Kuzniecow spojrzał na niego zaniepokojony. Szacki, udając, że tego nie zauważa, mówił dalej.
- Oczywiście nie ma nic wspólnego z tą sprawą, po prostu jest bardzo podobna do mnie i zupełnie niepodobna do swojej matki - wygląda przy niej jak adoptowana. Zaskakujące, jak bardzo dzieci potrafią być niepodobne do swoich rodziców. Myślałem o tym któregoś dnia, myślałem też o tym, jak bardzo pani syn - znowu wskazał na Jadwigę - wygląda inaczej niż pani i pani mąż. Czasami tylko drobne gesty, używanie podobnych zwrotów, sposób intonacji, rzeczy w świadomy sposób niezauważalne, świadczą o pokrewieństwie. I nagle zaskoczyło, przed oczami stanęły mi przesłuchania obu pań - skłonił się v kierunku Kwiatkowskiej i Jarczyk. - Dwie zupełnie różne osoby, różne typy urody, różne - teraz myślę, że może celowo przesadnie przerysowane - języki. Za to identyczna wada wzroku - z lekkim astygmatyzmem - i stuprocentowo identyczny gest poprawiania okularów. Przechylenie głowy w lewo, zmarszczenie brwi i zmrużenie oczu, poprawienie obiema rękami oprawek, a na koniec dociśnięcie ich kciuciem do nosa.
I skoro już mówimy o mojej córce - prokurator uśmiechnął się na wspomnienie swojej księżniczki - to ojców i córki łączy wyjątkowa, szczególna więź. To też mi dało do myślenia, kiedy w czasie jednej naszej rozmowy rzucił się pan na mnie, aby bronić pani Kwiatkowskiej. W pierwszej chwili miałem wrażenie, że jesteście kochankami, dopiero później zrozumiałem. Jak to często bywa, kiedy nie idzie - to wszystko. Kiedy zaczyna się układać - to też wszystko. Jednocześnie okazało się, że Henryk Telak był zamieszany w zabójstwo Kamila Sosnowskiego, choć nie dokonał go własnymi rękami - być może ta sprawa zostanie przekazana do osobnego rozpoznania, a państwo będą jeszcze przesłuchiwani. - Szacki łgał jak z nut, wiedział, że nic nie zostanie „przekazane do odrębnego rozpoznania”, a jeśli nawet, to ukręci łeb sprawie w ciągu tygodnia. Przez cały czas pilnie uważał, żeby nie powiedzieć oraz nie dopuścić do powiedzenia przez innych czegoś, co mogłoby sprawić, że musiano by wszcząć śledztwo w sprawie zabójstwa z przeszłości.
- Policja sprawdziła akta urzędu stanu cywilnego. Barbara Jarczyk (urodzona w 1945 roku) i Włodzimierz Sosnowski (urodzony w 1944 roku) pobrali się młodo, w roku 1964, ona miała zaledwie dziewiętnaście lat. Rok później urodził się ich syn, Kamil. W tym samym roku urodził się też Euzebiusz Kaim, jego późniejszy kolega z podstawówki, ogólniaka i studiów. Chłopcy mieli pięć lat, kiedy na świat przyszła Hania Sosnowska. Kiedy we wrześniu 1987 roku Kamil tragicznie zginął, jego rodzina wyjechała za granicę - zgadza się?
Rudzki wzruszył ramionami.
- Co innego mogliśmy zrobić w tej sytuacji?
- Wrócili prawdopodobnie w połowie lat dziewięćdziesiątych, bo wtedy pojawiają się kolejne wpisy w USC. Barbara Sosnowska i Włodzimierz Sosnowski rozwiedli się, ona wróciła do swojego panieńskiego nazwiska. On stał się Cezarym Rudzkim - urzędnicy bez problemu przychylili się do jego prośby, skoro pan Sosnowski publikował pod takim pseudonimem przed 1989 rokiem, tego nazwiska używał też we Francji. Hanna Sosnowska wyszła za Marcina Kwiatkowskiego, ale jej związek nie trwał długo, rozwiedli się już w 1998 roku, jednak ona pozostała przy nazwisku męża. Nie wiem, czy te roszady z nazwiskami są wynikiem faktu, że już wtedy planowali państwo zemstę, czy też był to przypadek, który przydał wam się później, niespodziewany dar losu.
- To drugie - powiedział Rudzki.
- Tak też myślałem. Jeśli chodzi o pana Kaima, to w pierwszej chwili, kiedy czytałem nekrolog z 1987 roku, podpisany „Zibi”, w ogóle nie skojarzyłem, że może chodzić o imię „Euzebiusz” - to była przecież ksywka Bońka, czyli Zbigniewa, tak też się mówi czasami na Zygmunta. Dopiero potem - kiedy wpadłem na to, że wszyscy jesteście ze sobą powiązani, ten „Zibi” mi się przypomniał. Policja łatwo sprawdziła, gdzie pan się uczył i studiował. I z kim. Pańscy koledzy potwierdzili, że byliście z Kamilem jak jeden organizm. Mam rację?
Kaim uśmiechnął się i uczynił gest, jakby zdejmował kapelusz z głowy.
- Chapeau pas - powiedział.
- Chapeau bas się mówi, baranie jeden - mruknęła Kwiatkowska.
Prokuratorowi Teodorowi Szackiemu nie chciało się mówić dalej. Wiedział, że jedna ze zgromadzonych osób opuści ponurą salkę w kajdankach. Innym też będzie musiał postawić zarzuty, ale raczej psychicznego znęcania się nad Telakiem i utrudniania śledztwa niż współudziału w morderstwie. W końcu tylko jedna osoba spotkała się nocą z Telakiem, jedna go zabiła. Pozostałe - nawet, jeśli pragnęły jego śmierci i chciały do niej doprowadzić - nie miały w tym bezpośredniego udziału. Ale prokuratorowi Szackiemu nie chciało się też mówić dalej, ponieważ po raz kolejny jego sumienie człowieka zderzyło się boleśnie z sumieniem państwowego urzędnika. Pomyślał o trupie Kamila Sosnowskiego - zakrwawione ciało w wannie, ze związanymi z tyłu rękami i nogami. Pomyślał o zwłokach nafaszerowanej pigułkami Kasi Telak. Pomyślał o szybko zmierzającym do krawędzi życia Bartku Telaku. Wierzył, że nie byłoby trupa dziewczyny i choroby chłopaka, gdyby nie straszny czyn, którego cynicznie i z wyrachowaniem dopuścił się kiedyś ich ojciec, po to, aby zdobyć ich matkę. Jak to się odbyło? Wtedy, w latach osiemdziesiątych? Nie mógł o to zapytać. Nie teraz. Nie wolno mu było nawet o tym wspomnieć.
- Czy możemy już usiąść? - zapytał Kaim.
- Nie - odparł prokurator Szacki. - Ponieważ ciągle nie znamy odpowiedzi na najważniejsze pytanie. A pan Rudzki nie skończył swojego zeznania - w ostatniej chwili ugryzł się w język, o mało, co nie powiedział „swojej opowieści”.
- Wolałbym to zrobić na siedząco - powiedział terapeuta i spojrzał na Szackiego w sposób, który sprawił, że prokurator zmarszczył brwi. Coś było nie tak. Coś było zdecydowanie nie tak. Poczuł, że może stracić kontrolę nad wydarzeniami, że Rudzki szykuje woltę, nad którą nie zapanuje, ale zostanie utrwalona na taśmie i nie uda mu się niczego odkręcić. Skup się, Teodorze, powtarzał w myślach. Przystał na to, aby usiedli, żeby zyskać na czasie. Po chwili siedzieli w półokręgu. Tak, aby kamera widziała ich wszystkich. A prokurator Teodor Szacki zaczął niezauważalnie drżeć, ponieważ ciągle nie wiedział, co jest nie tak.
- Cały pomysł był mój - zaczął Rudzki. - To ja, przez zupełnie niewiarygodny przypadek, dowiedziałem się o tym, dlaczego zginął mój syn i przez kogo. Na początku próbowałem się z tym pogodzić, zracjonalizować, w końcu jestem wykształconym psychologiem, czas spędzony przeze mnie na superwizjach liczy się już w latach. Ale nie mogłem - nie mogłem. Potem chciałem go po prostu zabić - iść, strzelić, zapomnieć. Ale to byłoby za proste. Mój syn był przez dwa dni torturowany, a ten skurwysyn miałby zginąć w ułamku sekundy? Niemożliwe. Myślałem o tym długo, bardzo długo. Jak zrobić, żeby cierpiał. Żeby cierpiał tak, że w końcu zdecyduje sam o swojej śmierci, nie będąc w stanie znieść bólu. Tak wymyśliłem terapię. Wiedziałem, że może się nie udać, że Telak nie popełni samobójstwa, wróci do domu jakby nigdy nic. I godziłem się z tym. Godziłem, ponieważ wiedziałem, że po tej terapii i tak już zawsze będzie cierpiał.