Выбрать главу

Wkrótce Hissune znajdował się już w apartamencie niemal tak bogatym jak ten, który na stałe przeznaczony był dla odwiedzających podziemne miasto Koronalów. Alsimir, Stimion i inni jego doradcy otrzymali przylegające do niego eleganckie pokoje. Kiedy przydzieleni mu urzędnicy przekonali się wreszcie, że posłowi nie zbywa na wygodach, jeden z nich oznajmił:

— Najwyższy Rzecznik Hornkast będzie zaszczycony, jeśli dotrzymacie mu towarzystwa dziś wieczór przy kolacji, panie.

Mimo wszystko Hissune poczuł jednak dreszcz onieśmielenia. “Będzie zaszczycony”. Pamiętał jeszcze Labirynt na tyle, by traktować Hornkasta z uwielbieniem graniczącym ze strachem, w końcu on był tu prawdziwym panem, mistrzem pociągającym za sznurki lalki-Pontifexa. “Zaszczycony, jeśli dotrzymacie mu towarzystwa przy kolacji dziś wieczorem, panie”. Doprawdy? Hornkast? Trudno było wyobrazić sobie, by ktoś mógł czymś zaszczycić Hornkasta, pomyślał Hissune. I jeszcze to “panie”! No, no, no.

Nie mógł jednak sobie pozwolić na to, by bać się Hornkasta, ani odrobiny, ani cienia strachu! Postarał się więc być nie przygotowany, gdy posłańcy rzecznika pojawili się w jego apartamencie; kazał im czekać dziesięć minut. Kiedy wszedł do prywatnej sali jadalnej — sali tak wspaniałej, że nawet Pontifex uznałby pewnie jej wspaniałość za przesadną — powstrzymał się przed złożeniem pokłonu, salutem, choć przez chwilę to właśnie miał zamiar zrobić. “To Hornkast!” — powiedział sobie i omal nie przyklęknął. “Ty jesteś Hissune!” — odpowiedział gniewnie sam sobie i stał wyprostowany, godny, pozornie całkowicie obojętny. Powtarzał sobie, że Hornkast jest po prostu urzędnikiem, on zaś arystokratą, księciem Góry, a na dodatek członkiem Rady Regencyjnej.

Trudno jednak było zachować obojętność wobec królewskiej postawy i poczucia potęgi, jakim promieniował rzecznik. Był on stary — nawet bardzo stary — lecz jednocześnie sprawiał wrażenie energicznego, silnego, będącego w pełni władz umysłowych, jakby jakieś czary odjęły mu trzydzieści, może nawet czterdzieści lat. Oczy miał sprytne, spojrzenie nie zdradzało niczego, czego nie zamierzał zdradzić, mówił zaś głosem głębokim i silnym. Z wielką grzecznością poprowadził gościa do stołu, przy którym poczęstował go jakimś rzadkim, lśniącym, niemal fioletowym winem. Hissune tylko od czasu do czasu maczał usta w kielichu. Rozmowa, na początku przyjazna i bardzo ogólna, zeszła w końcu na poważniejsze tematy, lecz Hornkast kontrolował ją przez cały czas, czego Hissune nie miał zamiaru zmieniać. Omawiali najpierw niepokoje na Zimroelu i w zachodnich prowincjach Alhanroelu — wyglądało na to, że Hornkast, choć wyrażał się o tych sprawach z należytą powagą, traktował wieści spoza Labiryntu, jakby docierały tu z innego świata — a potem rzecznik poruszył kwestię śmierci Elidatha, prosząc, by poseł złożył należne kondolencje w jego imieniu, gdy tylko powróci na Górę; cały czas bystro obserwował rozmówcę, jakby chciał mu powiedzieć: “Wiem, że śmierć Elidatha spowodowała wielkie zmiany w porządku sukcesji, że ty, panie, zajmujesz w tej chwili najmocniejszą pozycję i dlatego, dziecię Labiryntu, obserwuję cię z najwyższą uwagą”. Hissune spodziewał się, że Hornkast, skoro utrzymywał kontakt ze światem zewnętrznym przynajmniej na tyle, by wiedzieć o śmierci Elidatha, spyta teraz o bezpieczeństwo Lorda Valentine'a, lecz ku jego wielkiemu zdumieniu poruszył temat braków w magazynach zbożowych Labiryntu. Niewątpliwie dla niego to ważny temat, pomyślał Hissune, lecz przecież nie zdecydowałem się na podróż, by dyskutować o czymś takim! Wykorzystując drobną przerwę w rozmowie, zdecydował się wreszcie przejąć inicjatywę.

— Być może nadszedł czas — powiedział — by porozmawiać o fakcie najistotniejszym, którym jest dla mnie zniknięcie Lorda Valentine'a.

Nareszcie na masce niewzruszonego spokoju pojawiła się rysa. Oczy Hornkasta zabłysły, nozdrza rozdęły się, usta drgnęły w wyrazie zdumienia.

— Zniknięcie?

— Lord Valentine znajdował się w Piurifayne, kiedy straciliśmy z nim kontakt, którego do tej pory nie udało się nawiązać.

— Czy wolno mi spytać, co Koronal robił w Piurifayne? Hissune lekko wzruszył ramionami.

— Dano mi do zrozumienia, że była to misja wielce delikatna. Burza, która zabrała życie Elidatha, rozdzieliła Valentine'a i jego dwór. Więcej nie wiemy.

— Jak sądzisz, panie, czy Koronal nie żyje?

— Nie wiem, a wszelkie przypuszczenia są bezwartościowe. Oczywiście robimy wszystko, by przywrócić łączność, lecz sądzę, że musimy wziąć pod uwagę możliwość, iż Lord Valentine nie żyje. Dyskutowaliśmy w Zamku na ten temat. Powstał plan sukcesji.

— Ach!

— Oczywiście zdrowie Pontifexa jest czymś, co musimy brać pod uwagę, układając nasze plany.

— Ach, oczywiście. To całkowicie zrozumiałe.

— Rozumiem, że stan Pontifexa pozostaje bez zmian? Hornkast nie odpowiedział od razu. Przez długą chwilę przyglądał się Hissune'owi z uwagą, jakby rozważał jakiś skomplikowany plan. W końcu powiedział:

— Czy zechciałbyś, panie, odwiedzić Jego Wysokość?

Nawet w najśmielszych marzeniach Hissune nie spodziewał się, że rzecznik udzieli mu właśnie takiej, a nie innej odpowiedzi. Wizyta u Pontifexa? Coś takiego nawet nie przyszło mu do głowy! Odzyskanie spokoju i ukrycie zdumienia zajęło mu chwilę. Potem, tak chłodno jak tylko potrafił, odrzekł:

— Będzie to dla mnie wielki zaszczyt.

— A więc chodźmy.

— Teraz?

— Teraz.

Najwyższy Rzecznik gestem wezwał służących, nakazując im sprzątnąć resztki kolacji. W chwilę później Hissune siedział już obok niego w małym, płaskonosym ślizgaczu. Przejechali tunelem do miejsca, z którego można już było iść wyłącznie pieszo i gdzie jedne za drugimi drzwi z brązu przegradzały korytarz co pięćdziesiąt kroków. Hornkast otwierał każde z nich, dotykając dłonią ukrytego panelu sterowniczego; w ten sam sposób otworzył ostatnie, na których widniał wyryty w złocie symbol Labiryntu z naniesionym nań symbolem Pontifexa, prowadzące do sali tronowej.

Serce Hissune'a biło przerażająco mocno. Pontifex! Stary, szalony Tyeveras! Przez całe życie niemal nie wierzył, że postać ta w ogóle istnieje. Będąc dzieckiem Labiryntu, traktował Pontifexa jako postać nadludzkich wymiarów, ukrytego w trzewiach planety pana tego świata i nawet teraz, choć czuł się swobodnie w towarzystwie książąt i diuków, należał do domowników Koronala i przyjaźnił z samym Koronalem, miał Pontifexa za istotę spoza świata, żyjącą w swym własnym królestwie, niewidzialną, niemożliwą do poznania, nieprawdziwą, nie mającą nic wspólnego ze zwykłymi ludźmi.

I oto stał przed Pontifexem!

Wyglądało to dokładnie tak, jak głosiły legendy. Kula błękitnego szkła, kable, rury, splecione przewody, kolorowe płyny przelewające się w systemie podtrzymywania życia, w którym spoczywał bardzo stary człowiek, siedzący dziwnie prosto na tronie z wysokim oparciem, stojącym na podwyższeniu, do którego prowadziły trzy niskie stopnie. Pontifex miał oczy otwarte, lecz czy widziały one cokolwiek? Czy w ogóle żył?

— Przestał mówić — oznajmił Hornkast. — To ostatnia zmiana. Lekarz, Sepulthrove, twierdzi jednak, że jego umysł jest aktywny i że ciało żyje. Panie, podejdź jeszcze krok, dwa kroki. Możesz przyjrzeć mu się z bliska. Widzisz? Widzisz? Oddycha. Mruga. Żyje. Z całą pewnością żyje.

Hissune czuł się tak, jakby jakimś przypadkiem oko w oko zetknął się z czymś z dawno minionej epoki, z cudownie zachowanym stworem z początku czasu. Tyeveras! Koronal za rządów Pontifexa Osiera, ileż to pokoleń temu? Człowiek, który przeżył historię. Człowiek, którego oczy widziały Lorda Kinnikena. Był już stary, gdy w Zamku zasiadł Lord Malibor i oto nadal żyje… tak, jeśli można to nazwać życiem!