Выбрать главу

Było to najkrótsze z przesłań. Znalazła się na Wyspie — dostrzegła pionowe, białe skalne klify i kręgi tarasów, umieszczonych jeden nad drugim, wiedziała więc, że to Wyspa, choć nigdy tam nie była i w ogóle nigdy nie opuściła Labiryntu — i w senny, spokojny sposób szła ogrodem, który najpierw sprawiał wrażenie idealnego, a potem, niepostrzeżenie, stał się ciemny, zbyt zarośnięty. Towarzyszyła jej Pani, ciemnowłosa kobieta w białych szatach, sprawiająca wrażenie smutnej i zmęczonej, w niczym niepodobna do tej silnej, ciepłej, współczującej osoby, którą Elsinome znała z wcześniejszych przesłań — Pani była pochylona z troski, oczy miała podpuchnięte i podkrążone, ruchy niepewne. “Podziel się ze mną swą siłą” — szepnęła, a Elsinome pomyślała, że wszystko jest tu nie tak, przecież Pani przychodzi, by dać siłę, nie po to, by ją odbierać. Lecz Elsinome ze snu, wysoka, silna, wokół której głowy i ramion tańczyły promienie światła, nie zawahała się. Przytuliła Panią, przycisnęła do piersi i trzymała w silnym uścisku, a Pani westchnęła i wydawało się, jakby jej ból nieco zelżał. Potem obie kobiety rozdzieliły się i Pani, opromieniona blaskiem, który kiedyś otaczał Elsinome, dotknęła warg dłonią, przesłała jej pocałunek i znikła.

To wszystko. Zaskakująco nagle Elsinome ocknęła się, patrząc na znajome, obdrapane ściany swego mieszkania na Dziedzińcu Guadelooma. Przesycała ją aura przesłania, co do tego nie było najmniejszych wątpliwości, lecz otrzymywane niegdyś przesłania pozostawiały ją zawsze z poczuciem, że ma do czego dążyć, ukazywały nowe kierunki działania; po tym pozostało tylko zdumienie. Nie rozumiała sensu takiego przesłania, lecz być może dopiero z czasem sens ten stanie się jasny, pomyślała, za dzień, za dwa dni.

Usłyszała dźwięki dobiegające z pokoju córek.

— Ailimoor? Maraune?

Nie odpowiedziały. Elsinome zajrzała do ich pokoju i dostrzegła, jak pochylają się nad jakimś niewielkim przedmiotem, który Maraune natychmiast schowała za plecami.

— Co tam chowasz?

— Nic takiego, mamo. Zwykły drobiazg.

— Co za drobiazg?

— Amulet. Tak jakby.

Coś w tonie córki sprawiło, że Elsinome nabrała podejrzeń.

— Chcę go zobaczyć.

— Przecież to nic ważnego.

— Pokaż!

Maraune rzuciła szybkie spojrzenie starszej siostrze. Ailimoor, niepewna siebie i najwyraźniej zakłopotana, tylko wzruszyła ramionami.

— To sprawa osobista. Czy dziewczęta nie mają już prawa do odrobiny samotności?

Elisnome wyciągnęła dłoń. Maraune westchnęła, po czym z wahaniem podała matce mały kieł smoka morskiego, pokryty delikatnym i niepokojąco tajemniczym reliefem, składającym się głównie z kątów ostrych. Elsinome, nadal otoczona aurą swego szczególnego przesłania, uznała amulet za złowrogi, groźny.

— Skąd go masz?

— Wszyscy je mają, mamo.

— Pytam, kto ci to dał?

— Vanimoon. Właściwie to siostra Vanimoona, Shulaire, ale ona dostaje je od niego. Możesz mi go oddać?

— Wiesz, co to coś oznacza?

— Oznacza?

— Słyszałaś pytanie? Co on oznacza? Maraune tylko wzruszyła ramionami.

— Nic nie oznacza. To tylko amulet. Mam zamiar wywiercić dziurkę i nosić go na rzemyku.

— Spodziewasz się, że w to uwierzę? Maraune zamilkła. Odezwała się za to Ailimoor:

— Mamo, ja… — powiedziała i przerwała.

— Mów dalej.

— To tylko zabawka, mamo. Wszyscy je mają. Krąży jakaś głupia liimeńska gadka, że smoki są bogami, że podbiją świat, że wszystkie ostatnie kłopoty to oznaka tego, co ma nadejść. Ludzie opowiadają, że jeśli nosi się kieł smoka, będzie się zbawionym, gdy smoki wyjdą na brzeg.

— Nie ma w tym nic nowego. Takie bzdury ludzie opowiadają od tysięcy lat. Lecz nigdy głośno, zawsze szeptem, bo to niebezpieczne, chore szaleństwo. Smoki morskie to bardzo wielkie ryby i nic poza tym. Bogini opiekuje się nami, chroni nas przez Koronala, Pontifexa i Panią. Rozumiecie? Rozumiecie? — powiedziała Elsinome bardzo chłodnym tonem.

Jednym szybkim, gniewnym ruchem złamała rzeźbiony kieł na pół i rzuciła połówki Maraune. Córka odpowiedziała jej spojrzeniem pełnym takiego gniewu, jakiego Elsinome nigdy przedtem nie widziała u swych dzieci. Obróciła się szybko i poszła do kuchni. Dłonie jej drżały, chłód przenikał do szpiku kości i jeśli przesłanie od Pani — przesłanie, które wydawało się teraz odległe o całe tygodnie — w ogóle ofiarowało jej spokój, nie pozostał teraz po nim najmniejszy nawet ślad.

9

Wejście do portu w Numinorze wymagało zręczności zręczniejszego pilota, kanał bowiem był wąski, prądy silne, a piaszczyste dno zmieniało ukształtowanie z godziny na godzinę. Stojąca przy sterze Pandelume wydawała się jednak pewna siebie i spokojna, polecenia wydawała energicznymi gestami; królewski statek płynął szybko, minął najwęższe miejsce kanału i znalazł się na wielkiej, bezpiecznej redzie; jedynej istniejącej po tej stronie Wyspy Snu, która obrócona była na Alhanroel, przerywający gigantyczną kredową ścianę Pierwszego Zbocza.

— Już stąd czuję obecność matki — powiedział Valentine, kiedy przygotowywali się do zejścia na brzeg. — Czuję ją jak zapach kwiatów alabandyny unoszący się na wietrze.

— Czy Pani zejdzie dziś, by nas powitać?

— Bardzo wątpię. Zwyczaj nakazuje, by syn udał się do matki, nie matka do syna. Pozostanie w Świątyni Wewnętrznej i jak przypuszczam — przyśle hierarchów, by spotkali się tu z nami.

Grupa dostojniczek rzeczywiście czekała na nich na nabrzeżu. Pomiędzy kobietami ubranymi w złote szaty z czerwonymi ozdobami była jedna znana mu doskonale: surowa białowłosa Lorivade, która podczas wojny o odzyskanie tronu towarzyszyła mu w podróży na Górę Zamkową, ucząc go technik transu i projekcji umysłowej, które praktykowano na Wyspie. Także i inna postać w tej grupie wydawała mu się znajoma, choć nie potrafił powiedzieć, skąd właściwie ją zna, aż do chwili kiedy mu się przedstawiła — gdy wypowiadała swe imię, przypomniał ją sobie, przypomniał sobie Talinot Esulde — smukłą, zagadkową pierwszą przewodniczkę w pielgrzymce po Wyspie, dawno, dawno temu. Miała wtedy ogoloną głowę, nie potrafił odgadnąć jej płci, sądząc po wzroście wydawała mu się mężczyzną, z delikatności rysów i kruchej budowy ciała — kobietą. Wraz z awansem w wewnętrznej hierarchii Wyspy pozwolono jej zapuścić włosy; długie, jedwabiste, złote jak u Valentine'a, lecz znacznie delikatniejsze, nie pozostawiały wątpliwości, że jest kobietą.

— Przynosimy ci wieści, panie — powiedziała Lorivade. — Jest ich wiele, lecz obawiam się, że żadna dobra. Lecz najpierw zaprowadzimy cię do komnat królewskich.

W porcie numinorskim znajdował się dom nazywany Siedem Ścian. Znaczenia tej nazwy nie znał nikt, była tak stara, że jej źródła dawno zostały zapomniane. Wzniesiono go na blankach miasta, nad morzem, frontem obrócony był ku Alhanroelowi, a tyłem ku potrójnemu chroniącemu Wyspę murowi, zbudowano go z wielkich bloków czarnego granitu wydobywanego w kamieniołomach półwyspu Stoienzar, idealnie do siebie pasujących, zestawionych bez zaprawy. Jedyną jego funkcją było służenie za siedzibę odwiedzającym Wyspę Koronalom, nie używano go więc czasem przez całe lata, a jednak mnóstwo służby trzymało go zawsze w gotowości, jakby Koronal mógł pojawić się na Wyspie nagle, bez zapowiedzi, i udać tam w chwilę po wylądowaniu.