— Jest większa, niż sobie wyobrażałam — powiedziała Elsinome, towarzysząca synowi w podróży. Nigdy jeszcze nie oddaliła się od Labiryntu, a zacząć podróż po Majipoorze od Góry to nie igraszka. Patrzyła na świat niczym dziecko, szeroko otwartymi oczami, czemu Hissune przyglądał się z radością — a zdarzały się jej dni tak pełne cudów, że najwyraźniej nie wiedziała nawet, co powiedzieć.
— Czekaj — powtarzał jej. — Jeszcze niczego nie widziałaś. Przez Przełęcz Peritole dostali się na Równinę Bombifale, gdzie rozegrała się decydująca walka w bitwie o odzyskanie tronu, minęli samo Bombifale z jego cudownymi wieżami, wznieśli się na poziom Miast Wysokich — górska droga wyłożona lśniącymi, czerwonymi głazami pięła się z Bombifale do Morpin Wysokiego, a później przez pola olśniewających kwiatów, rosnących wzdłuż Drogi Calintane'a prowadziła coraz wyżej i wyżej, aż wreszcie ponad ich głowami pojawił się górujący ponad tym wszystkim Zamek Lorda Valentine'a, którego kamienne i ceglane macki rozpościerały się na okoliczne rozpadliny i szczyty.
Kiedy ich Ślizgacz zatrzymał się na Placu Dizimaule'a, pod południowym skrzydłem Zamku Hissune ze zdziwieniem dostrzegł oczekujący go komitet powitalny: Stasilane, Mirigant, Elzandir wraz z doradcami. Lecz nie było wśród nich Diwisa.
— Czy przybyli pozdrowić w tobie Koronala? — spytała Elsinome.
Hissune uśmiechnął się i potrząsnął głową.
— Bardzo wątpię — powiedział.
Idąc ku nim po zielonej, porcelanowej kostce, myślał o tym, jakie zmiany mogły tu zajść pod jego nieobecność. Czyżby Diwis ogłosił się Koronalem? Czyżby przyjaciele przybyli tu z radą, by uciekał, póki ma jeszcze szansę? Nie, nie, uśmiechają się przecież, podbiegają do niego, obejmują go radośnie.
— Jakie macie nowiny? — spytał.
— Lord Valentine żyje! — krzyknął Stasilane.
— Dzięki niech będą Bogini. Gdzie jest teraz?
— Na Suvraelu — odpowiedział Mirigant. — Przebywa jako gość w Pałacu Barjazidów. Tak twierdzi Król Snów, a dziś właśnie otrzymaliśmy potwierdzenie od samego Koronala.
— Na Suvraelu — powtórzył zdumiony Hissune, jakby właśnie powiedziano mu, że Valentine odkrył zupełnie nieznany kontynent pośrodku Wielkiego Morza lub zgoła przeniósł się na jakiś inny świat. — Dlaczego właśnie Suyrael? I jak się tam dostał?
— Wprost z Piurifayne trafił do Bellatule — odparł Stasilane. — Nieprzewidywalne zachowanie smoków uniemożliwiło mu podróż na północ, a — jak zapewne wiesz — Piliplok zbuntował się. Mieszkańcy Bellatule pomogli mu więc dotrzeć na południe. Skorzystał z okazji i zawarł sojusz z Barjazidami, którzy mają użyć swych mocy, by przywrócić ład na świecie.
— Śmiałe posunięcie.
— Oczywiście. Wkrótce ma wyruszyć na Wyspę, by spotkać się z Panią.
— A potem? — spytał Hissune.
— Nic nie zostało jeszcze postanowione — odparł Stasilane, patrząc mu w oczy. — Nie wiadomo, co przyniosą najbliższe miesiące.
— Ja wiem — stwierdził Hissune. — Gdzie Diwis?
— Wybrał się na polowanie — powiedział Elzandir. — Do lasów Frangiorn.
— Przecież to miejsce jego rodzinie przynosi pecha! Czyż nie tam właśnie zginął jego ojciec, Lord Voriax?
— Tak, właśnie tam — przytaknął Stasilane.
— Mam nadzieję, że Diwis będzie ostrożniejszy. Czeka go wiele pracy. Dziwię się, że go tu nie ma, przecież powinien wiedzieć, że dziś właśnie wracam z Labiryntu. — Hissune zwrócił się do Alsimira. — Znajdź proszę lorda Diwisa, powiedz mu, że zebranie Rady Regencyjnej musi odbyć się natychmiast i że go oczekuję. Panowie — zwrócił się do reszty zgromadzonych — winien jestem poważnego niedopatrzenia, powodem jest radość, że znów was spotkałem. Pozwoliłem bowiem, by towarzysząca mi pani pozostała nie przedstawiona. Postąpiłem niewłaściwie. Oto lady Elsinome, moja matka, która po raz pierwszy w życiu ma okazję podziwiać świat leżący poza Labiryntem.
— Moi panowie — powiedziała Elsinome, czerwieniąc się. Lecz niczym oprócz rumieńca nie zdradzając zmieszania czy zawstydzenia.
— Oto lord Stasilane… książę Mirigant… diuk Elzandir z Chorg…
Każdy z nich pozdrowił ją ze szczerym szacunkiem, niemal tak, jakby była samą Panią. Przyjęła ich pozdrowienia dostojnie i godnie; obserwując to Hissune drżał z niewyobrażalnej radości.
— Odprowadźcie mą matkę — powiedział — do pawilonu Lady Thiin, oddajcie jej apartament godny wysokiej kapłanki Wyspy. Za godzinę dołączę do was w sali rady.
— Lord Diwis nie zdąży do tej pory wrócić z polowania — oznajmił obojętnie Mirigant.
Hissune skinął głową.
— Oczywiście, doskonale zdaję sobie z tego sprawę. Nie jest jednak moją winą to, że Diwis akurat dziś wybrał się na polowanie, a tyle musimy zrobić i tyle spraw przedyskutować, iż uważam, że powinniśmy spotkać się przed jego powrotem. Lordzie Stasilanie, czy zgadzasz się ze mną?
— Oczywiście.
— A więc dwaj z trzech regentów są tego samego zdania. To wystarczy, by rozpocząć posiedzenie. Panowie, do zobaczenia w sali rady za godzinę.
Gdy w pięćdziesiąt minut później Hissune pojawił się odświeżony i przebrany, wszyscy już na niego czekali. Zajął miejsce u szczytu stołu, obok Stasilane'a, rozejrzał się po zebranych i powiedział:
— Rozmawiałem z Hornkastem i na własne oczy widziałem Pontifexa Tyeverasa.
Obecni poruszyli się niespokojnie. Napięcie wyraźnie wzrosło.
— Pontifex nadal żyje — kontynuował Hissune — lecz nie jest to takie życie, jak my je pojmujemy. Nie mówi już, nie wydaje nawet tych skrzeczących i wyjących dźwięków, z których składał się ostatnio jego język. Przebywa w innym, bardzo dalekim królestwie i, jak sądzę, jest to królestwo leżące tuż przy Moście Pożegnań.
— Czy prędko umrze? — spytał Nimian z Dundilmir.
— Och, nie, nieprędko — odparł Hissune. — Mają tam te czarodziejskie urządzenia, którymi mogą przez lata powstrzymywać go jeszcze przed przekroczeniem Mostu. Lecz moim zdaniem nie możemy na to czekać.
— Tę decyzję musi podjąć Lord Valentine — oświadczył diuk Halanx.
Hissune skinął głową.
— Oczywiście. Przejdę do tego za chwilę. — Wstał i podszedł do mapy Majipooru. Dłonią pokrył serce Zimroelu. — Podczas podróży odbierałem zwykłą pocztę. Wiem, że Piurivar Faraataa, kimkolwiek jest, wypowiedział nam wojnę. Wiem także, że Zmiennokształtni ślą ku Zimroelowi nie tylko zarazy roślin, lecz także stada zmodyfikowanych zwierząt, szerzących zamieszanie i niepokój. Świadom jestem głodu w dystrykcie Khyntor, deklaracji niezależności Pidruid, rozruchów w Ni-moya. Nie wiem, co się dzieje na zachód od Dulorn, i chyba nikt po tej stronie Rozpadliny tego nie wie. Zdaję sobie także sprawę z tego, że w zachodnim Alhanroelu błyskawicznie zapanuje taki zamęt jak na innych kontynentach, że rozruchy rozszerzają się na wschód, że dosięgnęły już podnóży Góry. Jak do tej pory zrobiliśmy bardzo niewiele, by przeciwdziałać sytuacji. Rząd praktycznie nie istnieje, prowincjonalni diukowie zachowują się tak, jakby byli całkowicie niezależni, a my zbieramy się tu, na Górze Zamkowej, wysoko, ponad chmurami.