Выбрать главу

Stimion wrócił z wiadomościami o Inyannie Forlanie, które uzyskał od jednego z włóczęgów. Uciekła z Ni-moya przeszło rok temu, kiedy któryś z fałszywych Koronalów zażyczył sobie jej domu na pałac. Dokąd się udała i czy jeszcze żyje, nie wiedział nikt. Książę Ni-moya i jego rodzina także zbiegli, jeszcze wcześniej, jak również niemal wszyscy pomniejsi arystokraci.

— A fałszywi Koronalowie? — spytał Hissune.

— Po nich wszystkich także nie został nawet ślad, panie. Mówię “po nich wszystkich”, bo pod koniec było ich już kilkunastu, kłócących się między sobą. Uciekli jednak jak wystraszone bilantoony, kiedy do miasta dotarł w zeszłym tygodniu Pontifex Valentine. W Ni-moya jest dziś tylko jeden władca — ty, panie.

Koronal uśmiechnął się słabo.

— A więc to mój Wielki Objazd? Gdzie muzycy, co z paradami? Skąd te ruiny, to zniszczenie? Nie sądziłem, że tak wyglądać będzie moja pierwsza wizyta w Ni-moya, Stimionie.

— Powrócisz tu w szczęśliwszych czasach, panie, kiedy wszystko będzie tak jak niegdyś.

— Tak sądzisz? Naprawdę tak sądzisz? Ach, modlę się, byś miał rację, przyjacielu.

Pojawił się Alsimir.

— Panie, burmistrz przysyła wyrazy szacunku i prosi o audiencję dziś po południu.

— Powiedz mu, by przybył wieczorem. Mamy do załatwienia pilniejsze sprawy niż spotkanie z panem burmistrzem.

— Powtórzę mu to, panie. Zdaje się, że niepokoi go trochę liczebność armii, którą masz zamiar tu zakwaterować. Wspominał coś o trudnościach z dostarczeniem żywności i problemach z oczyszczaniem…

— Dostaniemy, czego sobie zażyczymy, Alsimirze, albo zażyczymy sobie zdolniejszego burmistrza. To także możesz mu powtórzyć. Możesz mu również oznajmić, że wkrótce pojawi się tu lord Diwis z armią niemal równie wielką jak moja, a może nawet większą, po nim zaś przybędzie lord Tunigorn, w związku z czym ma potraktować to, co zrobi dla nas, jako zwykłą próbę przed prawdziwie trudnymi zadaniami, które wkrótce przed nim staną. Powiedz mu także, że zapotrzebowanie Ni-moya na żywność zmniejszy się nieco wraz z naszym odejściem, zamierzam bowiem wcielić kilka milionów obywateli miasta do armii mającej okupować Piurifayne; spytaj, jaką proponuje metodę wyszukania ochotników. A jeśli czemukolwiek się sprzeciwi, uświadom mu, Alsimirze, że przybyliśmy tu nie po .to, by go niepokoić, lecz by ocalić prowincję przed zagrażającym jej chaosem, choć znacznie bardziej wolelibyśmy igrać sobie teraz na szczycie Góry Zamkowej. Jeśli już po wszystkim ocenisz jego nastawienie jako nieodpowiednie, zakuj go w łańcuchy i wybadaj, czy wiceburmistrz nie byłby skłonniejszy do współpracy, a jeśli nie, znajdź kogoś odpowiedniego. — Hissune uśmiechnął się. — To tyle, jeśli chodzi o burmistrza Ni-moya. Czy są jakieś wieści od lorda Diwisa?

— Jest ich wiele, panie. Opuścił Piliplok i maszeruje ku nam tak szybko, jak to tylko możliwe, zbierając po drodze żołnierzy. Przysyłał nam wiadomości z Port Saikforge, Stenwamp, Orgeliuse, Impemonde i doliny Obliron; ostatnia pozwala przypuszczać, że zbliża się do Larnimisculus.

— Czyli, ośmielę się zauważyć, ciągle jest jeszcze kilka tysięcy mil na wschód stąd, prawda? Będziemy więc musieli chwilkę na niego zaczekać. Cóż, dotrze do nas, kiedy mu się uda, nie da się tego przyspieszyć, nie sądzę też, by mądrze było wyruszyć ku granicom Piurifayne przed spotkaniem z nim. — Hissune uśmiechnął się smutno. — Nasze zadanie byłoby trzykrotnie łatwiejsze, gdyby świat był o połowę mniejszy. Alsimirze, wyślij od nas lordowi Diwisowi do Larnimisculus wyrazy szacunku; może także do Belka, Clarischanz i kilku innych miast na jego drodze, wraz z oznajmieniem, jak bardzo pragnę szybko się z nim zobaczyć.

— A pragniesz, panie? — spytał Alsimir. Hissune spojrzał mu wprost w oczy.

— Bardzo — powiedział z naciskiem. — I mówię to zupełnie szczerze.

Na swoją kwaterę wybrał wielki gabinet na drugim piętrze budynku. Dawno temu, gdy mieszkał tu Calain, brat księcia Ni-moya — Hissune wiedział to ze wspomnień wyniesionych z Rejestru Dusz — ta gigantyczna sala była biblioteką starożytnych książek, oprawionych w skóry nie znanych na Majipoorze zwierząt. Lecz książki znikły, sala była pusta z wyjątkiem stojącego w rogu porysowanego biurka. Na nim rozłożył mapy, rozważając, co go czeka.

Hissune nie był zadowolony z tego, że zostawiono go na Wyspie Snu, podczas gdy Valentine pożeglował do Piliploku. Zamierzał siłą zdobyć miasto, lecz Valentine był innego zdania i to jego zdanie przeważyło. Może i on sam rzeczywiście jest Koronalem, lecz już przyjmując tytuł, zdawał sobie sprawę, że na jakiś czas sytuacja daleko odbiegnie od normy, ponieważ będzie musiał konkurować z pełnym wigoru, żywotnym i pozostającym stale na widoku publicznym Pontifexem, nie mającym najmniejszego zamiaru ukryć się w Labiryncie. Studia historyczne, którym się oddał, nie znalazły precedensu dla podobnej sytuacji. Nawet najsilniejsi, najambitniejsi Koronalowie: Lord Confalume, Lord Prestimion, Lord Dekkeret, Lord Kinniken porzucali dawne życie i gdy kończył się przeznaczony im czas rządów na Zamku, potulnie udawali się pod ziemię, lecz ten Koronal musiał się także zgodzić z tym, że wszystko, co dzieje się na Majipoorze, nie ma precedensu, nie mógł również zaprzeczyć, iż podróż Valentine'a do Piliploku, którą uważał za najgorsze z możliwych szaleństw, okazała się wspaniałym strategicznym zwycięstwem. Proszę to sobie tylko wyobrazić — zbuntowane miasto potulnie opuszcza sztandary i bez szemrania poddaje się Pontifexowi, dokładnie tak jak przewidział to Valentine! Jaką magią dysponuje ten człowiek, zastanawiał się Hissune, że potrafi przeprowadzić tak niebezpieczny plan z taką pewnością siebie? Lecz przecież Pontifex jako Koronal wygrał wojnę o odzyskanie tronu, stosując niemal identyczną taktykę, prawda? Jego łagodność, jego dobroć ukrywały nieprawdopodobnie silny charakter. A jednak łagodność ta nie była płaszczem wkładanym, kiedy okazja tego wymagała — stanowiła jądro charakteru Valentine'a, była jego najgłębszą i najprawdziwszą cechą. Niezwykła to postać, wielki władca… na swój własny, dziwny sposób.

A teraz Pontifex ze swym maleńkim dworem podróżuje na zachód wzdłuż Zimru, odwiedza jedną oszalałą prowincję po drugiej i każdą z nich łagodnie doprowadza do przytomności. Z Piliploku wyruszył do Ni-moya, docierając na miejsce kilka tygodni przed Hissune'em. Fałszywi Koronalowie uciekli na wieść o jego nadejściu, bandyci i wandale zaniechali napadów, a według raportów miliony oszołomionych, zrujnowanych obywateli miasta wyszło na ulice, by entuzjastycznie powitać nowego Pontifexa, jakby był on zdolny jednym gestem doprowadzić świat do poprzedniego stanu. Co oczywiście ułatwiało życie samemu Hissune'owi, wędrującemu śladami Valentine'a; nie musiał tracić czasu i sił na podbijanie miasta, znalazł je spokojne i w granicach rozsądku skłonne do współpracy.

Hissune przesunął palcem po mapie. Valentine udał się do Khyntor. Trudne przedsięwzięcie — Khyntor to twierdza fałszywego Koronala Sempeturna i jego prywatnej armii, Rycerzy Dekkereta. Niepokoił się nawet o życie Pontifexa, me mógł jednak zrobić nic, by go chronić. Valentine nie chciał nawet o tym słyszeć. “Nie powiodę armii na miasta Majipooru”— powiedział, kiedy dyskutowali na ten temat podczas pobytu na Wyspie. Koronal nie miał wyboru, musiał zgodzić się z postanowieniami Pontifexa. Pontifex zawsze był najwyższym władcą.

Dokąd Valentine ruszy z Khyntor? Najprawdopodobniej do miast Rozpadliny, pomyślał Hissune. A stamtąd zapewne na wybrzeże: Pidruid, Tilomon, Narabal. Nikt nie wiedział, co się tam dzieje, a przecież w portach schroniły się tłumy uciekinierów z serca Zimroelu. Oczami wyobraźni Hissune widział już Pontifexa, jak niezmordowanie maszeruje coraz dalej i dalej, przekształcając chaos w porządek samą siłą ducha. Był to jakby przedziwny objazd Pontifexa. Ale przecież to nie Pontifex, pomyślał niespokojnie, powinien prowadzić Wielki Objazd.