Lecz lojalność w stosunku do Lorda Valentine'a — przewodnika, nauczyciela, architekta jego kariery — była wielka i głęboko zakorzeniona w duszy Hissune'a. Wiedział także, być może lepiej niż ktokolwiek inny, z jakim przerażeniem Koronal myślał o przeniesieniu się do Labiryntu, co nie było dla niego awansem, lecz wtrąceniem w najgłębsze czeluście. Postanowić to za jego plecami, gdy szczerze, choć niekoniecznie zręcznie, starał się przywrócić pokój światu bez uciekania się do walki… cóż, byłoby to okrucieństwo, straszliwe okrucieństwo.
A jednak wymagała tego racja stanu. Czy istnieje chwila, w której racja stanu usprawiedliwia okrucieństwo? Hissune doskonale wiedział, co odrzekłby na to pytanie Lord Valentine. Nie był jednak do końca pewien swej odpowiedzi.
Po chwili powiedział:
— Być może Valentine rzeczywiście nie jest odpowiednim Koronalem na te czasy, nie mam na ten temat zdania i wolałbym wiedzieć więcej, nim je sobie wyrobię. Jedno mogę jednak powiedzieć: nie chciałbym uczestniczyć w usunięciu go z tronu siłą… czy coś takiego kiedykolwiek zdarzyło się na Majipoorze? Zdaje się, że nie — ale na szczęście nie trzeba będzie posunąć się aż do tego. Uważam jednak, że kwestię zdolności Valentine'a do przezwyciężenia obecnego kryzysu możemy przedyskutować kiedy indziej. Powinniśmy natomiast, bez oglądania się na wszystkie inne sprawy, rozważyć kwestię sukcesji.
Napięcie w sali rady wyczuwalnie wzrosło. Diwis spojrzał w oczy Hissune'a, jakby próbował odczytać z nich sekret jego duszy. Diuk Halanx zarumienił się, książę Banglecone wyprostował sztywno w krześle, diuk Chorg pochylił nagle; tylko dwaj najstarsi z obecnych: Cantalis i Ghizmaile, pozostali nieruchomi, jakby wybór osoby Koronala nie miał żadnego znaczenia dla ludzi wiedzących, że czeka ich już tylko śmierć.
Hissune mówił dalej:
— W naszej dyskusji świadomie pominęliśmy jedną, szalenie ważną informację przekazaną nam przez Tunigorna: Elidath, od dawna uważany za następcę Valentine'a, nie żyje.
— Elidath nie chciał zostać Koronalem. — powiedział Stasilane głosem tak cichym, że niemal niesłyszalnym.
— Być może — odparł Hissune. — Z pewnością nie sprawiał wrażenia człowieka pożądającego tronu, kiedy zaznał już rozkoszy regencji. Chciałem tylko uświadomić wszystkim, że jego tragiczna śmierć usunęła z kręgu rozważań człowieka, któremu z pewnością ofiarowalibyśmy koronę, gdyby Lord Valentine przestał być Koronalem. Wraz z nim znikła oczywista linia sukcesji; jutro możemy dowiedzieć się, że Lord Valentine nie żyje, że zmarł wreszcie Tyeveras, że sytuacja zmusza nas do usunięcia Valentine'a z zajmowanego dotychczas stanowiska. Powinniśmy przygotować się na każdą z tych okoliczności. To my wybierzemy następnego Koronala — czy wiemy, kto nim zostanie?
— Czy proponujesz, byśmy głosowali na kandydatów do korony tu i teraz? — spytał książę Manganot z Banglecode.
— Kandydatów przecież mamy — zabrał głos Mirigant. — Udając się w Wielki Objazd Koronal mianował regenta, regent zaś przed opuszczeniem zamku mianował z kolei — zakładam, że za zgodą Valentine'a — trzech członków Rady Regencyjnej. Ci trzej rządzą nami od kilku miesięcy. Jeśli musimy znaleźć nowego Koronala, powinniśmy szukać go wśród tych trzech.
— Przerażasz mnie, Mirigancie — odezwał się Stasilane. — Kiedyś sądziłem, że wspaniale byłoby być Koronalem; wy pewnie też tak myśleliście jako chłopcy. Nie jestem już chłopcem. Widziałem, jak zmienił się Elidath, kiedy spoczął na nim ciężar władzy — nie była to zmiana na lepsze. Pozwólcie, że pierwszy złożę hołd nowemu Koronalowi… lecz niech będzie nim ktoś inny, nie Stasilane!
— Koronal — powiedział diuk Chorg — nie powinien być człowiekiem pożądającym władzy, lecz sądzę, że nie może jej także nienawidzić.
— Dziękuję ci, Elzandirze. Nie kandyduję, czy wszyscy to zrozumieli?
— Diwisie? Hissunie? — spytała Mirigant.
Hissune poczuł, jak drga mu policzek. Ramiona i ręce miał jakby zdrętwiałe. Spojrzał na Diwisa; starszy od niego książę tylko uśmiechnął się i wzruszył ramionami. Milczał. W uszach Hissune słyszał huk, poczuł, że zaczyna go boleć głowa. Czy powinien zabrać głos? Co ma powiedzieć? Teraz, gdy wreszcie do tego doszło, czy zdoła wstać i przed wszystkimi książętami królestwa oznajmić z podniesionym czołem, że pragnie zostać Koronalem? Czuł, że Diwis rozgrywa jakąś grę przekraczającą zdolność jego pojmowania; po raz pierwszy od chwili, gdy tego popołudnia przekroczył drzwi sali, nie miał pojęcia, jaki kurs obrać.
Cisza wydawała się trwać bez końca.
I nagle Hissune usłyszał swój głos — spokojny, równy, obojętny:
— Sądzę, że nie ma potrzeby omawiania tej sprawy bardziej szczegółowo. Mamy dwóch kandydatów, powinniśmy rozważyć ich zalety. Lecz nie tu. Nie teraz. Zrobiliśmy wystarczająco wiele. Co na to powiesz, Diwisie?
— Przemówiłeś mądrze i z wielkim zrozumieniem sytuacji. Jak zwykle.
— A więc zgłaszam wniosek o zakończenie obrad — powiedział Mirigant. — Rozważymy problemy, przed którymi stanęliśmy, czekając na kolejne informacje o losie Koronala.
Hissune podniósł dłoń.
— Jest jeszcze inna sprawa — powiedział i przerwał czekając, by zgromadzeni ucichli i zwrócili na niego uwagę. W końcu mógł mówić dalej: — Od pewnego czasu noszę się z myślą o odwiedzeniu Labiryntu, rodziny i przyjaciół. Uważam także, że byłoby wskazane, by ktoś z nas przeprowadził rozmowy z przedstawicielami Pontyfikatu, poznał stan Tyeverasa z pierwszej ręki; może się zdarzyć, że w ciągu kilku najbliższych miesięcy będziemy musieli wybrać zarówno Pontifexa, jak i Koronala; powinniśmy się przygotować na tak niezwykły obrót spraw. Proponuję ustanowić poselstwo Góry Zamkowej w Labiryncie i zgłaszam się na posła.
— Popieram — powiedział natychmiast Diwis.
Odbyła się jeszcze dyskusja i głosowanie, potem przegłosowano wniosek o zakończenie obrad, wreszcie rada podzieliła się na małe, zawzięcie dyskutujące grupki. Hissune stał, samotny, zastanawiając się, kiedy wreszcie przebudzi się z tego snu. Po chwili uświadomił sobie, że obok niego stoi wielki, jasnowłosy Stasilane, jednocześnie zmartwiony i uśmiechnięty.
Stasilane powiedział cichym głosem:
— Być może popełniasz pomyłkę, wyjeżdżając z Labiryntu w tej właśnie chwili, Hissunie.
— Być może, ale miałem wrażenie, że tak właśnie powinienem postąpić. Zaryzykuję.
— Więc ogłoś się Koronalem, nim odjedziesz!
— Mówisz poważnie, Stasilanie? A co będzie, jeśli Valentine żyje?
— Jeśli żyje, wiesz, jak zrobić go Pontifexem. Jeśli nie żyje, musisz zająć jego miejsce, póki możesz.
— Tego nie zrobię.
— Musisz. Inaczej po powrocie możesz zastać na tronie Diwisa.
Hissune uśmiechnął się.
— Z tym łatwo będzie sobie poradzić. Jeśli Valentine nie żyje i Diwis go zastąpi, dopilnuję, by Tyeveras zasnął wreszcie w spokoju. Diwis natychmiast zostanie Pontifexem i będzie musiał udać się do Labiryntu, zwalniając miejsce dla nowego Koronala… przy jednym tylko kandydacie.
— Na Panią, zdumiewasz mnie!
— Naprawdę? Mnie wydało się to całkiem oczywiste. — Hissune mocno ścisnął dłoń starszego mężczyzny. — Dziękuję ci za poparcie, Stasilanie. Obiecuję, że w końcu wszystko się ułoży. Jeśli zajmę miejsce Koronala z Diwisem jako Pontifexem… niech będzie, sądzę, że potrafimy ze sobą współpracować. Lecz teraz módlmy się o życie i sukces Valentine'a i pozostawmy na boku te rozważania, dobrze?
— Ależ oczywiście — zgodził się Stasilane.