Skręcił z Dekatur na North Press i przyspieszył kroku. Wkrótce na¬dejdzie noc. Lubił ciemności, a dziś nie mógł się doczekać, jak Melanie Davis zapłaci za grzechy.
Minął stary francuski bazar i ruszył ku rzece. Czuł jej ciężki wilgot¬ny zapach. Sięgnął do kieszeni i wyciągnął świętą broń. Poczuł ostre krawędzie pętli i wiedział, że nie sprawi mu zawodu. Serce zaczęło mu bić szybciej, kiedy przeciął tory tramwajowe i ruszył pod górę po trawie. Popatrzył na leniwe wody Missisipi. Boże, wspaniała rzeka. Szeroka, dzika i uwodzicielska..
Zamknął oczy i rozmyślał o zbliżającej się nocy i o Melanie Davis.
Przesuwał paciorki różańca – słodki instrument do zabijania grzeszników.
Melanie spotka największe zaskoczenie w życiu.
Nie wiedziała tylko, że będzie to zarazem ostatnia niespodzianka.
Rozdział 33
– Coś wisi w powietrzu -: powiedział Montoya. Był spięty i zdenerwo¬wany. Jego ciemne włosy błyszczały w mocnym świetle w kuchni Bentza. Na stole obok plastikowego pudełka, różnych naczyń, talerzy i garn¬ków, a nawet starego opakowania po margarynie, leżały trzy różańce.
– O co chodzi? Co masz na myśli? – Bentz podniósł jeden paciorek i obrócił w palcach. Był plastikowy i okrągły.
Montoya sięgnął do lodówki i wyciągnął butelkę słabego piwa.
– Masz coś mocniejszego?
Bentz pokręcił głową.
– Jeśli chcesz się napić, to dwa bloki stąd jest bar.
– Jesteś po służbie.
– Nigdy nie jestem po służbie – mruknął Bentz.
– Cholera. – Montoya zerknął,na prawie pusty kubek po kawie, kawałek czerstwego chleba i pojemnik z resztką masła orzechowego – tyle zosta¬ło z obiadu Bentza. Montoya odkręcił zakrętkę. – To nie po amerykańsku.
– Bez tłuszczu, bez alkoholu i bez nikotyny. Tak jest, kiedy się sta¬rzeJesz.
– Masz dopiero czterdzieści lat, na rany Chrystusa… tylko nie mów mi, że seksu też nie ma, bo nie chcę słuchać takich rzeczy. – Montoya wyciągnął nogą jedno krzesło i usiadł na nim. – A to co? – Pokazał na stół, gdzie Bentz przeprowadzał eksperyment.
– A co ci to przypomina? – zapytał Bentz. Montoya łyknął piwa.
– Projekt lampy kempingowej.
– Zgaduj dalej – powiedział Bentz.
– Dobra, widzę różańce. Tego używa morderca. Myślałem, że to już ustalone. Sprawdziliśmy rany i wiemy, że ten wariat dusi ofiary różań¬cem. Zresztą zostawił jeden na manekinie na balu. Więc jest szurniętym katolikiem. Sporo takich mamy.
– Uważaj. – Przyszpilił Montoyę wzrokiem. – Ja teżjestem katolikiem.
– Ja też, ja też… no, byłem.
– Kiedyś będziesz znowu – przepowiedział Bentz. – Wszyscy do tego wracamy.
– Na starość?
– Tak. A teraz patrz. To kopia tego, który znaleźliśmy na manekinie. – Bentz owinął pierwszy różaniec z jasnymi paciorkami wokół dło¬ni. Potem włożył obie ręce do dużej plastikowej torby i poruszał nimi. Koraliki rozdzieliły się i rozsypały, wpadając do torby. – Nie jest zbyt mocny – zauważył. – Nie nadaje się na narzędzie zbrodni.
– To teżjuż wiemy. – Montoya sięgnął o pudełka i wyjął trzy koraliki na żyłce. – Gdzie kupiłsuperrnocną wersję?.
– Nigdzie. – Bentz podniósł jeden koralik,i popatrzył na niego pod światło… – Moim zdaniem, sam go zrobił. Wybrał ostre korale, takie, któ¬re mogą skaleczyć skórę i mocny drut.
– Nie łatwiej byłoby użyć sznurka albo drutu?
~ Za mało symboliczne. Nasz chłopiec się tym podnieca… mamy tu kilka spraw razem… Zaczynam podejrzewać że Samanta Leeds ma ra¬cję. Powiedziała, że morderca odwoływał się do Raju utraconego. Chy¬ba powinienem do tego zajrzeć.
– Może mam notatki na ten temat – przyznał Montoya, a Btjotz się ro¬ześmiał. – No co, miałem dużo r,ob9ty w college'u, więc korzystałem z cu¬dzych notatek i z Internetu. Nie musiałem czytać tych wszystkich książek.
Bentz otrzepał ręce i sięgnął po kawę.
– Powiedziałeś, że coś ci nie daje spokoju.
– Tak, szukam dwóch facetów z Houston – chłopaka Annie Seger i jej brata. Obaj podobno mieszkają gdzieś w okolicy. Jeden w White Castle, a drugi w.Baton Rouge. Obaj mieli pracę i zniknęli. Zapadli się pod zie¬mię. Dlaczego? – Pociągnął łyk bezalkoholowego piwa i wykrzywił się. ¬Z przykrością skłaniam się ku teorii Wheelera, że to ma coś wspólnego ze śmiercią Annie Seger. Może ona nie JJopełniła samobójstwa?
– Myślisz, że John ją zabił?
– Tak – powiedział Montoya. – Sądzę, że to Kent Seger albo Ryan Zimmerman.
– A co z motywem? – Bentz rzucił mu ponury uśmiech. – Tylko mi nie mów, że chodziło o forsę, bo nie uwit:;rzę.
– Nie tym razem. Ale jest coś, czego nie wiemy 9 Annie Seger-:¬powiedział Mo~toya, opróżnił butelkę i postawił na stole obok pudełka z błyszczącymi paciorkami. -.:. Lepiej, żebyśmy się dowiedzieli. – Gdzie oni obaj są, do cholet;y?
– Dobre pytanie. – Bentz też nie znał na nie odpowiedzi.
– Mam złe przeczucia.
– Dopiero teraz? – parsknął:ąeotz. – Ja mam złe przeczucia przez cały czas.
Odezwała się automatyczna sekretarka. Ty nie miał szans, by poroz¬mawiać osobiście z Estelle Faraday. Musiał zostawić wiadomość i to po raz kolejny.
– Estelle, mówi Ty Wheeler. Rozmawiałem z policją w Nowym Orleanie i powiedziałem im, co wiem. Jeśli jeszcze nie poskładałaś wszyst¬kiego do kupy, to mówię ci, że seryjny mordercajest związany ze śmier¬cią Annie. Do diabła z rodzinnymi tajemnicami, Estelle. Umierają ludzie. Jeśli wiesz cokolwiek i ukrywasz dowody, ponosisz winę, a policja oskar¬ży cię o przestępstwo. To poważna sprawa. Możesz albo porozmawiać ze mną, albo z policją w Nowym Orleanie, ale jeśli zginie jeszcze jedna kobieta, osobiście obarczę cię odpowiedzialnością. Masz mój numer. ¬Rzucił słuchawkę i poszedł do salonu. Zostawił Sam w rozgłośni, a jej program miał się zacząć za godzinę.
Włączył radio i wysłuchał końców~i audycji Gatora Browna. Z głoś¬ników płynął gorący jazz. Taka muzyka pobud~ała go, zamiast uspokajać.
Był poruszony i zdenerwowany. Czuł, że zbliża się burza. Spojrzał na ze¬garek. Miał się spotkać z Navarrone'em i dostać od niego informacje.
Przyjaciel jeszcze się nie pokazał, ale Ty nie martwił się o niego. Po latach pracy w CIA Navarrone kochał ciemności i najlepiej czuł się pod osłoną nocy.
Zagwizdał na psa i wyszedł na dwór. Poczuł powiew wiatru, a "Świe¬tlisty anioł" kołysał się na cumie. Chmury zasłoniły księżyc i było par¬no. Czuł się tak, jakby miał na sobie drugą, grubą i mokrą skórę.
Pomyślał o Johnie, który czaił się gdzieś w mieście i czekał, żeby zaatakować.
Gdzie jesteś, sukinsynu, zastanawiał się Ty, a Sasquatch węszył po krzakach. Co, do cholery, robisz dziś w nocy?
Estelle Faraday siedziała po ciemku nad basenem. Woda migotała ja¬snoniebiesko, podświetlona jedną podwodną żarówką. Na stole stał wysoki wazon z kwiatami. W ręku trzymała kieliszek, w którym zostało jeszcze tro¬chę campari z wódką. Jej ulubionego drinka. Był bardziej gorzki niż zwy¬kle. Piła powoli i starała się odpędzić demony, które szalały w jej głowie.
Ale nie dawały jej spokoju, męczyły ją i prześladowały, krzycząc jej w mózgu..
Bała się, że do tego dojdzie, modliła się, żeby jej obawy były bezza¬sadne, ale wiedZIała, że to nic nie da. Wiadomości od Tya Wheelera przekonały ją. On nie da za wygraną. Podejrzewała, że tak będzie od dnia, kiedy pojawił się w Houston, a jednak straszyła go głupio, mając nadzieję, że się wycofa.