Выбрать главу

Hjortka próbowała ją wyprzedzić. Millilain uderzyła ją ramieniem tak mocno, że kobieta aż się przewróciła. Nigdy jeszcze nie zdarzyło się jej nikogo uderzyć. Poczuła dziwne oszołomienie, ucisk w gardle. Hjortka leżała, wrzeszcząc i przeklinając, lecz Millilain się nie zatrzymała. Pędziła. Serce biło jej jak oszalałe, czuła ból w oczach. Odtrąciła jeszcze kogoś, po czym łokciami wypracowała sobie miejsce w formującej się właśnie kolejce. U jej szczytu Liimen zaczął właśnie sprzedawać kiełbaski, zachowując ten szczególny, liimeński, beznamiętny spokój, jakby wcale go nie obchodziło, że otacza go tłum walczących ze sobą ludzi.

Pełna napięcia obserwowała, jak kolejka posuwa się powoli. Przed nią było siedem, może osiem osób — czy wystarczy i dla niej? Trudno było dostrzec, co się właściwie dzieje, czy na ruszcie w miarę ubywania starych pojawiają się nowe kiełbaski. Czy coś jeszcze zostanie i dla niej? Czuła się jak łakome dziecko, przerażone, że zabraknie dla niego ciasteczek. Kompletnie oszalałam, powiedziała sobie. Czemu tak bardzo pragnę zwykłej kiełbasy? Lecz przecież znała odpowiedź na to pytanie. Od trzech dni nie miała w ustach mięsa, jeśli nie liczyć pięciu pasków suszonego, solonego mięsa smoka morskiego, które znalazła, przeglądając spiżarnię… lecz trudno je było nazwać mięsem. Zapach smażących się kiełbasek spowodował, że ślina napłynęła jej do ust. Kupić kilka — nagle to stało się sprawą najważniejszą pod słońcem, być może jedyną ważną sprawą.

Stała przy wózku.

— Dwie — poprosiła.

— Jedna na osobę.

— Więc proszę jedną!

Liimen skinął głową. Troje płonących oczu patrzyło na nią bez zainteresowania.

— Pięć koron.

Millilain aż westchnęła ze zdumienia. Na pięć koron musiała pracować pół dnia. Pamiętała, że przed “brakami” kiełbaska kosztowała dziesięć wag. No, ale w końcu to było kiedyś.

— Pan nie mówi poważnie! — zaprotestowała. — Nie może pan żądać pięćdziesiąt razy więcej niż normalnie! Nawet w tak trudnych czasach.

Za jej plecami ktoś krzyknął:

— Niech pani płaci albo się wynosi! Liimen powiedział spokojnie:

— Dziś pięć koron. W przyszłym tygodni — osiem koron. Za dwa tygodnie — rojal. Za trzy — pięć rojali. Za miesiąc — nie ma kiełbasek za żadną cenę. Chce pani? Tak czy nie?

— Chcę — szepnęła Millilain. Drżącymi rękami wręczyła sprzedawcy pięciokoronówkę. Kolejną zapłaciła za kufel starego, zwietrzałego piwa. Wyczerpana i oszołomiona wyszła z kolejki.

Pięć koron! Jeszcze niedawno tyle kosztować mogła wystawna kolacja w dobrej restauracji, lecz większość restauracji była już zamknięta, a w tych kilku, które pozostały otwarte, na stoliki czekało się tygodniami. Jedna Bogini wie, jakie wystawiano w nich rachunki. Pięć koron za kiełbaskę! Nagle poczuła się straszliwie winna. Co powie Kristofonowi? Powiem mu prawdę, postanowiła. Powiem mu, że nie potrafiłam oprzeć się pokusie. Że zareagowałam impulsywnie, szaleńczo impulsywnie. Poczułam zapach i nie potrafiłam mu się oprzeć.

Co by było, gdyby Liimen zażądał ośmiu koron? Albo rojala? Albo pięciu rojali? Na to pytanie nie potrafiła odpowiedzieć, podejrzewała jednak, że zapłaciłaby, ile tylko by zechciał, tak straszną czuła pokusę.

Ugryzła wielki kawał kiełbasy, jakby bała się, że ktoś może jej ją wyrwać. Okazała się zaskakująco smaczna, soczysta, dobrze przyprawiona. Nagle stwierdziła, że zastanawia się, z jakiego zrobiono ją mięsa. Może lepiej o tym nie myśleć, powiedziała sobie. Pewnie nie tylko Kristofon wpadł na pomysł polowania w parku.

Pociągnęła łyk piwa i znów podniosła do ust kiełbaskę.

— Millilain? Obejrzała się, zaskoczona.

— Kristofon!

— Miałem nadzieję, że cię tu znajdę. Zamknąłem sklep i przyszedłem zobaczyć, co tu robią te tłumy.

— Pojawił się sprzedawca kiełbasek, jak spod ziemi. Jakby wyczarował go jakiś czarownik!

— Aha. Tak, rozumiem.

Patrzył na nie dojedzoną kiełbasę w jej dłoni. Millilain uśmiechnęła się z wysiłkiem.

— Przepraszam, Kris. Chcesz kawałek?

— Kawałeczek. Chyba już nie warto ustawiać się w kolejce.

— Pewnie ich zaraz zabraknie. — Podała mu kiełbaskę, bardzo starając się ukryć, z jaką niechęcią to robi. Pełnym napięcia wzrokiem patrzyła, jak odgryza z niej niewielki kawałek. Poczuła ulgę, kiedy oddał jej resztę, i bardzo się zawstydziła.

— Na Panią, ale dobra!

— Powinna ci smakować. Kosztowała pięć koron. — Pięć…!

— Nie potrafiłam się powstrzymać, Kris. Kiedy poczułam w powietrzu ich zapach… pędziłam do kolejki jak dzikie zwierzę. Przepychałam się, odtrącałam ludzi, walczyłam. Chyba zapłaciłabym każdą sumę, jakiej by ode mnie zażądano. Och, Kris, tak mi przykro!

— Nie przepraszaj. Na co właściwie mamy teraz wydawać pieniądze? A poza tym wszystko wkrótce się zmieni. Słyszałaś wiadomość, która przyszła rano?

— Jaką wiadomość?

— O nowym Koronalu! Może się tu pojawić lada chwila, lada chwila może pojawić się na Moście Khyntor!

— Więc Lord Valentine został Pontifexem? — spytała zdumiona.

Kristofon potrząsnął głową.

— Valentine już się nie liczy. Mówią, że zniknął, Metamorfowie go porwali albo coś takiego. W każdym razie jakąś godzinę temu ukazały się proklamacje głoszące, że Koronalem jest teraz Sempeturn.

— Sempeturn? Ten kaznodzieja?

— Tak, on. Pojawił się w Khyntor zeszłej nocy. Burmistrz go poprał. Słyszałem, że książę uciekł do Ni-moya.

— To niemożliwe, Kris! Żaden człowiek nie może po prostu wstać i powiedzieć: “jestem Koronalem”. Koronal musi być wybrany, namaszczony, musi pochodzić z Góry Zamkowej…

— Wszyscy tak myśleliśmy. Ale teraz przyszły nowe czasy. Sempeturn naprawdę rozumie łudzi. Potrzebujemy kogoś takiego jak on. Będzie wiedział, jak mamy odzyskać łaskę Bogini.

Millilain patrzyła na męża, nie wierząc własnym uszom. W palcach trzymała kiełbaskę, o której na chwilę zapomniała.

— Niemożliwe! To jakieś szaleństwo! Lord Valentine jest naszym Koronalem. Lord…

— Sempeturn mówi, że to oszust, że cała ta historia ze zmianą ciał to głupota, że Bogini karze nas chorobami i głodem za jego grzechy. Możemy się ocalić tylko w jeden sposób: obalić fałszywego Koronala i oddać tron komuś, kto powiedzie nas drogą prawdy.

— Sempeturn twierdzi oczywiście, że on jest tym kimś, więc mamy się przed nim pokłonić, zaakceptować go i…

— Jedzie! — krzyknął Kristofon. Twarz miał czerwoną, wyraz oczu dziwny. Millilain nie pamiętała, by kiedykolwiek widziała swego męża w takim stanie, tak podnieceń, ego. Wyglądał, jakby miał gorączkę. Ona także poczuła się tale, jakby miała gorączkę, zmieszana i oszołomiona. Nowy Koronal? Mały, czerwony na twarzy, wrzaskliwy Sempeturn siedzący na tronie Confalume'a? Nie potrafiła pojąć tego, co się dzieje. Miała wrażenie, że ktoś kazał jej czerwień nazywać zielenią, że ktoś zdecydował, iż rzeki mają od tej chwili płynąć pod górę.

Nagle rozległy się dźwięki hałaśliwej muzyki. Z mostu na esplanadę zbiegała kłusem orkiestra ubrana w zielono-złote stroje z emblematem Koronala — znakiem gwiazdy. Po orkiestrze pojawił się burmistrz i inni dostojnicy, a po nich mały, przesadnie wystrojony człowieczek o gęstych, potarganych włosach. Siedział sztywno we wspaniale zdobionym o twardym palankinie, uśmiechał się, przyjmując hołdy ogromnych tłumów towarzyszących mu z Gorącego Khyntor na drugą stronę rzeki.