Zachichotała. Pociągnęła jeszcze jeden duży łyk i poczuła, że jest wstawiona, wolna i niczym nieskrępowana. Może dobrze zrobiła, że odeszła z WSLJ? Pogroziła mu żartobliwie.
– Zawsze owijasz mnie sobie wokół palca.
– l ty to uwielbiasz.
– Tak – powiedziała, objęła go za szyję i popatrzyła mu w twarz. – Owszem.
– Ja też to lubię – odezwał się niskim, seksownym głosem z lekkim teksal1skim akcentem, który tak jej się podobał. – Więc zrób mi przy¬jemność, udawaj, że jesteś doktor Sam i prowadzisz audycję.
– A ty kim będziesz? – zapytała, a z radia dobiegł jąjękliwy głos jakiejś kobiety. Skarżyła się na to, że musi opiekować się starymi rodzi¬cami i Melanie pomyślała, że to bezn:qziejne.
– Kim ja będę? Johnem, oczywiście.
_ Oczywiście – powiedziała ponuro i mruknęła pod nosem. – Po¬winnam była się domyślić.
_ Czy… tak powinnaś być ubrana? – zapytał i pokazał na jej szorty i krótką bluzeczkę• – Chyba nie…
– Więc się przebierz.
– Co?
– Żeby było jak naprawdę.
– Nie chcę…
– Oj, Melanie. Zrób mi przyjemność. Zabawimy się•
Właściwie podobał jej się ten pomysł, ale miała drobne wątpliwości.
Podeszła do szafy i wyciągnęła zawiązywaną zielonkawą spódnicę i białą bluzkę bez rękawów – taką, jaką nosiła doktor Sam. Wyszła do łazienki się przebrać, zdjęła ubranie i zawahała się przy bieliźnie, a potem zdjęłają. Jeśli chciała się z nim kochać dziś w nocy, powinna przyciągnąć jego uwagę. Poprawiła włosy i wróciła do pokoju. Trzymał w rękach oba drinki.
– Dolałem ci – powiedział i podał jej kieliszek, a potem stuknął brze¬giem swojego. – Pijemy, żeby przeszłość została za nami.
_ Szczególnie WSLJ. – Wypiła duży łyk i zmarszczyła nos. Jej drink był jakiś dziwny.
– Nie smakuje ci? – zapytał, ale Melanie nie chciała robić mu przykrości.
– Trochę… za mocny.
– Myślałem, że jesteś w nastroju do zabawy.
_ Jestem – powiedziała i poczuła, że kręci jej się w głowie, a usta robią się miękkie. Alkohol działał na nią za szybko, ale to dlatego, że niewiele jadła i wypiła wcześniej dwa… a może trzy kieliszki wina, a te¬raz… – Muszę usiąść.
Uśmiechnął się.
– Jak sobie życzysz. A teraz… może zaczniesz udawać doktor Sam?
Nie zamierzał dać jej spokoj.u, ale nie obchodziło ją to. Rzuciła mu niegrzeczne spojrzenie, podniosła słuchawkę bezprzewodowego telefo¬nu i zaczęła mówić niskim, prawie szepczącym głosem.
– Dobry wieczór Nowy Orleanie, tu Nocne wyznania i doktor Sam. Powiedzcie mi, co chcecie, otwórzcie przede mną swoje serca, wyznaj¬cie wszystkie grzechy i…
– Poczekaj – przerwał jej.
– Dlaczego? – Kręciło jej się w głowie. – Nie tego… tego chciałeś?
– Prawie, ale można to zrobić jeszcze lepiej.
– Lepiej? – powiedziała i poczuła, że językjej sztywnieje i nie może trzeźwo myśleć.
– Potrzebne ci to.
– Co…? – zapytała i zobaczyła, jak sięga pod kurtkę i wyciąga pe- rukę z długimi włosami. -Och… – pomyślała o rudych włosach Samanty Leeds. – Naprawdę muszę…
– Tak, Samanto, musisz.
– Mam na imię Melanie. – Podszedł do niej i pociągnął ją za włosy. Trochę za mocno. – Aaa… Poczekaj… Sama to zrobię – powiedziała, ale ręce odmówiły jej posłuszeństwa. To było bardzo dziwne. Melanie czuła, że jest pijana… bardzo pijana… jakby… się czegoś naćpała… jakby ktoś dosypał jej czegoś do alkoholu… jakby…
– Dobrze – powiedział i zauważyła, że jest czerwony na twarzy, a pot kropelkami spływa mu za okulary. – Teraz lepiej. – Popatrzył na nią za¬dowolony i pod jego zimnym wzrokiem dostała dreszczy.
– Teraz… po¬słuchaj…
Odwrócił się W stronę głośników jak zauroczony.
– Myślałam, że chcesz, żebym…
– Zamknij się!
– Chwileczkę. – Nie mogła zrozumieć, dlaczego był dla niej taki nieprzyjemny. Nagle łzy napłynęły jej do oczu.
– Hej… cicho… – powiedział delikatniej, pochylił się i pocałował ją. Poczuła się lepiej, ale w głowie nadal jej szumiało. – Może się rozbierzesz, Sam?.
– Nie jestem…
– To tyIko zabawa.
Tak. Teraz jej się przypomniało. Z trudem rozpinała guziki bluzki i po chwili zaczął jej pomagać.
– Musisz zapłacić za grzechy.
– Co?
– Za swoje grzechy.
Bluzka była rozpięta i Melanie miała obnażone piersi. – Widzisz… jesteś dziwką, Samanto.
– Ale ja nie jestem…
Poczuła, że coś owinęło się wokół jej szyi, jakieś twarde, zimne ka¬myki. Naszyjnik? W oddali, poprzez szum w głowie, słyszała głos dok¬tor Sam, która mówiła coś o grzechu i poświęceniu, i…
Naszyjnik zacisnął się i zaczął kaleczyć jej skórę.
– Hej! – Nie mogła trzeźwo myśleć, ale wiedziała, że coś jest nie tak. – Sprawiasz mi ból.
Zacisnął pętlę mocniej i nie mogła yvykrztusić slowa ani krzyknąć.
Posuwal się za daleko. Niech przestaniel Nie mogła oddychać! Chciała krzyknąć, ale żadne slowa nie wydostały się z jej ust. Palcami sięgnęła do szyi i chciała zerwać ten okropny naszyjnik. Zdała sobie sprawę, że to nie zabawa. Zobaczyła wyraz jego twarzy: wyszczerzone zęby i oczy bestii ukryte za ciemnymi szkłami.
Nie! Proszę! O, Boże. Nagle dotarło do niej, że to onjest Johnem, tym, który dzwonił do stacji. Mordercą. Zabije ją! Już dawno to zaplanował.
Poczuła ból w płucach, a jej ciało płonęło. Próbowała chwycić po¬wietrze, ale na próżno. Kopała, drapała i broniła się, ale był silniejszy. O wiele silniejszy.
_ Tak, mieszkańcy Nowego Orleanu, dzwońcie do mnie i opowiadajcie mi o swoim poświęceniu… – Głos doktor Sam dobiegał z bardzo daleka…
Ojciec John przekręcił narzędzie zbrodni, zacisnął zęby i popatrzył w piwne oczy tej, która mu zaufała. Głupia dziewczyna, pomyślał, kiedy przestała się szamotać i padła bez życia. Jej grzeszna dusza opuściła cia¬ło. Ręce go rozbolały, a palce zbielały z wysiłku.
Krew pulsowała mu w skroniach. Poczuł, że ma erekcję• Wsłuchiwał się w kilka ostatnich uderzeń jej serca, a potem w melodyjny głos swojej następ¬nej ofiary, jedynej żywej kobiety,jakiej pragnął… Zbliża się twoja kolej, dok¬tor Sam… już wkrótce, bo zaplanowałem dla ciebie coś specjalnego.
Puścił różaniec i zdjął Melanie spódnicę• Nadal był podniecony, roz¬grzany do bólu. Głos Samanty podniecał go jeszcze bardziej i wzmagał pożądanie. Położył się na swojej ofierze i zamknął oczy. Ciałem i duszą był z Samantą. Leżeli w jej łóżku, w tym cudownym łóżku z baldachi¬mem, tak jak wtedy z Melanie, kiedy pochyliła się nad nim i pieściła go ustami. Czuł zapach Samanty… był wtedy tak blisko niej, i wkrótce tak będzie naprawdę. Będzie jeszcze bliżej, bo jej słowa o poświęceniu dziś były skierowane do niego.
Tylko do niego.
Była gotowa i on o tym wiedział. Odpowie za grzechy i odda mu się w ofierze.
Ty spojrzał na zegarek. Do końca programu Sam zostało czterdzieści pięć minut, więc powinien już wyjść, ale Navarrone jeszcze się nie poja¬wił. Dokończył drinka i sięgnął po kaburę•
_ Więc sądzisz, że ofiara jest nieodzowną częścią życia? – powie¬działa Sam i Ty zaniepokoił się jeszcze bardziej. Co ona chce zrobić? Sprowokować mordercę?
_ Tak, dokładnie tak. Mam dość słuchania, jak wszyscy użalają się z tego powodu – powiedział nosowym głosem jakiś człowiek.
Przez otwarte okno Ty usłyszał znajome człapanie psa pani Killingsworth, który grzebał w krzakach.