Выбрать главу

— Nawet nie wiem, jak ci na imię — odzywam się po chwili.

— Oczywiście, że wiesz. Lucylla.

— Nie udawaj. Chodzi mi o resztę.

— Lucylla Junia Skawiola.

— Skawiola? Nie jesteś przypadkiem spokrewniona ze sławnym konsulem Skawiolą?

Pytam po prostu dla podtrzymania rozmowy. Skawiola nie jest bynajmniej rzadkim imieniem w Rzymie.

— To mój wujek Gajusz — odpowiada. — Poznasz go po przyjeździe do Rzymu. Adriana go uwielbia, a i ty go polubisz.

Mówi to zdawkowym tonem, a we mnie jakby piorun trzasnął. Obok mnie leży goła krewniaczka konsula Skawioli?

O bogowie! Te dziewczyny i ich sławni wujkowie! Wujek Gajusz, wujek Kasjusz. Otacza mnie sama śmietanka. Cały rzymski świat zna Gajusza Juniusza Skawiolę, wybieranego raz po raz na konsula, trzykrotnie lub czterokrotnie, przy czym ostatnio przed dwoma laty. Jest pod każdym względem drugim najpotężniejszym człowiekiem w Cesarstwie, charyzmatyczną osobistością, która stoi za plecami chwiejnego młodego cesarza Maksencjusza i służy mu pomocą. Mój wujek Gajusz, tłumaczy dziewczę ze słodką naiwnością. Po powrocie do Kornwalii będę miał co opowiadać ojcu.

Krewniaczka konsula Skawioli zawisła nade mną i kołysze piersiami. Całuję jej różowe patrycjuszowskie suteczki, a ona pada na mnie jak drapieżny ptak, który zlatuje po swoją zdobycz.

* * *

Chłodnym rankiem wybieramy się na długą przechadzkę na wzgórze za miastem, do Villa Jovis: cesarskiego pałacu, który stoi tam od czasów Tyberiusza. Miał zwyczaj zrzucać wrogów w przepaść.

Oczywiście, nie możemy się zanadto zbliżać, bo wciąż jest zamieszkany; zatrzymują się w nim członkowie rodziny panującej, kiedy podróżują na Capri. Nie wygląda na to, żeby ktoś obecnie rezydował w pałacu, aczkolwiek bramy pilnują uzbrojeni strażnicy. Podziwiamy budowlę wzniesioną z rozmachem na wzgórzu, nawał błyszczących ornamentów w otoczeniu masywnych fortyfikacji.

— Ciekawe, jak jest w środku — zastanawiam się. — Pewnie nigdy się nie dowiem.

— Byłam w środku.

— Naprawdę?

— Mówi się, że niektóre komnaty i część wyposażenia pamiętają rządy Tyberiusza. Jest tam kryty basen, ozdobiony najbardziej obscenicznymi mozaikami, jakie można sobie wyobrazić. Podobno tam właśnie lubił gruchać z małymi chłopcami i dziewczynkami. Ja uważam, że to podróbka z czasów średniowiecznych albo i późniejszych. Wszystko tu rozgrabiono, kiedy sześćset lat temu Bizantyjczycy najechali Cesarstwo Zachodnie. Nie wydaje ci się, że musieli wywieźć skarby do Konstantynopola?

— Jak ci się udało to zobaczyć? — pytam. — Zapewne podróżowałaś z wujkiem.

— Z Flawiuszem Rufusem.

— Z kim?

— Z Flawiuszem Cezarem. Trzecim bratem cesarza Maksencjusza. On kocha południową Italię. Co chwila tu przyjeżdża.

— Z tobą?

— Czasami. Ech, ty głuptasie! Miałam szesnaście lat, byliśmy tylko przyjaciółmi!

— A teraz ile masz lat?

— Dwadzieścia jeden — odpowiada.

Czyli sześć lat młodsza ode mnie.

— Mocno się przyjaźnicie?

— Cymbelinie, co w ciebie wstąpiło? — Jej oczy się śmieją. — Jego też poznasz, gdy będziemy w Rzymie.

— Jest księciem?

— Oczywiście! Poznasz wszystkich. Braci cesarza, siostry cesarza i samego cesarza, jeśli przebywa w mieście. Wychowywałam się na dworze. Chyba wiesz, co to oznacza. W domu wujka. Mój ojciec zginął na wojnie.

— Przykro mi.

— Dowodził Legionem Augusta w Syrii, Ajgyptos i Palestynie. Właśnie w Palestynie poległ. Słyszałeś o oblężeniu Aelii Capitoliny? Tam go zabili, u stóp świątyni Wielkiej Matki, gdy miasto już przechodziło w nasze ręce. Stał pod zburzonym kamiennym murem, który był częścią pierwotnej świątyni, kiedy trafił go snajper. Kasjusz Frontinus osobiście wygłosił mowę pogrzebową. Potem adoptował mnie wujek Gajusz, bo moja matka też nie żyła, zabiła się rok wcześniej. To długa historia, zakończona skandalem na dworze starego cesarza…

Kręci mi się w głowie.

— Słowem, Flawiusz jest dla mnie jak brat. Przekonasz się. Gdyśmy tu przyjechali, nocowałam w Villa Jovis. Widziałam wszystkie nieprzyzwoite mozaiki w basenie Tyberiusza, pływałam w nim. Tego wieczoru wyprawiono przeogromną ucztą. Był dzik z tutejszych gór, stosy bananów i truskawek, a wino lało się strumieniami. Cymbelinie, rozchmurz się. Chyba nie sądziłeś, że będę dziewicą?

— Nie. Ale nie o to chodzi.

— A o co?

— O to, że znasz cesarską rodzinę. Że jesteś taka młoda, a już masz za sobą tyle cudownych doświadczeń. A człowiek, z którym sprzeczałem się wtedy na przyjęciu, to Kasjusz Lucjusz Frontinus, sławny generał. Ty zaś jesteś blisko spokrewniona z konsulem Gajuszem Juniuszem Skawiolą. I byłaś kochanką brata cesarza. Nie rozumiesz, Lucyllo, jak ciężko mi to przełknąć? Mam zamęt w głowie.

— Mój biedny wstrząśnięty barbarzyńca!

— Wolałbym, żebyś mnie tak nie nazywała. Nawet jeśli to jest bliskie prawdy.

— W takim razie… mój śliczny Celt. Mój piękny jasnowłosy Bryt. To chyba wolno mówić?

* * *

Wynajmujemy jednokonną bryczkę (tylko takim powozem wolno się poruszać po Capri) i jedziemy na plażę. Przez całe popołudnie kąpiemy się nago w ciepłych falach i opalamy się na skalistym brzegu. Mimo późnej pory dnia i zarazem roku nieskazitelne ciało Lucylli szybko różowieje; kiedy wracamy na kwaterę, jest promienna i rozpalona.

Dwa dni i dwie niezapomniane noce na Capri. Następnie powrót do Surrentum, gdzie woźnica posłusznie czeka przy nabrzeżu promowym. Droga do Neapolis trwa cały dzień. Niechętnie żegnam się z nią pod hotelem, prosząc, by została na noc, lecz upiera się, że musi wrócić do willi Frontinusa.

— A ja? — pytam. — Co ze mną? Mam sam jeść? Mam sam iść spać?

Delikatnie muska wargami moje usta i odpowiada ze śmiechem:

— A kto mówi, że sam? Jedziesz ze mną do domu Frontinusa, to oczywiste.

— Ale mnie nie zaprosił.

— Cymbelinie, bywasz czasem taki nierozgarnięty. Ja cię zapraszam. Jestem gościem Adriany, a ty moim. Idź na górę, spakuj resztę rzeczy i powiedz w recepcji, że się wyprowadzasz. No, prędzej!

I tak się dzieje. Przepyszną kwadrygą Drusa Tiberia wspinamy się na wzgórze, do willi Domicjana Frontinusa, gdzie nasz jowialny gospodarz wita mnie z niekłamaną sympatią, wcale nie zdziwiony. Dostaję bogate pokoje z widokiem na zatokę. Wujek Kasjusz wyjechał, podobnie jak inni, którzy tamtego wieczoru brali udział w przyjęciu. Niczego mi nie brakuje.

Moje pokoje dziwnym trafem sąsiadują z pokojami Lucylli. Tej nocy po obfitej, wyczerpującej uczcie, podczas której Druso Tiberio i gladiator Ezio, jego luby, zachowują się doprawdy obrzydliwie, tak iż stary Frontinus wymownie odwraca wzrok — szykując się do spania, słyszę ciche pukanie.

— Tak?

— To ja.

Lucylla!

— Bogom niech będą dzięki! Wejdź.

Ma na sobie jedwabną koszulę, do tego stopnia przezroczystą, że równie dobrze mogłaby paradować nago. W jednym ręku trzyma mały świecznik, w drugiej butelkę — chyba wina. Widać, że wyszła z uczty lekko zawiana. Biorę najpierw świecznik, żeby się nie podpaliła, potem flaszkę.

— Moglibyśmy zaprosić Adrianę — proponuje filuternie.

— Zwariowałaś?

— A ty byś nie chciał trochę powariować?

— Dwie na raz…

— Jesteśmy najlepszymi przyjaciółkami. Wszystkim się dzielimy.