— Panowie… — odezwał się w końcu.
Diwis, krzywiąc się, popchnął ku niemu długi arkusz papieru.
— Przeczytaj — powiedział. — Chyba że już wiesz.
— Wiem tylko, że nadeszły wiadomości od Tunigorna.
— Więc czytaj.
Sięgając po kartę, Hissune zorientował się ze złością, że drżą mu ręce. Popatrzył na nie, jakby się przeciw niemu zbuntowały, i zmusił się do zachowania spokoju.
Z papieru skoczyły ku niemu oderwane zdania:
…Valentine rusza do Piurifayne błagać Danipiur o wybaczenie…
…szpieg Metamorfów zdemaskowany wśród najbliższych towarzyszy Koronala…
…przesłuchanie ujawnia, że to Metamorfowie stworzyli i rozprzestrzeniają zarazy szalejące na terenach rolniczych…
…wielka burza piaskowa… Elidath nie żyje, wraz z nim zginęło wielu… Koronal znikł w Piurifayne…
…Elidath nie żyje…
…Koronal znikł…
…szpieg w jego najbliższym otoczeniu…
…Metamorfowie stworzyli zarazy…
…Koronal znikł…
…Elidath nie żyje…
…Koronal znikł…
…Koronal znikł…
…Koronal znikł…
Hissune, zdumiony i przerażony, podniósł wzrok.
— Czy możemy być pewni autentyczności tych wieści?
— Co do tego nie ma wątpliwości — odparł Stasilane. — Otrzymaliśmy je sekretnym kanałem komunikacyjnym. Szyfr był bezbłędny. Styl i słownictwo Tunigorna, to gwarantuję osobiście. Uwierz, Hissunie, to wiadomość absolutnie autentyczna.
— A więc mamy do czynienia nie z jedną katastrofą, lecz z dwoma lub trzema — stwierdził Hissune.
— Najwyraźniej tak — przytaknął Diwis. — I co o tym sądzisz, Hissunie?
Hissune zmierzył syna Voriaxa długim, uważnym spojrzeniem. W jego pytaniu nie wyczuł kpiny. Miał wrażenie, że zazdrość i pogarda, jakie żywił do niego Diwis, zmalały nieco w ciągu tych kilku miesięcy, podczas których wspólnie pracowali, że Diwis nabrał respektu dla jego zdolności, lecz dziś dopiero posunął się aż tak daleko; okazał, że szczerze chce usłyszeć jego zdanie — i to w obecności wszystkich zgromadzonych lordów.
Odpowiedział, ostrożnie dobierając słowa:
— Po pierwsze, musimy zdać sobie sprawę, że mamy do czynienia nie ze straszliwą w swych skutkach klęską naturalną, lecz buntem. Tunigorn pisze, że Metamorf Y-Uulisaan, przesłuchiwany przez Deliambera i Tisanę, zeznał, iż to Zmiennokształtni odpowiedzialni są za gnębiące nas plagi. Sądzę, że wszyscy tu obecni wierzą w skuteczność metod Deliambera, wszyscy wiemy również, że Tisana ma dar otwierania dusz, nawet Metamorfów. Sytuacja więc jest dokładnie taka, jaką opisał niegdyś w mej obecności Sleet, gdy na początku objazdu przebywaliśmy w Labiryncie, a w co Koronal nie chciał uwierzyć: Zmiennokształtni wypowiedzieli nam wojnę!
— Z doniesienia Tunigorna wiemy jednak — zauważył Diwis — że w odpowiedzi Koronal ruszył z pielgrzymką do Piurifayne, by na ręce Danipiur złożyć królewskie przeprosiny za niedole, które przez wieki cierpiał jej lud. Oczywiście doskonale zdajemy sobie sprawę, że Valentine uważa siebie za człowieka pokoju, pokazała nam to łagodność, z jaką potraktował tych, którzy przed wielu laty go obalili. To oczywiście szlachetna cecha charakteru. Ja jednak dziś tu twierdziłem, że Valentine przekroczył granice pacyfizmu, wkraczając w królestwo szaleństwa. Twierdzę, że Koronal, jeśli nadal żyje, jest szalony. Mamy więc oszalałego Pontifexa, szalonego Koronala i to w chwili, w której śmiertelny wróg chwycił nas za gardło. A co ty o tym sądzisz, Hissunie?
— Sądzę, że źle interpretujesz fakty dostarczone nam przez Tunigorna.
Po twarzy Diwisa przemknął wyraz zaskoczenia i czegoś w rodzaju gniewu. Głos jednak nie zadrżał mu ani odrobinę:
— Ach, doprawdy?
Hissune postukał palcem w leżący przed nim papier.
— Tunigorn twierdzi, że Koronal udał się do Piurifayne i że w jego otoczeniu odkryto szpiega, który złożył zeznania. Nigdzie nie znalazłem wzmianki o tym, że Valentine ruszył do Piurifayne po wysłuchaniu jego zeznań. Sądzę, iż można by było udowodnić, że zdarzyło się odwrotnie: Lord Valentine zdecydował się na podjęcie misji pokoju, czego logikę z pewnością można by kwestionować, lecz co w pełni pasuje do jego charakteru, i dopiero gdy się oddalił, wyszły na jaw nowe fakty. Być może z powodu burzy Tunigorn nie mógł się z nim skontaktować, choć sądzę, że Deliamber znalazłby jednak jakiś sposób. — Spoglądając na wielki globus, spytał jeszcze: — Co wiemy o obecnym miejscu pobytu Koronala?
— Nic — burknął Stasilane.
Hissune spojrzał na niego szeroko rozwartymi oczami.
— Jaskrawoczerwone światełko oznaczające miejsce pobytu Koronala zgasło — wyjaśnił Stasilane.
— Zgasło — szepnął. — Co to znaczy? Że Valentine nie żyje?
— Być może — wyjaśnił Stasilane. — A może zgubił lub uszkodził nadajnik, który przekazuje nam dane o jego ruchach.
Hissune skinął głową.
— Znaleźli się w burzy piaskowej, która pochłonęła wiele ofiar. Choć nie wynika to bezpośrednio z otrzymanych informacji, potrafię uwierzyć, że w tę samą burzę wpadł także kierujący się do Piurifayne od strony Gihorny Koronal. Tunigorna i innych zostawił za sobą…
— I albo zginął, albo zgubił nadajnik; nie mamy sposobu, by stwierdzić, co się rzeczywiście stało — orzekł Diwis.
— Módlmy się, by Bogini ocaliła życie młodego Valentine'a — oznajmił nagle stary książę Ghizmaile głosem tak suchym i drżącym, że trudno było wręcz uwierzyć w to, iż słowa te wypowiedziała istota żyjąca. — Istnieje jednak problem, który musimy rozwiązać niezależnie od tego, czy on żyje, czy nie. Musimy wybrać nowego Koronala.
Zdumienie słowami wypowiedzianymi przez najstarszego z panów Zamku omal nie zbiło Hissune'a z nóg. Rozejrzał się po sali.
— Czyżbym się przesłyszał? Dyskutujemy dziś o tym, jak obalić króla?
— To zbyt mocne słowa — odparł gładko Diwis. — Rozmawiamy wyłącznie o tym, czy Valentine powinien nadal pełnić służbę Koronala… w świetle znanych nam wrogich intencji Zmiennokształtnych i tego, jak załatwia on wszelkie nieprzyjemne sprawy. Jeśli prowadzimy wojnę — a nikt tu już nie wątpi, że ją rzeczywiście prowadzimy — rozsądne wydaje się twierdzenie, że Valentine nie jest właściwym władcą na takie czasy… jeśli żyje. Zastąpić go nie znaczy jednak obalić. Istnieje legalny, konstytucyjny sposób usunięcia go z tronu Confalume'a bez wpędzania Majipooru w kryzys i bez okazywania braku miłości i szacunku.
— Możemy pozwolić umrzeć staremu Tyeverasowi, o to ci chodzi?
— Właśnie. I co powiesz?
Hissune nie odpowiadał. Jak Diwis, Ghizimaile i najprawdopodobniej większość zgromadzonych tu panów powoli i niechętnie dochodził do wniosku, że Valentine powinien zostać zastąpiony przez kogoś bardziej zdecydowanego, agresywniejszego, nawet bardziej wojowniczego. Myślał o tym nie od dziś, choć z nikim się tymi myślami nie podzielił. No i oczywiście istniał prosty sposób, by dokonać przekazania władzy, awansując Valentine'a, z jego zgodą lub bez niej, na Pontifexa.