Sam zacisnęła zęby i spojrzała na zegarek. Denerwowało ją, że musi siedzieć na miejscu i czekać. John skontaktował się z nią… ta sprawa dotyczy jej i chciała być przy tym, jak go zdemaskują i aresztują. Jedno¬cześnie czuła,się niepewnie. Coś tu nie grało. Za łatwo im poszło. On był sprytniejszy, przynajmniej do tej pory: Dlaczego miałby zaryzyko¬wać i zostać na linii, bawiąc się z policją, kiedy na pewno spodziewał się, że będą śledzić połączenie. Sam była pewna, że coś się tu nie zga¬dza.
Spojrzała na zegarek. Ty się spóźniał.
– Więc chcesz mi powiedzieć, że Ryan Zimmerman był adoptowa¬nym dzieckiem? – powiedział Ty do Navarrone'a, kiedy volvo wjechało na parking obok rozgłośni. – A jego biologiczną matkąjest Estelle?
– Właśnie tak. Zaszła w ciążę przed ślubem z Wallym. Rodzina ukryła ten fakt, udali, że wyjechała do szkoły z internatem, a wtedy urodziła i oddała dziecko do adopcji w katolickim szpitalu. Adoptowało go mał¬żeństwo z Houston i przypadkiem zamieszkali w tej samej dzielnicy, gdzie Estelle wychowywała swoje dzieci. Nie wiedziała, że Ryanjestjej synem, aż do czasu, kiedy Annie zaczęła się z nim spotykać i chłopak przyszedł do nich do domu. Annie powiedziała jej, że był adoptowa¬ny. – Był podobny do swojego ojca i Estelle zaczęła sprawdzać. Wyna¬jęła prywatnego detektywa. Właśnie od niego mam te informacje. Facet dowiedział się jeszcze czegoś.
– Nazwisko faceta, z którym zadawała się Annie? – zgadł Ty.
– Tak.
– Jakaś jeszcze gorsza nowina?
– Wyszło na to, że Annie sypia z dwoma braćmi.
Ty właściwie już się domyślał, ale wiadomość zaszokowała go. Za¬trzymał się.
– Z obydwoma?
– Myślała, że pieprzy się z jednym… i matiwiło ją to, ale kiedy poszła poskarżyć się matce, że Kent molestuje ją seksualnie, Estelle jej nie uwierzyła.
Ty poczuł ucisk w gardle.
– Wspaniała mamusia.
– Najlepsza na świecie – zgodził się Navarrone.
– Więc to Kent był ojcem dziecka Annie?
– Na to wygląda.
– Nic dziwnego, że Estelle nie chciała o tym rozmawiać.
– A kto by chciał? – Navarrone złapał za klamkę. – Rozmawiałem już o tym z Bentzem. Wszyscy już wiedzą.
– Posłuchaj tego – powiedział Montoya i skręcił, a w policyjnym radiu rozległy się trzaski. – Mamy wypadek…
Bentz już wiedział.
– Przy tym samym budynku, gdzie jest telefon, z którego dzwonił John. Co się, do cholery, dzieje? – Ledwo to powiedział, kiedy skręcili w Chartres i zobaczyli tłum ludzi. Karetka pogotowia stała z włączony¬mi światłami. Ruch został zatrzymany.
Samochód jeszcze jechał, kiedy Bentz wyskoczył z niego z pistole-. tern w jednej dłoni i odznaką w drugiej. Policjanci w mundurach i po cywilnemu trzymali ludzi z daleka, ale zbierało się coraz więcej gapiów. Noc była gorąca i parna. Bentz podbiegł do miejsca wypadku, gdzie zo¬baczył mały wóz dostawczy z wybitą szybą i zgniecionym zderzakiem. Na ulicy przed samochodem leżał jakiś mężczyzna. Dwóch sanitariuszy pochylało się nad nim i udzielało mu pomocy. Według Bentza nie wy¬glądało to dobrze.
Kilka kroków obok płakała kobieta, która prowadziła samochód, i ner¬wowo pocierała dłonie. Miała dzikie spojrzenie i kręciła głową, kiedy składała zeznanie.
– … wyskoczył nie wiadomo skąd – mówiła w szoku. Na szczęście nie była ranna. – Zataczał się i kiwał. Zahamowałam ale… ale… o Bo¬że, uderzyłam w niego. Najpierw wpadł na zderzak, a potem przetoczył się po masce na szybę. Spadł, kiedy się zatrzymałam. Boże, to było okrop¬ne. – Druga kobieta, pasażerka próbowała ją pocieszyć, a policjant słu¬chał uważnie. Kobieta, która kierowała pojazdem, była tak roztrzęsiona, że mało brakowało, a załamałaby się. – Nie zabiłam go, proszę… po¬wiedzcie mi… on nie może umrzeć.
– Wszystko widziałem – odezwał się mężczyzna, który stał pomię¬dzy samochodami. Miał na sobie sportową czapkę, koszulkę i luźne szor¬ty. – Było tak, jak ona mówi. Facet wybiegł na ulicę jak wariat, zataczał się i coś bełkotał, jakby nie wiedział, gdzie jest, a ona go walnęła. ¬Kobieta skrzywiła się, słysząc to określenie. – Przepraszam, ale on był jakiś nieprzytomny. Wyglądało, że jej wcale nie zauważył. Może pijany albo naćpany.
– Ma przy sobie jakieś dokumenty? – zapytał Bentz sanitariusza.
– Nie wiem. Na razie staramy się utrzymać go przy życiu.
Kobieta wydała z siebie piskliwy jęk.
– Postaramy się ustabilizować pracę serca i zabierzemy go stąd. Dajcie nosze.
– Mam jego portfel – powiedział drugi sanitariusz. – Musiałem sprawdzić, czy nie ma tam czegoś o jego stanie zdrowia. – Podał portfel Bentzowi, który znalazł w nim prawo jazdy z Luizjany wydane na na¬zwisko Kent Seger.
– Mamy cię, Johnie Fathers – mruknął i przejrzał pozostałe doku¬menty. Nie znalazł niczego niezwykłego, tylko siedem dolarów, kartę ubezpieczenia, legitymację studencką z AlI Saints, kartę Visa i jedno zdjęcie… Annie Seger.
– Znaleźliście coś jeszcze?
– Tak, proszę spojrzeć. – Jeden z sanitariuszy podał mu długi sznur korali. – Wygląda na to, że facet jest duchownym, albo kimś w tym sty¬lu. Miał różaniec.
– Właśnie – powiedział Bentz. – Zabezpieczcie to.
– Tak jest. – Po chwili trzymał w ręku plastikową torbę i patrzył na oddychającego z trudem Kenta Segera. Według Bentza, facet umierał i wcale nie było mu go szkoda.
Pomyślał, że właścicielka furgonetki wyświadczyła miastu przysłu¬gę• Na ulicy leżały stłuczone ciemne okulary, a dogorywający mężczy¬zna pasował do portretu pamięciowego Johna Fathersa. Miał pokaleczo¬ną i posiniaczoną twarz, zamknięte oczy, ale był podobny.
Co za ulga, pomyślał Bentz.
– Hej, chodź tu! – Montoya pomachał do niego i pokazał na budkę telefoniczną. S.łuchawka kołysała się na sznurze. Swiatła karetki oświe¬tlały szklane ściany nieprzyjemnym światłem. – Popatrz na to.
Bentz poczuł skurcz w żołądku i miał uczucie, że nie spodoba mu się to, co znalazł Montoya.
– Mamy co trzeba – powiedział Reuben, kiedy Bentz minął kilku gapiów i poczuł słodki, duszący zapach marihuany. – Stąd John zadzwonił do radia. – Ma dokumenty na nazwisko Kent Seger.
Montoya zmrużył oczy i popatrzył na miejsce wypadku.
– Podejrzewałeś, że Kent Seger to John?
– Był jednym z podejrzanych. Tylko jednym. Grupa krwi się zgadza. Poza tym godzinę temu dzwonił do mnie niejaki Andre Navarrone. Ma ciekawą teorię, która, jak mówi, jest do udowodnienia. Uważa, że Kent Seger napastował seksualn ie swoją siostrę, Annie, dziesięć lat temu w Houston. Navarrone twierdzi, że była z nim w ciąży. Jego zdaniem, Kent zabił Annie, ale winą obarcza Sam. Powiedział, że coś pobudziło go do działania – może to, że jego matka przestała mu wreszcie poma¬gać finansowo, albo to, że znowu usłyszał głos doktor Sam przez radio. To by się zgadzało z teorią Norma Stowella. – Bentzjeszcze raz spojrzał na miejsce zdarzenia. – Wygląda na to, że nigdy się nie dowiemy, co sprawiło, że przekroczył granicę.
– Zostawił coś – powiedział Montoya.
– Co?
– Nie wiem… chyba magnetofon, taki własnej roboty. – Montoya pod¬niósł przez chusteczkę jakiś przedmiot. Pod magnetofonem leżały klucze.
– A to co? – Bentz był już pewien, że przeczucie go nie myli. Montoya, tą samą chustką podniósł klucze.
– Myślisz, że to jego?
Bentz popatrzył na karetkę, która ruszyła przez tłum z włączoną syreną.