wpatrywał się w stojącego z boku prokuratora.
- Żądam, aby pan to natychmiast przerwał - powiedział zimno.
- Nie sądzę, aby w obecnej sytuacji mógł pan czegokolwiek ode mnie żądać - odparł spokojnie Szacki.
- Pan nie zdaję sobie sprawy, co to oznacza dla tych kobiet. Pański eksperyment może zostawić trwały ślad w ich psychice.
- Mój eksperyment? - Szacki poczuł, jak gwałtownie rośnie mu ciśnienie krwi, z trudem nad sobą panował. - Mój eksperyment? Właśnie okazało się, że przez dwa tygodnie śledztwa okłamywali państwo policję i prokuraturę. Ja nie jestem od dbania o psychikę, zwłaszcza pańską, tylko od doprowadzania przed oblicze sądu tych, którzy złamali kodeks. Poza tym nie poznaliśmy jeszcze odpowiedzi na najważniejsze pytanie: kto z państwa dokonał zabójstwa Henryka Telaka w tym pomieszczeniu, w nocy z czwartego na piątego czerwca bieżącego roku? I zapewniam pana, że nie przerwę „mojego” eksperymentu, dopóki nie będę pewien, że jedna osoba z tu obecnych zostanie wyprowadzona przez policję.
- Nie chcieliśmy go zabić - Hanna Kwiatkowska odezwała się po raz pierwszy, odkąd weszła do salki.
Prokurator Teodor Szacki wolno wypuścił powietrze z płuc.
- A co chcieliście zrobić?
- Chcieliśmy, żeby zrozumiał, co uczynił, i żeby popełnił samobójstwo.
- Zamknij się, dziewczyno, nie masz pojęcia, o czym mówisz! - wrzasnął Rudzki.
- Och, przestań, tato. Trzeba wiedzieć, kiedy się przegrywa. Nie widzisz, że oni wiedzą o wszystkim? Dość już mam tych nieustannych planów, tych kłamstw. Wiele lat żyłam jak w śpiączce, zanim w końcu pogodziłam się ze śmiercią Kamila, nawet nie wiesz, ile mnie to kosztowało. I kiedy w końcu zaczęłam żyć normalnie, pojawiłeś się ty ze swoją „prawdą”, swoją „sprawiedliwością” i swoim „zadośćuczynieniem”. Od początku nie podobał mi się plan tej twojej popieprzonej zemsty, ale wszyscy byliście tacy przekonani, tacy pewni, tacy przekonujący - machnęła ręką ze znużeniem, Szacki nie słyszał nigdy tyle goryczy w niczyim głosie. - I ty, i Euzebek, i nawet mama. O mój Boże, jak sobie pomyślę o tym, cośmy zrobili... Proszę cię, tato. Chociaż teraz zachowaj się przyzwoicie. Jeśli wejdziemy głębiej w te kłamstwa, to faktycznie na naszej psychice zostaną „trwałe ślady”. I wierz mi, że nie będzie to spowodowane działaniem pana prokuratora.
Usiadła zrezygnowana na podłodze i ukryła twarz w dłoniach. Rudzki patrzył na nią ze smutkiem i miłością, wyglądał na zdruzgotanego. Mimo to milczał. Wszyscy milczeli. Bezruch i cisza były idealne, Szacki przez chwilę miał dziwne wrażenie, że nie uczestniczy w rzeczywistym wydarzeniu, lecz ogląda trójwymiarową fotografię. Obserwował Rudzkiego, który z kolei wpatrywał się w niego z zaciśniętymi ustami i czekał. Terapeuta musiał zacząć mówić, choćby nie wiadomo jak bardzo tego nie chciał. Musiał, ponieważ nie miał innego wyjścia. Obaj niespuszcząjący z siebie wzroku mężczyźni doskonale o tym wiedzieli.
W końcu Rudzki westchnął głęboko i zaczął mówić.
- Hania ma rację, nie chcieliśmy go zabić. To znaczy, chcieliśmy, aby nie żył, ale nie chcieliśmy go zabić. Trudno to wytłumaczyć. Zresztą chyba powinienem mówić za siebie - to ja chciałem, żeby nie żył, i zmusiłem resztę, żeby wzięła w tym udział.
Szacki bez słowa uniósł jedną brew. Oni wszyscy oglądali za dużo amerykańskich filmów. Zabójstwo to nie strzelanie haclami w klasie. Nie można, ot tak, wziąć winy na siebie, żeby koledzy byli zadowoleni, a pani i tak się nie kapnie.
- Jak dokładnie miało to wyglądać? - zapytał.
- Jak to? Nie rozumiem? Jak miało wyglądać samobójstwo?
Szacki pokręcił głową.
- Jak to miało wyglądać od początku, odkąd wpadł pan na pomysł, aby doprowadzić Henryka Telaka do samobójstwa. Rozumiem, że takich rzeczy nie przygotowuje się w weekend.
- Najtrudniejszy był początek, czyli zbliżenie się do Telaka. Zamówiłem w jego firmie ulotki do wykładu o życiu po śmierci dziecka - żeby go zainteresować. Potem zrobiłem w Polgrafeksie awanturę, że zrobili nie tak, jak chciałem - co oczywiście nie było prawdą. Zażądałem widzenia z dyrektorem. Udało mi się pokierować rozmową tak, żeby zaczął opowiadać o sobie. Zaproponowałem spotkanie w swoim gabinecie. Wzbraniał się, ale go przekonałem. Przyszedł. Przychodził przez pół roku. Wie pan, ile mnie to kosztowało, aby tydzień w tydzień wytrzymać godzinę z tym skurwysynem, mordercą mojego syna? Prowadzić jego pieprzoną „terapię”? Siedziałem w fotelu i cały czas się zastanawiałem, czy po prostu go nie uderzyć czymś ciężkim i mieć to z głowy. Wyobrażałem to sobie bez przerwy. Nieustannie.
- Rozumiem, że słowo „terapia” możemy włożyć w cudzysłów - wtrącił Szacki. - Celem waszych sesji nie było przecież jakiekolwiek leczenie.
- Henryk był po tych spotkaniach w strasznym stanie - odezwała się cicho Jadwiga Telak, cały czas wpatrując się intensywnie w Kuzniecowa. - Miałam wrażenie, że po każdej sesji jest coraz gorzej. Mówiłam mu, żeby to przerwał, ale on mi tłumaczył, że tak musi być, że tak to działa, że zawsze przed wyzdrowieniem kryzys się pogłębia.
- Wiedziała pani, kim jest Cezary Rudzki?
- Nie. Wtedy nie.
- A kiedy się pani dowiedziała?
- Niedługo przed ustawieniem. Czarek przyszedł do mnie, przedstawił się... Wywołał wszystkie upiory z przeszłości. Naprawdę wszystkie. Powiedział, co zrobił Henryk i co oni chcą zrobić. Powiedział, że zostawią go w spokoju, jeśli ja tego zechcę.
Zamilkła, przygryzła wargę.
- Chciała pani?
Pokręciła przecząco głową.
- Ma pan rację, celem tej terapii nie była żadna terapia - podjął szybko swój wątek Rudzki, najwyraźniej także po to, aby odciągnąć uwagę prokuratora od Telakowej. – Na początku chciałem się dowiedzieć, czy to na pewno on sprawił, że straciłem syna. Miałem dość pewne informacje, ale chciałem je potwierdzić. Skurwiel przyznał się do tego już na pierwszej sesji. Oczywiście jakoś to obudował, może bał się, że pójdę na policję, ale jego wyznanie było jedno znaczne. Potem... Mniejsza o szczegóły, ale mój cel był taki, aby wzbudzić w Telaku jak największe poczucie winy za śmierć córki i wmówić mu, że jeśli sam odejdzie, może to ocalić jego syna. Co zresztą było prawdą.
- A o Kamilu, o pańskim synu, później rozmawialiście?
- Nie. Pewnie moglibyśmy, gdybym naciskał, ale bałem się, że nie będę w stanie. Skupiłem się na jego rodzicach, na obecnej rodzinie, kilka razy wrzuciłem coś, żeby wzmocnić jego poczucie winy. Po cichu liczyłem, że uda mi się go tak zmanipulować, żeby popełnił samobójstwo bez ustawienia, ale skurwysyn mocno trzymał się życia. Pytał, kiedy będzie mu lepiej. Bóg mi świadkiem, to były dla mnie ciężkie chwile.
W końcu przygotowałem ustawienie. Długo pisałem jego scenariusz, różne warianty, w zależności od możliwych zachowań Telaka. Analizowałem dziesiątki razy sesję, która doprowadziła do samobójstwa pacjentki Hellingera w Lipsku, szukałem najmocniejszych emocji, słów, które je wywołują. Musiałem wszystko zrobić na sucho, niemożliwością i okrucieństwem byłoby przećwiczenie tego na ludziach. Doszliśmy z Basią do wniosku, że temu tchórzowi najłatwiej będzie łyknąć proszki, że raczej nie zdecyduje się na powieszenie lub podcięcie żył. Dlatego po przerwaniu terapii w najgorszym dla niego momencie podsunęliśmy mu tabletki, cholernie mocne.