— Możesz go pozdrowić, panie — oznajmił Hornkast. Hissune znał protokół: należało udawać, że nie mówi się bezpośrednio do Pontifexa, należało zwracać się do jego rzecznika, który miał powtarzać słowa monarsze, choć w rzeczywistości nie były mu one powtarzane. Powiedział:
— Proszę złożyć Jego Wysokości wyrazy szacunku od jego poddanego księcia Hissune'a syna Elsinome, który pokornie oferuje mu swe uwielbienie i posłuszeństwo.
Pontifex nie odpowiedział. Pontifex w żaden sposób nie zdradził, że coś w ogóle słyszał.
— Niegdyś — powiedział Hornkast — w odpowiedzi na to, co zostało powiedziane w tej sali, wydałby z siebie dźwięki, które nauczyłem się tłumaczyć. Teraz milczy. Od miesięcy nie odpowiedział nikomu.
— Panie, powiedz Pontifexowi — kontynuował Hissune — że kocha go cały świat i że imię jego wszyscy powtarzamy w modłach.
Cisza. Pontifex siedział nieruchomo.
— Powiedz także Pontifexowi, że świat wędruje swą ścieżką, kłopoty pojawiają się i znikają, i tylko wielkość Majipooru jest niezmienna.
Cisza. Żadnej odpowiedzi.
— Skończyłeś, panie? — spytał Hornkast.
Poprzez długość sali Hissune spojrzał na tajemniczą postać zamkniętą w szklanej klatce. Marzył o tym, by Tyeveras wyciągnął ku niemu dłoń, by wypowiedział słowa proroctwa. Lecz wiedział też, że to nie nastąpi.
— Tak — rzekł. — Skończyłem.
— Więc chodźmy.
Najwyższy Rzecznik wyprowadził go z sali tronowej. Dopiero na zewnątrz Hissune zdał sobie sprawę, że jego wspaniałe szaty są mokre od potu, że drżą mu kolana. Tyeveras! Choćbym żył równie długo jak on, pomyślał, nigdy nie zapomnę tej twarzy, tych oczu, tej błękitnej szklanej kuli.
— To nowa faza, milczenie — odezwał się Hornkast. — Sepulthrove twierdzi, że nadal jest on silny; może ma rację, a może to początek końca. Muszą istnieć jakieś granice, nawet przy tych wszystkich maszynach.
— Czy sądzisz, panie, że to szybko nastąpi?
— Modlę się o to, lecz nic nie wiem na pewno. Nie próbujemy przyspieszyć końca. Decyzja jest w rękach Lorda Valentine'a… lub w rękach jego następcy, jeśli Valentine nie żyje.
— Jeśli Lord Valentine nie żyje — powiedział Hissune — nowy Koronal może natychmiast wstąpić na tron Pontifexa. Chyba że zdecyduje się nadal utrzymywać Tyeverasa przy życiu.
— To prawda. A jeśli Lord Valentine nie żyje, to jak sądzisz, panie, kto zostanie nowym Koronalem?
Wzrok Hornkasta był bezlitośnie przeszywający. Hissune czuł, jak roztapia się w nim, jak znika wypracowany w ciężkiej szkole życia spryt, jak znika duma z tego, czego udało mu się dokonać, i pewność tego, czego dokonać potrafi, jak zostaje nagi, bezbronny. Nagle nawiedził go szalony obraz, w którym z oszałamiającą szybkością grał rolę dwóch Potęg: rankiem zostawał Koronalem, w południe wydawał rozkaz rozłączenia maszynerii, by wieczorem być już Pontifexem. Przecież to oczywisty absurd — powiedział sobie w panice. Ja? Pontifexem? Już? To żart! Bezsensowny żart! Walczył, próbując odzyskać zachwianą równowagę, i po chwili mógł już skupić uwagę na planie, który z taką jasnością objawił mu się na Zamku: jeśli Lord Valentine nie żyje, Diwis musi zostać Koronalem, potem Tyeveras musi umrzeć, by Koronal trafił do Labiryntu. Musi być tak. Musi!
Powiedział:
— Oczywiście nie możemy wybrać następcy, póki nie będziemy mieli pewności, że Lord Valentine nie żyje, a codziennie modlimy się o jego bezpieczeństwo. Lecz jeśli spotkało go nieszczęście, sądzę, że książęta Góry oferują tron synowi Voriaxa.
— Ach!
— Jeśli zdarzy się właśnie tak… nie zabraknie wśród nas głosów twierdzących, że Pontifexowi Tyeverasowi należałoby pozwolić na powrót do Źródła.
— Ach! — powtórzył Hornkast. — Ach, tak. Wyrażasz się jasno, bardzo jasno, panie. — Po raz ostatni spojrzał Hissune'owi w oczy chłodnym, przenikliwym, wszystkowiedzącym spojrzeniem, które jednak natychmiast złagodniało niczym przykryte welonem; nagle Najwyższy Rzecznik stał się zwykłym starym człowiekiem u końca długiego, trudnego dnia. Odwrócił się i wolnym krokiem ruszył w stronę oczekującego ich ślizgacza.
— Chodźmy — powiedział. — Robi się późno, książę.
Rzeczywiście było późno, lecz Hissune nie potrafił zasnąć. Widziałem Pontifexa, powtarzał sobie raz za razem. Widziałem Pontifexa. Nie mogąc zasnąć, przewracał się w łóżku, przed oczami miał obraz starego Tyeverasa, wyryty w umyśle na zawsze; obraz ten pozostał, gdy wreszcie nadszedł sen, we śnie błyszczał nawet jeszcze jaśniej: siedzący na tronie władca zamknięty w szklanej kuli. Czyżby Pontifex płakał? — zastanawiał się. A jeśli tak, kogo opłakiwał?
W południe następnego dnia Hissune wraz z oficjalną eskortą ruszył z wizytą na górne poziomy Labiryntu, na Dziedziniec Guadelooma, by odwiedzić nędzne mieszkanko, w którym mieszkał tyle lat.
Elsinome twierdziła, że nie wypada, by ją odwiedzał, że to poważne naruszenie protokołu: książę Zamku odwiedza dzielnicę nędzy, jaką jest Dziedziniec Guadelooma, tylko po to, by zobaczyć matkę. Hissune nie zwrócił najmniejszej uwagi na jej zastrzeżenia.
— Nie wolno ci przyjść do mnie, matko — powiedział.
Nie dostrzegł w niej zmian spowodowanych przez czas, który upłynął od ich ostatniego spotkania. Może tylko wydawała się mocniejsza, wyższa, bardziej żywotna. Lecz jest w niej jakaś dziwna ostrożność, pomyślał. Wyciągnął do niej ręce, a ona zatrzymała się z wahaniem, niepewna, jakby w ogóle nie rozpoznała w nim swego syna.
— Mamo? — spytał. — Poznajesz mnie, prawda, mamo?
— Chciałabym mieć pewność, że cię poznaję.
— Nie zmieniłem się, mamo.
— Taką masz królewską postawę… ten wyraz oczu… szaty…
— Jestem Hissune.
— Książę regent Hissune. I twierdzisz, że nic się nie zmieniłeś!
— Wszystko się ostatnio zmieniło, mamo. Lecz pewne rzeczy pozostały takie same. — Wydawało mu się, że po tych słowach nieco się uspokoiła, zaakceptowała go. Podeszła i wzięła syna w ramiona. Potem odsunęła się.
— Co stanie się ze światem, Hissunie? Słyszymy takie straszne wieści! Całe prowincje głodują. Pojawili się samozwańczy Koronalowie. A Lord Valentine… gdzie jest Lord Valentine? Nie wiemy tu niemal nic o tym, co dzieje się w szerokim świecie. Co się stanie, Hissunie?
Hissune potrząsnął głową.
— Wszystko jest w rękach Bogini, mamo. Lecz powiem ci jedno: jeśli istnieje sposób, by ocalić świat od zagłady, ocalimy go — Zaczynam drżeć, kiedy słyszę “my”. Czasami we śnie widzę cię na Górze Zamkowej, wśród wielkich panów, wśród książąt… widzę, jak na ciebie patrzą, widzę, jak proszą cię o radę. Lecz czy może to być prawdą? Zaczynam rozumieć pewne rzeczy… Pani często odwiedza mnie we śnie, wiesz?… ale mimo wszystko, tyle jeszcze trzeba zrozumieć… tyle przyjąć…
— Mówisz, że Pani często cię odwiedza?
— Czasami nawet dwa, trzy razy w tygodniu. To wielki zaszczyt, choć jestem także zmartwiona… Pani wydaje się taka zmęczona, czuję ciężar, pod jakim ugina się jej dusza. Przychodzi, by mi pomóc, wiesz, lecz czasami czuję, że to ja powinnam pomóc jej, podzielić się z nią moją siłą, podeprzeć ją…
— Tak będzie, mamo.
— Czy dobrze cię rozumiem, Hissunie?
Nie odpowiadał jej przez dłuższą chwilę. Rozejrzał się po małym, brzydkim pokoiku — znajdowały się tu rzeczy znane mu od dzieciństwa — myśląc o apartamentach, w których spędził noc, i o pokojach, w których mieszkał na Górze Zamkowej.