Выбрать главу

– Na przykład?

– Że nie chce, żebym go zobaczyła albo rozpoznała. Te wydłubane oczy mają znaczenie symboliczne. – Podniosła portret pamięciowy.¬Świadkowie potwierdzili, że miał ciemne okulary, mimo tego że była noc, prawda?

– Tak.

– Na początku myślałam, że to tylko przebranie, ale może chodzi o coś innego – nie jest w stanie patrzeć na to, co zrobił. Nie chce być świadkiem własnych czynów. Nastąpiła chwila ciszy. Bentz zastanawiał się nad tym, co usłyszał. – A potem dzwoni i mówi o grzechu i odkupieniu. Na początku myślałam, że odsyła mnie do Raju utraconego Miltona. Nazywa siebie Johnem, ale to może być wszystko – od Johna Miltona poczynając, na Janie Chrzcicielu kończąc. Tego jeszcze do końca nie wiem. – Popatrzy¬ła na rysunek komputerowy. – Najpierw porzuciłam ten pomysł, ale te¬raz n ie jestem taka pewna. Myślę, że uważa się za Lucyfera, który został jakoś wyrzucony z nieba albo z raju i mimo że próbuje winić mnie, tak naprawdę wini samego siebie.

– To pani teoria? – zapytał.

– Częściowo tak. Mam dyplom z psychologii – powiedziała szorstko. – Doktorat. Nie jestem zwykłym radiowym doktorkiem.

– No, nie powiedziałem, że nie ma pani racji. Zastanowię się nad tym. A tymczasem proszę na siebie uważać. Ten facet jeszcze nie skończył.

– George mógł to odwołać. – Eleanor patrzyła na tłum zebrany w ogrodzie starego 'hotelu. Palmy obwieszone były tysiącami lampek, ogromne słupy opleciono słodko pachnącymi girlandami kwiatów, a ma¬nekiny ubrano w różne kostiumy i poustawiano w korytarzach, wogro¬dzie i w holu hotelu. Kelnerki przynosiły szampana i przekąski, a mała jazzowa orkiestra grała cicho na jednym z balkonów.

Szampan płynął z wyrzeźbionego w lodzie logo stacji, a George Han¬nah, w eleganckim smokingu i z wystudiowanym uśmiechem, zajmował się tym, co potrafił najlepiej;, zabawianiem tłumu, ściskaniem dłoni, krót¬kimi rozmowami na błahe tematy. Jak zwykle szukał inwestorów dla WSLJ.

– Nie mógł tego odwołać – powiedziała Sam. – Było już za późno. Planował to od miesięcy.

– Mógł to jednak zrobić jak należy. Znaleźć przyzwoite miejsce, wy¬nająć jednąz plantacji, bo ten hotel się rozpada. – Eleanor miała w oczach iskry wściekłości, kiedy rozglądała się po stiukowych ścianach, biegną¬cych jedna za drugą salach z zielonymi okiennicami i delikatnymi balu¬stradami. W gipsie były pęknięcia, a farba gdzieniegdzie obłaziła ze ścian.

– Został odnowiony – powiedziała Sam; szukała w tłumie Tya. ¬Widziałam, jak przez całe popołudnie kręciły się tu ekipy remontowe. – Ten hotel trzeba było zburzyć pięćdziesiąt lat temu.

– Jest częścią historii Nowego Orleanu. – Sam znała powody, dla których wybrano właśnie ten mały hotel. Miał niepowtarzalny charakter, był w dzielnicy francuskiej i był tani. George dobił targu, co było z ko¬rzyścią dla Centrum Boucher, ponieważ dochód z balu przeznaczony został najego rozwój. Owszem, mieli kłopoty z ekipami remontowymi, ale personel dwoił się i troił, żeby pomieścić cały tłum, a robotnicy od¬dzielili części, które jeszcze remontowano.

W ogrodzie słychać było ożywione rozmowy, grała muzyka. Samanta była opanowana, chociaż co chwila łapała rzucane jej podejrzliwe spoj¬rzenia. Rozumiała ich przyczynę. Jej nazwisko pojawiało się w gazetach i lokalnych wiadomościach w związku z serią morderstw i maniakiem, który do niej wydzwaniał. Pomyślała o Leanne i o tym, że dziewczyna nie mogła się doczekać dzisiejszego dnia. Teraz była martwa, a Sąm prześla¬dowało poczucie winy. Gdyby tylko zadzwoniła do Leanne wcześniej, gdyby przejrzała pocztę, gdyby… John o niej nie wiedział. Zacisnęła zęby.

Skąd John wiedział, jak była blisko związana z Leanne? Kim, do diabła, był? Kimś z jej otoczenia? Kimś, kogo uważała za przyjaciela? Zza drzewa zobaczyła, jak Gator czai się koło baru i pochłania jednego drinka za drugim. Tiny wyglądał niezdarnie w zbyt małym smokingu. Stał z boku i nerwowo palił papierosa. Ramblin' Rob flirtował z hostes¬sąz lokalnej telewizji, a Melanie w sukni przetykanej złotem i na wyso¬kich obcasach obserwowała bacznie każdy ruch George'a Hannaha.

Renee i Anisha, ubrane w buty na obcasach i długie sukienki, pro¬mieniały, kiedy wraz z dyrektorem Centrum udzielały wyjaśnień gościom, którzy pytali, jakie realizuje się tu programy. Leanne powinna tu być.

Sam próbowała ignorować poczucie winy, które towarzyszyło jej od dnia śmierci dziewczyny.

Leanne nie żyje, bo znała Sam.

– Nie myśl o tym – powiedziała EJeanor, jakby czytała w jej my¬ślach. Ona też obserwowała tłum kręcący &ię wok6fstołu. – Wiem, o czym myślisz, ale nie mogłaś nic na to poradzić.

– Nie wiem. Myślę, że gdybym wcześniej postarała się jej pomóc, nie zostałaby zamordowana.

– Nie obwiniaj się – poradziła Eleanor. Mimo błyszczącej czarnej sukni, makijażu i biżuterii robiła wrażenie zdenerwowanej i spiętej. Uparła się, żeby na przyjęciu byli obecni policjanci w cywilu i Bentz zgodził się. Ochrona hotelu miała zmieszać się z gośćmi, ale Sam odno¬siła niemiłe wrażenie, że gdyby John chciał tu być, to nic by go nie po¬wstrzymało. Portret p~mięciowy w gazetach nie odstraszył go. Według teorii Sam, to że policja wiedz,iała, jak wygląda, było dla niego nowym wyzwaniem. Zauważyła Bentza, który skubał kołnierzyk białej koszuli. Chyba nie było mu wygodnie w tym stroju. Po drugiej stronie ogrodu, oparty o kolumnę, sterczał Montoya i obserwował okolicę.

– Spróbuj się bawić – poradziła Eleanor.

– Ty też.

– Uśmiechnę się, jak zobaczę twój uśmiech – powiedziała i zrobiła grymas właśnie wtedy, gdy zbliżył się do niej George Hannah, żeby przed¬stawić jej kogoś ważnego.

Sam zmusiła się do uśmiechu, mimo że zauważyła dwie osoby, któ¬rych wolałaby unikać. Przez tłum przepychał się do niej były mąż, a przy barze królowała Trish LaBelle.

– Samanto! – zawołał Jeremy, a ona zagryzła zęby, kiedy pochylił się i cmoknął ją w policzek.

– Przestań – ostrzegła go.

– Dlaczego?

– Bo nie. – Zobaczyła iskierkę gniewu w jego oczach i coś jeszcze, coś nieprzyjemnego. – Nie czuję się z tym dobrze. – Gdzie podziewał się Ty?

– Pocałunek w policzek? Po tym co przeszłaś? Na litość boską, Sam. Myślałem, że potrzebni ci są wszyscy przyjaciele, jakich masz.

– Gdzieś muszę postawić granicę.

– Zaczniesz od byłych mężów?

– Mam tylko jednego – przypomniała mu ostro, a on chwycił z tacy kieliszek szampana. – Jak dotąd.

– Nie będzie więcej.

– Wiesz, Sam, moim profesjonalnym zdaniem, ta cała sprawa dowodzi, że to, co do mnie czujesz, jeszcze ci nie przeszło.

– Daruj sobie, Jeremy. To bzdury. Oboje dobrze o tym wiemy. No, a teraz gadaj, czego chcesz? Mówiłeś coś o moich przejściach? O ja¬kich? – Orkiestra, do której dołączył teraz solista o słodkim głosie, za¬częła grać wolną wersję Fever.

– Przyczepił się do ciebie wariat. Może to jest ten seryjny morderca, o którym mówią w wiadomościach i piszą w gazetach. A jak myślisz, dlaczego przyszło tu dzisiaj tyle ludzi?

Nagle zrobiło jej się niedobrze. Być może dlatego, że znalazła się tak blisko byłego męża, a może pomyślała o tym samym. Ci ludzie Nie przy¬szli tu po to, żeby wesprzeć bal charytatywny, tylko żeby gapić się na nią.

Jeremy popijał szampana. Zamachał do kogoś z gości.

– Przynajmniej m~sz to, o czym zawsze marzyłaś – -powiedział. ¬Sławę, albo raczej niesławę, a to dobra wiadomość nie tylko dla ciebie, ale i dla rozgłośni.

– Dobra wiadomość? Kilka kobiet nie żyje, Jeremy. Są martwe. Nie wiem, co w tym dobrego. – Mówiąc to, odwróciła się i podeszła do gru¬py kobiet, które rozmawiały o polityce. Chciała uciec przed Jeremym. – Dobrze się czujesz? – dobiegł ją głos Melanie. – Wyglądasz, jak¬byś zobaczyła ducha.