Dom ów był stary, tak stary jak sam Zamek, starszy — jak wynikało z badań archeologicznych — od świątyń i świętych tarasów istniejących teraz na Wyspie. Według legendy wybudowała go na przyjęcie syna, Lorda Stiamota, jego matka, słynna Lady Thiin, kiedy odwiedził on Wyspę po zakończeniu wojen z Metamorfami, osiem tysięcy lat temu. Niektórzy twierdzili, że nazwa Siedem Ścian pochodzi od umieszczenia podczas budowy, w fundamentach gmachu, ciał siedmiu Zmiennokształtnych, których Lady Thiin ścięła własnoręcznie podczas ataku Metamorfów na Wyspę, lecz szczątków takich nie znaleziono podczas regularnych rekonstrukcji domu, a poza tym współcześni historycy powątpiewali, czy Lady Thiin, choć niewątpliwie postać prawdziwie bohaterska, rzeczywiście osobiście brała udział w bitwie o Wyspę. Według innej tradycji, na centralnym dziedzińcu stała niegdyś siedmioboczna kaplica wzniesiona przez Lorda Stiamota ku czci jego matki, udzielając nazwy całemu budynkowi. Kaplica ta — tak przynajmniej głosiła opowieść — została rozebrana w dzień śmierci Koronala, a następnie przetransportowana do Alaisor, gdzie stała się podstawą jego grobu. Tego także nie sposób było udowodnić, na dziedzińcu nie pozostał żaden ślad po stojącej tam niegdyś siedmiobocznej budowli, nie było już żadnej szansy na podjęcie badań grobu Lorda Stiamota celem stwierdzenia, jakie tajemnice zawierają jego fundamenty. Sam Valentine wolał inne wyjaśnienie tej nazwy głoszące, że Siedem Ścian to tylko błędne przetłumaczenie na majipoorski zdania w języku Metamorfów, brzmiącego: “Miejsce, gdzie skrobie się ryby”, odnoszącego się do prehistorycznych czasów, w których wybrzeży Wyspy używali w tym właśnie celu rybacy z rasy Zmiennokształtnych, żeglujący z Albaniiroelu. Wydawało się nieprawdopodobne, by prawda kiedykolwiek wyszła na jaw.
Koronala przybywającego do Siedmiu Ścian obowiązywały pewne rytuały mające zaznaczyć, że opuszcza świat czynów — swe dominium — i przenosi się w świat duchowy, dominium Pani. Podczas gdy Valentine im się oddawał: ceremonialnej kąpieli, spaleniu aromatycznych ziół, medytacji w sali, której ażurowe ściany zrobiono z odłamków marmuru, z jego polecenia Carabella czytała wiadomości, które gromadziły się tu podczas spędzonych na morzu tygodni; gdy powrócił, oczyszczony i spokojny, z poważnego wyrazu jej oczu odczytał natychmiast, że oddał się rytuałom za wcześnie, że natychmiast musi wracać do świata czynów.
— Jak źle jest naprawdę? — spytał.
— Chyba nie może być gorzej, panie.
Podała mu plik dokumentów złożony tak, by ten, który znajdował się na wierzchu, dał jakieś pojęcie o tym, co znajduje się w innych. Nieurodzaj w siedmiu prowincjach… poważne braki żywności w wielu częściach Zimroelu… początki masowej migracji z wnętrza kontynentu ku miastom na zachodnim wybrzeżu… nagły rozkwit nie znanego przedtem kultu religijnego, apokaliptycznego, głoszącego koniec świata, opierającego się na wierze, że smoki morskie są istotami nadprzyrodzonymi i wkrótce wyjdą na brzeg, by ogłosić narodziny nowej epoki w dziejach świata…
Valentine podniósł wzrok, przerażony i zdumiony.
— I wszystko to w tak krótkim czasie?
— To tylko częściowe raporty, Valentinie. Nikt nie wie, co właściwie dzieje się tam teraz… odległości są tak ogromne, kanały komunikacyjne tak niepewne…
Kurczowo ścisnął jej dłoń.
— Dzieje się dokładnie to, co przepowiedziały moje senne wizje. Nadchodzi ciemność — i tylko ja stoję na jej drodze.
— Są ludzie, którzy zastąpią jej drogę wraz z tobą, kochanie.
— Przecież wiem. I jestem im za to wdzięczny. Lecz w najważniejszej chwili będę sam. Co wtedy zrobię? — Uśmiechnął się żałośnie. — Był taki czas, kiedy żonglowaliśmy w Duloreńskim Cyrku Nieustającym, pamiętasz, dopiero zaczynałem zdawać sobie sprawę z tego, kim naprawdę jestem. Rozmawiałem z Deliamberem, powiedziałem mu, że być może wolą Bogini jest, by mnie pozbawić tronu, być może to lepiej dla Majipooru, że moje imię i miejsce zajął uzurpator, gdyż ja nie mam ochoty rządzić, a on może okazać się mądrym władcą. Deliamber sprzeciwił się temu gorąco, twierdząc, że tylko jedna osoba może być prawnym, namaszczonym królem, że ja nią jestem i że muszę wrócić na właściwe miejsce. Powiedziałem mu: “Żądasz ode mnie bardzo wiele”, a on na to: “To historia żąda bardzo wiele. Historia wymaga, by na tysiącu światach, w ciągu wielu tysięcy lat, istoty inteligentne wybierały między anarchią i porządkiem, między tworzeniem i niszczeniem, między rozsądkiem a nierozsądkiem”. Dodał następnie: “To ważne, nawet bardzo ważne, kto ma, a kto nie ma być Koronalem”. Nie zapomniałem tych jego słów i nigdy ich nie zapomnę.
— Jak mu odpowiedziałeś?
— Powiedziałem: “Tak”, a potem dodałem: “Być może”, a on na to: “Będziesz wahał się między «tak» a «być może» jeszcze przez długi czas, lecz «tak» w końcu zwycięży”. I rzeczywiście zwyciężyło — odzyskałem tron, a mimo to z dnia na dzień oddalamy się od porządku, tworzenia, rozsądku, zbliżając się ku anarchii, niszczeniu i nierozwadze. — Valentine spojrzał w oczy Carabelli, w jego spojrzeniu był ból. — Czyżby więc Deliamber się mylił? Czy rzeczywiście takie znaczenie ma to, kto powinien, a kto nie powinien być Koronalem? Uważam się za dobrego człowieka, czasami mam nawet wrażenie, że rządzę mądrze, a przecież mimo to nasz świat się rozpada, Carabello; rozpada się mimo mych największych wysiłków — a może z ich powodu? Nie wiem. Być może lepiej byłoby dla wszystkich, gdybym pozostał wędrownym żonglerem.
— Och, Valentinie, jak niemądre są te słowa!
— Niemądre?
— Czy chcesz powiedzieć, że gdybyś pozwolił rządzić Domininowi Barjazidowi, tego roku lusavender obrodziłby obficie? Jak można winić ciebie za nieurodzaj na Zimroelu? To klęski naturalne, spowodowane naturalnymi przyczynami, znajdziesz mądry sposób, żeby się z nimi uporać, zawsze bowiem postępujesz mądrze i zostałeś wybrany przez Boginię.
— Zostałem wybrany przez książęta Góry Zamkowej. To ludzie, którzy popełniają błędy.
— Podczas wyboru Koronala przemawia przez nich Bogini. A Bogini nie chce uczynić z ciebie narzędzia zniszczenia Majipooru. Doniesienia są poważne, lecz nie przerażające. Za kilka dni spotkasz się z matką, ona natchnie cię siłą i otuchą, potem pojedziemy na Zimroel, gdzie wszystko naprawisz.
— Mam nadzieję, Carabello. Ale…
— Wiesz, a nie “masz nadzieję”. Powiem ci jeszcze jedno, panie, że kiedy przemawiasz tak ponuro, nie rozpoznaję w tobie mężczyzny, którego znam. — Postukała palcem w plik dokumentów. — Nie mam zamiaru niczego lekceważyć, lecz sądzę, że wiele możemy zrobić, by zawrócić ciemność z jej drogi… i że to zrobimy.
Valentine powoli skinął głową.
— I ja tak uważam. Przynajmniej przez większość czasu. Ale kiedy indziej…
— Więc “kiedy indziej” lepiej nie myśleć w ogóle! — Rozległo się pukanie do drzwi. — Doskonale! Przerwano nam i dzięki niech będą za to, gdyż męczy mnie słuchanie tego, co mówisz, kiedy jesteś taki ponury, kochanie.
Wpuściła do pokoju Talinot Esulde. Kapłanka powiedziała: