Выбрать главу

— Bardzo wszechstronny plan — stwierdził Valentine tym samym, niemal obojętnym tonem. — Kto ma dowodzić tymi wszystkimi armiami?

— Rada zdecydowała podzielić dowodzenie pomiędzy lorda Tunigorna, lorda Diwisa i mnie — odparł Hissune.

— A ja?

— Ty, panie, będziesz najwyższym dowódcą całości naszych sił.

— Oczywiście. Oczywiście. — Valentine wydawał się wpatrywać w głębię swej duszy; przez długą chwilę, w całkowitym milczeniu rozważał słowa Hissune'a. Było coś niepokojącego w spokoju, obojętności, z jakimi Koronal zadawał mu pytania. Wydawało się, że wie równie dobrze jak on sam, dokąd prowadzi ta rozmowa; Hissune nagle przeraził się w chwili, w której wypowiedzieć będzie musiał ostatnie słowa. Lecz naraz uświadomił sobie, że moment ten właśnie nadszedł. Oczy Koronala rozbłysły nagle dziwnym światłem, jego uwaga raz jeszcze zwróciła się ku rozmówcy. — Czy Rada Regencyjna ma jeszcze jakieś propozycje, książę?

— Tylko jedną.

— Jaką?

— Dowódca armii okupującej Piliplok i inne zbuntowane miasta powinien nosić tytuł Koronala.

— Przed chwilą powiedziałeś mi, że Koronal zostanie najwyższym dowódcą wszystkich armii!

— Nie, panie. Pontifex musi być najwyższym dowódcą wszystkich armii.

Zapadła po tym oświadczeniu cisza wydawała się trwać tysiąc lat. Lord Valentine zamarł, nieruchomy, mógłby niemal uchodzić za posąg, gdyby nie drganie powiek i — od czasu do czasu — mięśnia na policzku. Hissune czekał, napięty, nie śmiał otworzyć ust. Teraz, gdy wreszcie tego dokonał, zdumiewała go własna śmiałość — postawił Koronalowi ultimatum! Lecz nie było odwrotu. Nie sposób wycofać raz wypowiedzianych słów. Jeśli w swym gniewie Koronal zechce pozbawić go tytułów i godności, jeśli zechce uczynić go na powrót żebrakiem w Labiryncie, niech i tak będzie — raz wypowiedzianych słów nie sposób wycofać.

I nagle Koronal się roześmiał.

Śmiech ten zaczął się gdzieś w samym jądrze jego istoty i niczym gejzer wystrzelił przez gardło i usta; dźwięczny, huczący śmiech, którego można byłoby się spodziewać raczej po gigantach w rodzaju Lisamon Hultin czy Zalzana Kavola niż po łagodnym Lordzie Valentinie. Śmiech ten trwał i trwał, aż Hissune zaczai się obawiać, że Koronal mógł oszaleć; lecz właśnie wtedy ustał, nagle i w jednej chwili, i nic nie pozostało po tym zdumiewającym wybuchu wesołości, tylko dziwnie radosny uśmiech.

— Świetnie! — krzyknął Koronal. — Ach, doskonale zrobione, Hissunie, doskonale zrobione.

— Panie?

— Powiedz mi teraz, kto ma być tym nowym Koronalem?

— Panie, musisz zrozumieć, że to tylko propozycje… złożone, by zwiększyć skuteczność rządów w tej jakże ciężkiej dla nas chwili…

— Tak, tak, oczywiście. Pytam raz jeszcze, kto ma zostać tym jakże skutecznym Koronalem?

— Panie, rządzący Koronal sam wybiera swego następcę.

— Prawda. Lecz kandydaci… czy nie proponują ich doradcy i książęta? Za mego następcę uważało się powszechnie Elidatha… lecz Elidath, czego z pewnością jesteś świadomy, nie żyje. A więc… kogo proponuje rada?

— Wymieniano kilka osób, panie — powiedział cicho Hissune. Nie potrafił zdobyć się na to, by spojrzeć Valentine'owi w oczy. — Jeśli uważasz to za obraźliwe, panie…

— Tak, oczywiście, kilka osób. Jakie to były osoby?

— Przede wszystkim lord Stasilane, ale on natychmiast oznajmił, że nie zamierza zostać Koronalem. Także lord Diwis…

— Diwis nie może zostać Koronalem! — stwierdził ostro Valentine, obrzucając matkę szybkim spojrzeniem. — Ma wszystkie wady mego brata, a żadnej z jego zalet. Oprócz, być może, odwagi i czegoś w rodzaju siły przebicia. Co z pewnością nie wystarczy do sprawowania władzy.

— Wspomniano jeszcze kogoś, panie.

— Ciebie, Hissunie?

— Tak, panie — przytaknął Hissune, lecz z gardła wydostał mu się tylko zdławiony szept. — Mnie.

Lord Valentine uśmiechnął się.

— Czy zechcesz służyć?

— Jeśli tylko będę miał możność, panie, tak.

Koronal patrzył mu w oczy płonącym wzrokiem, lecz Hissune nie ugiął się.

— Ach, cóż, czyli nie ma problemu. Matka chce zobaczyć we mnie Pontifexa. Rada Regencyjna chce zobaczyć we mnie Pontifexa. Stary Tyeveras z pewnością bardzo chce zobaczyć we mnie Pontifexa.

— Valentinie… — Pani zmarszczyła brwi.

— Nie, wszystko będzie dobrze, matko. Wiem, co trzeba zrobić. Nie mogę wahać się dłużej, prawda? Przyjmuję więc me przeznaczenie. Wyślemy Hornkastowi wieść o tym, że staremu Tyeverasowi wolno jest wreszcie przekroczyć Most Pożegnań. Ty, matko, będziesz mogła złożyć ciężar, o czym, jak wiem, marzysz, i pędzić wreszcie łatwe życie byłej Pani Snów. Elsinome, dla ciebie trudy dopiero się zaczynają. I dla ciebie też, Hissune. Widzisz, załatwione. Wszystko zdarzyło się tak, jak zaplanowałem, może tylko nieco wcześniej, niż się spodziewałem.

Hissune, z niepokojem i zdumieniem obserwujący Koronala, dostrzegł, jak zmienia się wyraz jego twarzy. Surowość, niezwykła gwałtowność znikły, w oczach zabłysły ciepło i łagodność dawnego Valentine'a, a dziwny, nienaturalnie wesoły uśmiech sprawiający niemal wrażenie szaleńczego ustąpił miejsca uśmiechowi dawnego Valentine'a — łagodnemu, czułemu, kochającemu.

— Skończone — powiedział cicho Valentine, podniósł dłonie, wyciągnął je w znaku gwiazdy i krzyknął: “Niech żyje Koronal! Niech żyje Lord Hissune!”

7

Troje spośród pięciorga wielkich ministrów Pontyfikatu znajdowało się już w sali rady, gdy wszedł do niej Hornkast. Pośrodku, jak zwykle, siedział Ghayrog Shinaam, minister spraw zewnętrznych; rozwidlony język drżał mu nerwowo, jakby Shinaam sądził, że wyrok śmierci ma zostać wydany nie na starca, któremu służył tak długo, lecz na niego. Obok stało puste krzesło lekarza Sepulthrove, po prawej zaś zajął miejsce Dilifon, przygięty brzemieniem starości, poruszający się z wielkim trudem człowieczek, skulony na swym ozdobnym niczym tron siedzisku, opierający się o poręcz; tylko jego oczy ożywiał płomień, którego Hornkast nie widział w nich od lat. Pod przeciwległą ścianą usiadła tłumaczka snów Narrameer; bił od niej mroczny strach, jej stuletnie ciało w swym absurdalnym, czarodziejskim pięknie budziło przerażenie. Jak długo, pomyślał, cała ta trójka czekała na ten właśnie dzień? Jakie przysięgi złożyli w duchu, by przyspieszyć jego nadejście?

— Gdzie Sepulthrove? — spytał.

— Z Pontifexem — odparł Dilifon. — Przed godziną wezwano go do sali tronowej. Powiedziano nam, że Pontifex znów zaczął mówić.

— Dziwne, że mnie o tym nie poinformowano.

— Wiedzieliśmy, że odbierasz wiadomość od Koronala — wyjaśnił Shinaam. — Uznaliśmy, że najlepiej będzie ci nie przeszkadzać.

— Nadszedł wreszcie ten dzień, prawda? — Narrameer pochyliła się w fotelu, spięta; palcami bezustannie przeczesywała wspaniałe, gęste i błyszczące czarne włosy.

Hornkast skinął głową.

— Nadszedł wreszcie ten dzień — przytaknął.

— Aż trudno uwierzyć — stwierdził Dilifon. — Ta farsa trwała tak długo, jakby miała się nigdy nie skończyć.

— Dziś nadszedł jej kres. Oto dekret. Muszę przyznać, że sformułowano go bardzo elegancko.

Shinaam roześmiał się cienkim, przerywanym śmiechem.

— Chciałbym wiedzieć, jakich to eleganckich słów używa się, skazując na śmierć rządzącego Pontifexa. Mam wrażenie, że przyszłe pokolenia wiele czasu poświęcą studiowaniu tego dokumentu.