Выбрать главу

– Oczywiście – powiedziała Sam J zacisnęła zęby. – Zrobię wszystko, co trzeba.

Dziwka podrapała go po twarzy.

Popatrzył na swoje odbicie w lustrze nad umywalką. Oczywiście, pomimo dwudniowego zarostu rana była widoczna. Zostały mu trzy wyraźne szramy po jej pazurach. Nie powinien pozwolić jej uciec. To był błąd, którego nigdy nie popełniłby jego nauczyciel.

Nie myśl o nim. Teraz ty kontrolujesz wszystko. Ty, ojcze Johnie. Był załamany; zły i niespokojny. Rozejrzał się po domu, jedynym, jaki teraz miał. Kiedyś mieszkał w lepszych warunkach, ale teraz tylko tu czuł się jak u siebie. Tylko na bagnach znalazł spokój i ucieczkę od wiecznego brzęczenia w mózgu.

Wychował się w zamożnej rodzin ie i teraz wy lądował tutaj odrzucony przez bliskich. Pomyślał o matce… o siostrze… o ojcu cholera, nie miał już rodziny, Od lat był sam. Nawet jego mentor go opuścił, człowiek, który pomógł mu poradzić sobie z potworem, jaki w nim miesz¬kał, jedyny, który pokazał mu drogę…

Tak, teraz był naprawdę sam. Gdyby Annie żyła…

Puszczalska dziwka – zasłużyła na śmierć. Prosiła się o nią… Zdraj¬czyni… Jezebel… Jak mogła być z innym mężczyzną?

Sięgnął po przybory do golenia, znalazł tubkę maści i małą butelkę pudru w płynie, Posmarował rany lekarstwem, potem dokładnie rozsma¬rował korektor na przebarwionej skórze. Mrużąc oczy, pomalował bro¬dę tuszem, żeby zarost wyglądał na gęstszy. Rany stały się prawie niewi¬doczne.

Z kąta dobiegł go cichy jęk. Spojrzał przez ramię i zobaczył swojego więźnia. Żałosny typ, związany i skneblowały, naszprycowany narkoty¬kami do utraty świadomości, zostanie wykorzystany do tego, aby ofiara zdała sobie sprawę z ogromu swoich win.

Zobaczył, że więzień otworzył oczy i znowu je zamknął, jakby nie chciał się pogodzić ze swoim losem.

Ojciec John znów zerknął w lusterko, napotkał swoje spojrzenie i po¬czuł skurcz w żołądku. Jego oczy widziały zbyt wiele i teraz oskarżały go o zbrodnie, które popełnił, grzechy, których nie mógł odkupić. Ajed¬nak na myśl o tych grzechach… o polowaniu, zdobywaniu ofiary… o jej strachu… o żądzy krwi… o zabijaniu… krew szybciej krążyła mu w ży¬łach i odczuwał pragnienie, które wypełniało całe jego ciało,

Sięgnął do kieszeni i znalazł swój specjalny różaniec… chłodne pa¬ciorki ostro drapały opuszki palców. Takie sprytne, cudowne narzędzie zbrodni, symbol dobra i czystości, a jednocześnie urządzenie, przyno¬szące straszną śmierć. Dlatego tak go lubił. Co za ironia.

Pomyślał o kobietach, które zabił. Annie, oczywiście, ale to było, zanim nauczył się od mistrza, zanim pojął swoją misję, zanim doprowa¬dził do perfekcji metodę i zastosował swoją zdradziecką ukochaną pę¬tlę• Patrzył, jak płynęła jej krew, tak powoli… a potem była pierwsza dziwka… zaplanował to po tym, jak zdradziła go jedyna kobieta, której ufał… jedyna, która powinna być przy nim na zawsze.

Pewnej nocy usłyszał głos doktor Sam… tutaj… z dala od Houston… z daleka od Annie… ~ i wiedział, że musi wszystko uporządkować, że Samanta Leeds była przyczyną śmierci Annie. Został zmuszony do za¬mordowania Annie z powodu doktor Sam.

Ta dziwka miała odwagę zacząć jeszcze raz swój beznadziejny pro¬gram, pełen psychologicznego bełkotu, który mieszał ludziom w życiu.

Ale wkrótce to się skończy i on się o to postara.

Pomyślał o kobietach, które zapłaciły za grzechy Samanty Leeds.

Pierwszą ofiarą była przypadkowa prostytutka, która łaziła po Bourbon Street, kusiła facetów swoim ciałem… Podniecał go strach, który zoba¬czył w jej oczach, kiedy zrozumiała, że zamierza udusić ją różańcem.

Na samą myśl o tym dostał erekcji i przypomniał sobie drugą ofiarę, też prostytutkę, która podeszła do niego niedaleko browaru. Ta była upm1a i nie chciała założyć peruki, ale w końcu się zgodziła, a on zabił ją po¬woli, tak jak pierwszą. Widząc jej przerażenie, patrząc, jak walczy, do¬stał takiej erekcji, że o mało nie spuścił się w spodnie.

Ale najlepsza ze wszystkich była ta mała Jaquillard. Nie chciał jej zabić tej nocy – szykował się na inną – tę, którą spotkał obok uniwersy¬tetu, ubranąjak dziwka, która podrapała go i uciekła.

Już wcześniej zwrócił uwagę na tę małą i śledził ją. Podobał mu się pomysł, że dziewczyna tak bliska Samancie umrze w urodziny Annie. Kiedy stracił jedną ofiarę, pojechał tramwajem do Canal Street, ukrył się koło mieszkania Jaquillard i czekał na nią w ciemnościach. Wyszła z do¬mu po zmroku i zdenerwowana poszła nad rzekę. Ruszył za nią i zacze¬pił ją, kiedy siedziała na ławce i patrzyła na ciemne, sunące powoli wody Missisipi. Była zamyślona, ale z chęcią zgodziła się najego propozycję, zainteresowana szybkim zarobkiem.

Reszta poszła łatwo, tak jak kradzież bielizny Sam.

Zastanawiał się, jak doktor Sam przyjęła informację o dziewczynie…

Były sobie bliskie, widział je razem, słyszał, że Leanne Jaquillard była dla Sam kimś specjalnym. Chciałby zobaczyć, jak doktor Sam przyjęła wiadomość o śmierci Leanne.

Samanta musiała zdawać sobie spra.wę, że dziewczyna zginęła przez nią.

Pamiętał, jak umierała i jak go błagała.

Poczuł, że krew zaczyna szybciej krążyć mu w żyłach. Przyrodzenie napierało na spodnie, kiedy myślał o Samancie, jej rudych włosach i zielonych oczach. Wkrótce odczuje roz~osz. Dotknął się. Zamknął oczy i pomyślał o tym, jak mordował Leanne Jaquillard…

Ze świata fantazji wyrwał go dzwonek telefonu komórkowego. Wście¬kły, ruszył przez pokój i chwycił aparat.

– Tak?

– Cześć! – odezwała się pełnym oczekiwania, ożywionym głosem.

Uśmiechnął się. Była ładna, ambitna, chętna robić wszystko, o co ją popro¬si. – Nie pracuję dziś wieczorem i pomyślałam, że moglibyśmy się spotkać. – Może – powiedział i popatrzył na swojego więźnia. Pora na kolej¬ną dawkę tabletek nasennych, które ukradł w Houston.

– Na Chartres jest nowa restauracja. Czytałam o niej w gazecie. Praw¬dzi,wa kuchnia francuska, no, ale zawsze tak piszą. Albo możemy zjeść… mogę sama coś ugotować.

Pomyślał o polowaniu i o śmierci Leanne i znowu poczuł, jak na¬brzmiewa. Ta kobieta, chociaż jeszcze o tym nie wiedziała, również po¬czuje słodkie tortury błyszczącego różańca.

– Wyjdźmy gdzieś – powiedział, chcąc przetrwać noc, zgubić się w tłumie na Bourbon. – Mam nastrój najazz. Spotkamy się – zerknął na zegarek – o dziesiątej na rogu Bienville i Bourbon.

– Nie mogę się doczekać – powiedziała i rozłączyła się.

On też chciał ją zobaczyć. Rozejrzał się po pomieszczeniu i popa¬trzył na pamiątki, które przyniósł tu z sobą. Pamiątki z lepszych czasów, tak bardzo odległych. Zdjęcia Annie, Samanty, trofea sportowe – rakieta tenisowa, zestaw kijów golfowych, kij do hokeja, wędka i narty. W spo¬mnienia po tym… jakie było jego życie i jakie mogło być.

Był grzesznikiem.

Tyle wiedział i nie musiał sobie o tym przypominać.

Dziś w nocy zgubi się w tłumie, wypije, może kupi trochę koki. A po¬tem… potem… wróci tu, do ciemnej nory, gdzie nikt nie usłyszy krzy¬ków i zmusi swojego więźnia do błagania o litość i śmierć.

Dziś w nocy zacznie realizować swój plan. Zerknął na pojękującą ofiarę i z pudełka na przybory do golenia wyciągnął strzykawkę. Więzień zoba¬czył, że się zbliża i zaczął się krztusić, łapać głośno powietrze przez kne¬bel. Chciał uciekać, ale ręce miał związane na plecach, a nogi skute łańcu¬chem. Wybałuszył oczy i zaczął rzucać głową na wszystkie strony.