Выбрать главу

Tamtej nocy nie mogłem zasnąć. Chodziłem po swoim pokoju i zastanawiałem się: czy to już? Czy już łyknął proszki? Czy już zasnął? Czy już umarł? W końcu wyszedłem na korytarz, zakradłem się pod drzwi. Było cicho. Rozkoszowałem się tą ciszą, kiedy usłyszałem szmer spuszczanej wody i z łazienki w głębi korytarza wyszedł Telak. Był blady, ale bezsprzecznie żywy. W garniturze, butach, gotowy do wyjścia. Zmarszczył brwi, jak mnie zobaczył, spytał, co robię pod jego drzwiami. Skłamałem, że martwiłem się o niego. Nie skomentował, powiedział tylko, że zrywa terapię i spierdala z tego jebanego burdelu jak najdalej - przepraszam, ale to cytat.

I wszedł do pokoju po walizkę. Nie wiedziałem, co robić. Nie dość, że żył, to jeszcze nie sprawiał wrażenia umierającego z bólu i winy. Po tym sukinsynie wszystko spływało jak po kaczce. Poszedłem do kuchni, żeby napić się wody, uspokoić, zobaczyłem ten rożen... dalej nie pamiętam prawie nic, mój mózg nie dopuszcza tych obrazów. Poszedłem do salki, on tam był. Chciałem mu chyba wyjaśnić, dlaczego to robię i kim jestem naprawdę, ale jak zobaczyłem tą znienawidzoną twarz, ten cyniczny błysk w oku, kpiący uśmieszek... Po prostu uderzyłem. Wybacz mi, Boże, że to zrobiłem. Wybacz mi, że nie czuję się winny. Wybacz mi, Jadziu, że zamordowałem ojca twoich dzieci, bez względu na to, kim był.

Cezary Rudzki - a może raczej Włodzimierz Sosnowski - teatralnym gestem ukrył twarz w dłoniach. W pomieszczeniu powinna zapaść teraz cisza tak gęsta, żeby można ją było pokroić i nadziać na rożen, ale to był środek miasta. Łazienkowską przejechał stary maluch, rozklekotany ikarus zatrzymał się z hukiem na przystanku koło kościoła, szumiała jednostajnie Wisłostrada, stukały czyjeś obcasy, płakało dziecko strofowane przez matkę, ale Teodor Szacki i tak usłyszał, jak w jego głowie wszystko wskoczyło na właściwe miejsce. Sumienie człowieka i sumienie prokuratora - pomyślał, zawahał się - ale tylko na milisekundę - i skinął na Kuzniecowa, który wstał i wyłączył kamerę. Potem wyszedł i wrócił po chwili w towarzystwie dwóch mundurowych, którzy wyprowadzili Rudzkiego.

Mimo wszystko bez kajdanek.

Rozdział dwunasty

poniedziałek, 18 lipca 2005

Międzynarodowy Dzień Sądów i Prokuratury. Za granicą sąd w Belgradzie skazał na 40 lat słynnego „Legiję” za zamordowanie prezydenta Serbii w 2000 roku. Saddam został w końcu formalnie oskarżony, na razie o eksterminację szyickiej wioski w 1982 roku. Roman Polański zeznawał z Paryża przed londyńskim sądem w sprawie przeciwko „Vanity Fair”, które napisało, że zaraz po tragicznej śmierci swej żony Sharon Tatę próbował uwieść szwedzką królową piękności. W Polsce sąd we Wrocławiu zakazał pewnemu wydawnictwu drukowania Mein Kampf, a białostocka prokuratura zarzuciła Aleksandrze Jakubowskiej sfałszowanie projektu ustawy medialnej. W Warszawie prokurator zażądał dożywocia dla byłej ekspedientki oskarżonej o zagadkowe zabójstwo w sklepie „Ultimo”. Adwokat - uniewinnienia. Poza tym na ulicy Stawki odsłonięto tablicę na cześć akowców, którzy w pierwszych godzinach Powstania uwolnili blisko 50 Żydów, a „Zachęta” postanowiła reklamować się cukierkami, które będzie można kupić w sklepach spożywczych. Pałac Kultury i Nauki szykuje się do wielkiej fety - 22 lipca będzie miał 50 lat. 25 stopni, bez deszczu, właściwie bezchmurnie.

1

Było kilka minut po piętnastej. Prokurator Teodor Szacki siedział w swoim gabinecie i rozkoszował się ciszą, która zapadła w chwili, kiedy jego koleżanka ulotniła się z pracy, żeby iść z dzieckiem do alergologa. Nie skomentował. Jej wyjście oznaczało, że nie będzie musiał dłużej słuchać Katie Meluy sączącej się z jej komputera („Mam nadzieję, że ci nie przeszkadza, kiedy tak cichutko gra?”) i rozmów telefonicznych, jakie prowadziła z matką („To powiedz im, że za osiemset złotych to sama możesz wykuć te litery na pomniku taty. Tak im powiedz. Złodzieje, trupozbóje, hieny cmentarne”).

Równo miesiąc temu Cezary Rudzki został wyprowadzony przez policję z klasztoru przy Łazienkowskiej. Kilka dni później Szacki przesłuchał go w „śledztwie przeciwko Cezaremu Rudzkiemu”. Terapeuta powtórzył słowo w słowo to, co powiedział przed kamerą w salce, prokurator dokładnie zaprotokołował, udając, że bierze wszystko za dobrą monetę. Musiał jednak zapytać, dlaczego Rudzki był tak przekonany o winie Telaka. Co wie o kulisach zabójstwa swojego syna.

- Tak jak powiedziałem wcześniej, to był przypadek, jeden z tysięcy niezrozumiałych zbiegów okoliczności, które nas codziennie spotykają - mówił Rudzki, ubrany w beżowy więzienny drelich, w sali przesłuchań aresztu na Rakowieckiej. Wyglądał jak stuletni starzec, z jego dumnej postawy i przenikliwego spojrzenia nie zostało nawet wspomnienie. - Prowadziłem terapię chorego na raka kości mężczyzny, w stadium terminalnym, trzy miesiące później umarł. Człowiek był biedny, z nizin społecznych, przyjąłem go za darmo, aby zrobić przysługę przyjacielowi z Instytutu Onkologii. Chciał się komuś wyspowiadać. Przestępca, raczej drobny, na tyle drobny i ostrożny, że nigdy nie trafił za kratki. Tak naprawdę miał na sumieniu jeden grzech - brał udział w zabójstwie mojego syna. Nie przyłożył może do niego ręki bezpośrednio, ale to on razem z mordercą włamał się do naszego mieszkania, był świadkiem tortur i zabójstwa. Drżał z przerażenia, twierdził, że zapłacono im tylko za nastraszenie i poturbowanie, ale w końcu jego „szef” uznał, że Kamila należy sprzątnąć „na wszelki wypadek”. To był szok. Rozkleiłem się zupełnie przed tym bandytą, powiedziałem mu, kim jestem, płakaliśmy razem godzinami. Obiecał, że pomoże mi znaleźć „zleceniodawcę”. Opisał go dokładnie, opisał wszystkie okoliczności ich spotkań, wszystkie rozmowy. Powiedział, że mogło chodzić o kobietę, zleceniodawcy raz wymknęło się, „że teraz będzie miał do niej wolną drogę”. Od razu pomyślałem o Jadzi - Kamil był w niej potwornie zakochany, chociaż była od niego starsza kilka lat. Znalazłem ją, zrobiłem też zdjęcie Telakowi. Tamten rozpoznał go na sto dwadzieścia procent.

Teodor Szacki zaprotokołował dokładnie kłamstwa podejrzanego, nawet nie mrugnąwszy okiem. Podejrzany podpisał protokół, także bez najmniejszego grymasu. Obaj wiedzieli, co grozi ich rodzinom w przypadku ujawnienia prawdy - a przede wszystkim w przypadku rozpoczęcia śledztwa. Jednak po wszystkim Teodor Szacki powiedział staremu terapeucie, co wie o pracy Henryka Telaka w komunistycznych służbach bezpieczeństwa, o „departamencie śmierci”, o wciąż działających strukturach esbecji. I zapytał o prawdę.

Prawdziwy był pacjent z rakiem kości, prawdziwa była jego wina i jego spowiedź. Prawdziwe było przypadkiem zasłyszane zdanie „teraz będę miał do niej wolną drogę”. Ale zlecenie było inne. Chłopaka miano nastraszyć i poturbować „jak najmocniej się da” - co było jednoznacznym rozkazem zabójstwa - aby jego ojciec zaprzestał działalności, która może naruszyć bezpieczeństwo państwa. Wmawiano im, że chodzi o sprawy najwyższej wagi, że będą bohaterami, że być może zostaną tajnie odznaczeni. Odznaczenia mieli w dupie. Dostali za wykonanie zadania kupę pieniędzy i gwarancję bezkarności, na dodatek mogli zrabować z mieszkania wszystko, na co mieli ochotę. Na początku - kiedy nie padały żadne konkrety - spotkali się z trzema oficerami, w tym Telakiem. Potem dwukrotnie widział się jeszcze z nimi sam Telak. Przekazał wszystkie szczegóły, podał dokładną datę i godzinę, poinstruował, jak mają wiązać i zadawać ból.