Выбрать главу

Jakie powitanie, myślał, czeka mnie w wolnej republice Pihplok?

Niemal wszyscy sprzeciwiali się jego decyzji, by wylądować właśnie tam. Sleet, Tunigorn, Carabella, Hissune mówili tylko o ryzyku, o niepewności. W swym szaleństwie mieszkańcy Piliploku są zdolni do wszystkiego, mogą go nawet ująć i uczynić z niego zakładnika swej niezawisłości.

— Ktoś, kto zechce wkroczyć do Piliploku — argumentowała Carabella, jak kilka miesięcy wcześniej w Piurifayne — musi stać na czele armii, a ty nie masz armii, panie.

Jej argument powtórzył Hissune.

— Panowie Góry zgodzili się, że po zorganizowaniu armii to Koronal poprowadzi ją na Piliplok. Pontifex dyktować będzie strategię z bezpiecznego miejsca.

— Nie widzę powodu, by prowadzić armię na Piliplok — rzekł Valentine.

— Wasza Wysokość?

— Podczas wojny o odzyskanie tronu nabrałem doświadczenia w poskramianiu zbuntowanych poddanych bez rozlewu krwi. Gdybyś to ty udał się do Piliploku — nowy Koronal, nieznany, nie wypróbowany, maszerujący na czele wojska — z pewnością skłoniłoby ich to do zbrojnego oporu, lecz jeśli pojawi się sam Pontifex… a kto pamięta czasy, kiedy Pontifex odwiedził Piliplok?… przestraszy ich to i onieśmieli, i nie odważą się podnieść na mnie ręki, nawet gdybym pojawił się w ich mieście sam.

Choć Hissune nie przestał sprzeciwiać się jego planowi, Valentine postawił na swoim. Innego wyjścia, z czego doskonale zdawał sobie sprawę, być nie mogło. U początku władzy, dopiero co przekazawszy rzeczywiste rządy młodemu Koronalowi, nie mógł pozwolić, by uczyniono z niego figuranta, jakim Pontifex bywał często. Właśnie odkrył, że władzy nie oddaje się chętnie, nie oddają jej chętnie nawet ludzie, których nigdy specjalnie nie fascynowała, lecz zdawał sobie także sprawę, że nie jest to wyłącznie kwestia przekazania władzy. Przede wszystkim chodziło o niedopuszczenie do niepotrzebnego rozlewu krwi. Hissune najwyraźniej nie wierzył, by Piliplok dał się opanować bez walki, Valentine miał zamiar udowodnić mu, że popełnia błąd. Można nazwać to praktycznym kształceniem młodzika w sztuce rządzenia, pomyślał. A jeśli mi się nie uda? Cóż, pomyślał jeszcze, po prostu taki jestem.

Rankiem, kiedy na horyzoncie pojawił się górujący nad szeroką deltą potężnego Zimru Piliplok, Valentine nakazał, by flota uformowała się w szyk w kształcie odwróconej litery V; jego statek, “Lady Thiin”, zajmował w nim pozycję centralną, on zaś stanął na dziobie w pełnym, ceremonialnym, czerwono-czarnym stroju Pontifexa — kazał go uszyć jeszcze przed opuszczeniem Wyspy — widoczny w nim dla całego miasta.

— I znów wysyłają do nas statki łowców smoków — zauważył Sleet.

Tak. Poprzednio, gdy jako Koronal rozpoczynający Wielki Objazd po Zimroelu przypłynął do Piliploku, powitała go flota statków łowców. Lecz wtedy na ich olinowaniu powiewały jaskrawe proporce w kolorach Koronala — zielonym i złotym — jego zaś witano wesołymi dźwiękami trąbek i bębnów. Teraz, co właśnie dostrzegł, statki ukazywały inną flagę, żółtą ze szkarłatną pręgą, ponurą i trochę niesamowitą, jak one same. Była to z pewnością flaga wolnej republiki, za którą miało się teraz miasto; a flota najwyraźniej nie zachowywała się przyjaźnie.

Wielki Admirał Asenhart spojrzał niepewnie na Valentine'a. Wskazał na trzymaną w ręku tubę.

— Czy mam nakazać im, by się poddali i odeskortowali nas do portu? — spytał.

Pontifex uśmiechnął się w odpowiedzi i gestem nakazał wszystkim spokój.

Największa z cumujących w Piliploku jednostka — potwór z przerażającymi łbami o sterczących kłach na dziobie i dziwacznie zdobnych, trzyrejowych masztach — wysunęła się z linii nadpływających statków i zajęła pozycję tuż obok “Lady Thiin”. Valentine rozpoznał w niej statek starej Guidrag, seniora wśród kapitanów… tak, ona sama stała na pokładzie; brutalna, wiekowa Skandarka, wołając na nich przez tubę:

— W imię wolnej republiki Piliplok macie natychmiast zatrzymać statek i przedstawić się!

— Daj mi tubę — rozkazał Asenhartowi Valentine; a kiedy już ją dostał, krzyknął: — To “Lady Thiin”, ja zaś jestem Valentine. Wejdź na pokład i porozmawiaj ze mną, Guidrag!

— Tego mi nie wolno, panie.

— Nie przedstawiłem się jako Lord Valentine, lecz jako Valentine. Czy mnie rozumiesz? Cóż, jeśli nie chcesz przyjść do mnie, ja udam się do ciebie. Przygotuj się do przyjęcia mnie na pokładzie.

— Wasza Wysokość! — krzyknął przerażony Sleet.

— Przygotuj kosz — rozkazał Asenhartowi Valentine. — Sleet, jesteś Najwyższym Rzecznikiem, udasz się ze mną. I ty, Deliamberze.

— Panie, błagam… — wtrąciła Carabella.

— Jeśli mają zamiar nas ująć, zrobią to niezależnie od tego, czy jestem na pokładzie swojego czy ich statku. Na jeden nasz przypada dwadzieścia ich, na dodatek doskonale uzbrojonych. Gotowi? Sleet, Deliamber…

— Panie — rzekła stanowczo Lisamon Hultin — nie wolno ci udać się do nich beze mnie!

— Doskonale, Lisamon! — Valentine uśmiechał się. — Wydajesz rozkazy Pontifexowi? Podziwiam twą śmiałość, lecz nie, tym razem nie będę miał przy boku strażniczki; nie potrzeba mi broni i ochrony innej niż ta szata. Kosz gotowy, admirale?

Kosz wisiał przymocowany do grotmasztu. Valentine wszedł do niego, skinął na Deliambera i ponurego, milczącego Sleeta. Spojrzał na towarzyszy stojących na pokładzie statku. Carabella. Tunigorn, Asenhart, Zalzan Kavol, Lisamon, Shanamir… wszyscy patrzyli na niego tak, jakby nagle postradał zmysły.

— Powinniście już znać mnie lepiej — szepnął i rozkazał spuścić kosz.

Kosz, napędzany jak ślizgacz, dryfował swobodnie ponad wodą. Wspiął się wzdłuż burty statku Guidrag; za pomocą haka wciągnięto go na pokład. W chwilę później na pociemniałych od smoczej krwi deskach stanął Valentine. Naprzeciw siebie miał kilkunastu wielkich Skandarów; najmniejszy z nich był o połowę większy od niego, przed nimi zaś stała Guidrag, jeszcze bardziej szczerbata niż niegdyś, o jeszcze bardziej spłowiałym skołtunionym futrze. Oczy lśniły jej poczuciem siły i władzy, lecz w twarzy Skandarki Valentine dostrzegł odrobinę niepewności.

— Co się stało, Guidrag, że witasz mnie tak nieuprzejmie? — spytał.

— Panie, nie miałam pojęcia, że do nas wracasz.

— A jednak to ja. Wróciłem. Czy nie przywitasz mnie z większą radością?

— Panie… tu wiele się zmieniło. — Głos Skandarki nieco się załamał.

— Zmieniło? Wolna republika? — Valentine rozejrzał się po pokładzie i po innych, stojących wokół, jak okiem sięgnąć, statkach łowców. — Co to takiego ta wolna republika, Guidrag? Nie wydaje mi się, bym spotkał się kiedyś z tym określeniem. Pytam: co to znaczy?

— Jestem tylko kapitanem statku, panie. Polityka… nie mnie o tym sądzić…

— Więc proszę cię o wybaczenie. Lecz powiedz mi przynajmniej tyle: dlaczego was tu wysłano, jeśli nie po to, by mnie powitać i wprowadzić do portu?

— Nie chciano cię powitać, panie, lecz zawrócić — oznajmiła Guidrag. — Choć, powtarzam, nie mieliśmy pojęcia, że jesteś na pokładzie jednego z tych statków, panie… wiedzieliśmy tylko, że flota imperialna…

— Czy flota władców nie jest już przyjmowana w Piliploku? Odpowiedziała mu cisza.

— Nie, panie — odrzekła wreszcie Skandarka. — Nie jest przyjmowana. My… jak to powiedzieć… odłączyliśmy się od imperium, panie. Na tym polega wolna republika. Wolna republika to ta, która rządzi się sama, od środka, a nie jest rządzona z zewnątrz.

Valentine nieznacznie uniósł brew.