Teraz jednak zamierzał w pełni stosować się do protokołu. Pojawił się przed Domem Urzędów i wykonał pięć Zmian Poddania: Wiatr, Piach, Ostrze, Strumień, Płomień. Zachował tę ostatnią postać, póki nie pojawiła się Danipiur. Liczba towarzyszących mu zwolenników — wypełnili plac, nie mieścili się w granicach miasta — zaskoczyła ją i przez chwilę zdumienie to było wyraźnie dostrzegalne, lecz potem opanowała się i odpowiedziała mu trzema Zmianami Dostrzeżenia: Gwiazdą, Księżycem i Kometą. Przy ostatniej Faraataa wrócił do swej postaci i wszedł za nią do budynku. Nigdy przedtem nie był jeszcze w Domu Urzędów.
Danipiur zachowywała się chłodno, obojętnie, uprzejmie. Faraataa poczuł strach, gdyż dzierżyła swe stanowisko przez całe jego życie, lecz natychmiast się opanował. Jej wyniosłe zachowanie, jej wspaniałe opanowanie, były — o czym doskonale wiedział — jedyną bronią, jaką miała przeciwko niemu.
Kiedy formalnościom stało się zadość, Danipiur powiedziała szorstko:
— Nie kocham Niezmiennych bardziej od ciebie, Faraatao, lecz cel, który przed sobą postawiłeś, jest nieosiągalny.
— Jakiż to cel?
— Pozbyć się ich z tego świata.
— Uważasz, że to nieosiągalne? — spytał, nadając głosowi ton najdelikatniejszego zdumienia. — A to czemu?
— Jest ich dwadzieścia miliardów. Dokąd mają się udać?
— Czyżby we Wszechświecie nie było innych światów? Z nich przybyli, niech na nie wrócą.
Palcami dotknęła brody — gest przeczenia, pełen lekceważącego rozbawienia jego słowami. Faraataa nie dał wyprowadzić się z równowagi.
— Kiedy przybyli — próbowała tłumaczyć — rzeczywiście było ich niewielu. To się zmieniło, a ostatnimi czasy komunikacja między Majipoorem a innymi światami niemal nie istnieje. Czy rozumiesz, ile trwałaby ewakuacja dwudziestu miliardów ludzi? Gdyby co godzinę Majipoor opuszczał statek z dziesięcioma tysiącami na pokładzie, nie znikliby nigdy — mnożyliby się szybciej, niż ładowano by statki!
— Więc niech zostaną, a my nadal prowadzić będziemy wojnę. Zaczną zabijać się sami z głodu, potem w ogóle nie będzie już żywności i wszyscy umrą, a w ich miastach zamieszkają duchy. Pozbędziemy się ich na zawsze.
Palce Danipiur znów powędrowały ku brodzie.
— Dwadzieścia miliardów trupów? Faraatao, Faraatao, okaż odrobinę rozsądku! Czy zdajesz sobie w ogóle sprawę z tego, co to oznacza? W samym Ni-moya mieszka więcej ludzi niż w Piurifayne… a ile jeszcze mają miast? Pomyśl o smrodzie tych ciał. Pomyśl o chorobach, o zarazach, które wywoła tyle gnijącego mięsa.
— Mięsa wcale nie będzie tak wiele, przecież wyginą z głodu! Nie obawiam się zgnilizny.
— Zachowujesz się niegodnie i niepoważnie, Faraatao.
— Doprawdy. Zgoda, słowa me nie były poważne. Na swój niepoważny sposób wstrząsnąłem ciemiężycielem, pod którego butem wiliśmy się przez czternaście tysięcy lat. Na swój niepoważny sposób zmieniłem jego świat w chaos. Bardzo…
— Faraatao…
— …wiele osiągnąłem na swój niepoważny sposób, Danipiur. I nie tylko bez żadnej pomocy z twej strony, lecz właściwie wbrew twym jawnym sprzeciwom. Teraz zaś…
— Wysłuchaj mnie, Faraatao. Wyzwoliłeś potężne siły, tak, i wstrząsnąłeś Niezmiennymi w stopniu, którego nigdy nie uważałam za możliwy do osiągnięcia. Jednak nadszedł czas, byś przerwał i zastanowił się nad konsekwencjami swych czynów.
— Dzięki mnie odzyskamy świat!
— Być może, lecz jaką zapłacimy zań cenę? Po ich ziemiach rozprzestrzeniłeś zarazy… jak sądzisz, czy łatwo je będzie opanować? Stworzyłeś potworne, przerażające zwierzęta i wypuściłeś na wolność, a teraz jeszcze chcesz zadławić świat smrodem gnijących dwudziestu miliardów trupów. Chcesz ocalić nasz świat czy go zniszczyć, Faraatao?
— Zarazy znikną razem ze zbożami, na których żerują, a z których my nie mamy praktycznie żadnych korzyści. Nowych zwierząt jest niewiele, świat jest wielki, naukowcy zaś upewniają mnie, że są one niezdolne do rozmnażania, tak więc łatwo pozbędziemy się ich, gdy wykonają już swe zadanie. W odróżnieniu od ciebie nie boję się gnijących ciał. Padlinożercy pożywią się jak nigdy dotąd, a my wzniesiemy świątynie z gór kości, które po nich pozostaną. Zwycięstwo należy do nas, Danipiur. Odzyskaliśmy nasz świat!
— Jesteś zbyt pewny siebie. Nie odpowiedzieli jeszcze na nasz atak… co zrobimy, kiedy sami zaatakują? Proszę, byś przypomniał sobie, co uczynił z nami Lord Stiamot.
— Lord Stiamot potrzebował na to trzydziestu lat.
— Tak — przyznała Danipiur — lecz miał niewielkie armie. Teraz Niezmienni są znacznie potężniejsi.
— My zaś wiemy, jak wysyłać przeciw nim zarazy i potwory, czego nie wiedzieliśmy w czasach Lorda Stiamota. Sama ich liczebność pracuje przeciw nim, teraz gdy kończą się im zapasy żywności. Jak zdołają walczyć z nami przez trzydzieści dni, nie mówiąc już o trzydziestu latach, skoro z głodu ich świat rozpada się na strzępy?
— Głodni wojownicy walczą lepiej niż tłuści. Faraataa roześmiał się.
— Wojownicy? Jacy wojownicy! Mówisz głupstwa, Danipiur. Ci ludzie są miękcy!
— W czasach Lorda Stiamota…
— Czasy Lorda Stiamota minęły osiem tysięcy lat temu. Od tej pory żyło im się dobrze, stali się rasą głupców i tchórzy, a największym głupcem jest ten ich Lord Valentine, święty dureń cnotliwie nienawidzący przemocy. Nie ma się czego lękać ze strony władcy, który nie znosi rzezi!
— Zgoda, nie musimy się go bać. Możemy go jednak użyć, Faraatao. I to właśnie mam zamiar uczynić.
— Jak?
— Wiesz, że marzy o tym, by zawrzeć z nami sojusz?
— Wiem, że w swej głupocie wkroczył do Piurifayne, pragnąc rozpocząć negocjacje, i że ty w swej mądrości do tego nie dopuściłaś.
— Tak, wyciągnął rękę do zgody, ale nie dopuściłam do spotkania. Przed rozmowami musiałam poznać jego intencje.
— Teraz już je znasz.
— Znam. I chcę, byś zaprzestał rozsiewania plag i udzielił mi poparcia, kiedy spotkam się z Koronalem. Swymi działaniami zagrażasz sukcesowi mych planów.
— Jakich planów?
— Lord Valentine różni się od Koronatów, których znałam.
Jak powiedziałeś, jest świętym głupcem, człowiekiem łagodnym, nie znoszącym rzezi, co czyni go chwiejnym i podatnym na manipulacje. Zamierzam wykorzystać to, zmuszając go do ustępstw, na które nie zgodziłby się żaden inny Koronal. Prawo osiedlania się na Alhanroelu, zwrot świętego miasta Velalisier… udział w rządach… krótko mówiąc całkowita równość w ramach społeczności Majipooru.
— Lepiej zniszczyć tę społeczność. Osiedlać się, gdzie chcemy, bez pytania o zgodę!
— Musisz pojąć, że to niemożliwe. Nie wygonisz dwudziestu miliardów istot ani ich nie zgładzisz. Możemy tylko zawrzeć z nimi pokój. Valentine to nasza szansa na pokój, Faraatao.
— Pokój. Co za wstrętne, kłamliwe słowo! Pokój! Nie, nie Danipiur, ja nie pragnę pokoju, nie interesuje mnie pokój, lecz zwycięstwo! A zwycięstwo należy do nas.
— Zwycięstwo, o które walczysz, oznacza naszą zagładę — odpowiedziała Danipiur.
— Nie sądzę. Uważam, że negocjacje z Koronalem nie doprowadzą do niczego. Jeśli zgodzi się na ustępstwa, których zażądasz, obalą go jego książęta i diukowie, i wybiorą na Koronala człowieka twardszego. Co wtedy? Nie, Danipiur, muszę kontynuować wojnę, póki Niezmienni nie znikną z naszego świata. Wszystko inne oznacza dalszą niewolę.