Poczucie winy nie opuszczało wielu osób.
Zakręciła kran i usłyszała, jak ktoś otwiera drzwi do ogrodu. Pewnie Ty już przypłynął. Zdjęła ręcznik z głowy i założyła szlafrok.
– Jeszcze nie zaczęłam robić kolacji, więc weź sobie coś do picia! ¬zawołała. Zawiązała pasek i wyjrzała przez okno. Na horyzoncie zoba¬czyła znajome maszty i żagle "Swietlistego anioła",
Niemożliwe. Jak łódź mogła być na wodzie? Przecież słyszała, jak otwierał drzwi. Zamknięte na zasuwę. Przebiegł ją dreszcz.
– Ty?! – zawołała i pomyślała, że zwariowała. Kent Seger ledwie żywy leżał w szpitalu, jej brat i Ryan Zimmerman zostali oczyszczeni z zarzutów. Poza tym była sama w domu!
Wtedy usłyszała ciężkie i szybkie kroki na schodach. O, Boże. Serce zabiło jej mocniej i poczuła strach chwytający ją za gardło. Wyjrzała przez okno i zauważyła, że żaglówka zbliża się do lądu, a Ty stoi u steru z psem przy nodze. Charon syknął, wślizgnął się przez otwarte drzwi do sypialni i ukrył pod łóżkiem.
Sam rozejrzała się zajakimś narzędziem do obrony. Mogła tylko pomachać do Tya przez okno. Otworzyła je i wtedy usłyszała skrzypnięcie drzwi.
– Ty suko!
To był głos Johna! Nie!
– Ty! – krzyknęła i odwróciła się, kiedy intruzją dotknął. Stał przed nią wysoki mężczyzna w ciemnych okularach.
– Kim jesteś?
– Twoim najgorszym koszmarem – powiedział i zauważyła, że w dłoni trzyma chusteczkę.
Poczuła słodkawy zapach.
– Wynoś się! – krzyknęła. Szukała czegoś, czym mogłaby się obro¬nić i jej wzrok padł na lampę. Jednak zanim do niej sięgnęła, rzucił się na nią. Złapał ją i chciał jej wepchnąć J.‹nebel w usta.
Kopała go, drapała i krzyczała. Wakl,Zyła wściekle, ale był tak pot꿬ny, że oplótł ją ramieniem i wcisnąłjej materiał w usta. Nie mogła oddychać, a wstrętny zapach eteru wypełnił jej nozdrza i palił gardło. Nie mogła wciągnąć powietrza, a smród był paraliżujący. Do oczu napłynęły łzy, zaczęła się krztusić.
Chciała krzyczeć, ale wciągnęła jeszcze więcej eteru do płuc. Zrobiło jej się ciemno przed oczami. Ręce i nogi miała ciężkie i nie mogła unieść powiek. Przestała się bronić.
Zobaczyła tylko jego uśmiech. Coś błysnęło. Sznur czerwonych jak krew korali.
_ Mamy nie tego faceta! – Bentz popatrzył na kartę wiszącą na łóż¬ku Kenta Segera i zaklął siarczyście. Przed drzwiami izolatki stał poli¬cjant w mundurze, a kilku innych, w cywilu, pilnowało pozostałych części szpitala. Okazało się, że niepotrzebnie. Mężczyzna leżący na łóżku, pod¬łączony do aparatury, nie był Kentem Segerem.
_ Nie ten facet? – Montoyajadł chipsy z paczki, którą kupił w automacie w stołówce.
– Popatrz na grupę krwi.
– Ale…
_ Nie wiem, kim, do Chblel'Y, jest ten facet, ale to nie Kent Seger i nie John. Nabrał nas. – Bentz wybiegł z pokoju. – Pilnuj go! – zawołał do strażnika. – Nie wpuszczaj nikogo. Nawet lekarza.
– Ale…
_ Dlaczego nikt, do cholery, nie sprawdził wcześniej jego grupy krwi? – Wyciągnął z kieszeni telefon i popędził do najbliższego wyjścia.
Montoya tuż za nim.
_ Kim on jest? – zapytał, kiedy dopadli do samochodu.
_ Nieważne. Nasz chłopaczek jest nadal na wolności. Bentz wystukał numery dyspozytora.
_ Zadzwoń na policję w Cambrai. Niech wyślą kogoś do domu Samanty Leeds na Lake View Drive, szybko. – W skoczył za kierownicę•
_ Ja ponrowadzę – zaproponował Montoya.
_ Nie ma mowy. Za wolno jeździsz. Wsiadaj.
Montoya nie zapiął pasów. Bentz przekręcił kluczyki i z włączoną syreną ruszył jak wariat przez parking. Kiedy wypadli na ulice, rzucił Montoyi telefon.
_ Dzwon do Samanty Leeds. Powiedz jej, co się dzieje.
Montoya próbował się połączyć, a Bentz włączył pasmo policyjne i poinformował inne jednostki.
– Do diabła. Spróbuj do Tya Wheelera… w domu albo na komórkę.
Dzwoń do informacji, nie wiem jak, ale się połącz.
Za szybko wszedł w zakręt i opony zapiszczały. Dojazd do Cambrai zabierał dwadzieścia minut. Jeśli się postara, będzie tam za piętnaście.
Miał tylko nadzieję, że nie przyjadą za późno.
Ty zobaczył Sam w oknie. Machała do niego. Nie… Otworzyła okien¬nicę i zawołała go. Potem zobaczył cień – ktoś był z nią w sypialni. Ktoś ubrany na czarno i w ciemnych okularach. Sam szamotała się z nim i krzy¬czała. Została zaatakowana na jego oczach, a on nie mógł jej pomóc. Wie¬dział, że nie zdąży, zrzucił żagle i zapalił silnik. Ruszył całą parą.
Patrzył na okno i widział tylko fragmenty rozgrywającej się tam wal¬ki. Zrozumiał, że morderca jest na wolności. Uciekł i próbował zabić Samantę na oczach Tya.
– Nie ujdzie ci to na sucho, draniu – wycedził i zacisnął ręce na ste¬rze. Łódź pruła przez wodę. – Pierwszy cię zabiję.
Było ciemno… tak ciemno, że czuła to z zamkniętymi oczami. Do¬biegły jąjakieś odgłosy… dziwne dźwięki… jakieś głębokie buczenie. Bolała ją głowa.
Chciało jej się spać, ale coś zmusiło ją do otwarcia ciężkich powiek.
Rzeczywiście był mrok. Poczuła kołysanie i domyśliła się, że gdzieś jadą, ale… Głowa ją bolała i zbierało jej się na wymioty. Gdzie jest? Chciała usiąść i uderzyła się w głowę. Przez chwilę bała s.ię, że znowu zemdleje i wtedy zaczęła sobie przypominać. Zobaczyła jakieś obrazy. Najpierw była w sypialni, potem zaatakował ją facet w ciemnych okularach… O Boże… John. Czyżby zdołał uciec?
Poruszyła rękami i głęboko wciągnęła powietrze. Poczuła benzynę.
Jechała chyba w bagażniku samochodu… nie, miała za dużo miejsca. była w ciężarówce z plandeką, a John prowadził, zabierał ją dokądś. ale dokąd?
Zwolnił i serce, które biło już tysiąc raźy na minutę, jeszcze przy¬spieszyło. Ani przez moment nie miała wątpliwości, że chce ją zabić. Zamierzał zrobić to w odosobnieniu i powoli. Pomyślała o jego ofiarach i torturach, jakie przeszły. Wiedziała, że czeka ją taki sam ból.
Gdyby tylko mogła się jakoś pozbierać i pomyśleć… siedziała w ciꬿarówce… może miał tu jakieś narzędzia. Wziął zakręt przy dużej pręd¬kości i poleciała na bok… przeleciała›po wybrzuszeniu od koła i ude¬rzyła się w głowę. Nie miała pojęcia, dokąd ją zabiera, ale podejrzewała, że w jakieś opuszczone miejsce. Zabijał kobiety różańcem… policja w końcu podała szczegóły do publicznej wiadomości. Pomacała dooko¬ła siebie i natknęła się na coś… może pudło z narzędziami. Czyżby mia¬ła szczęście? Spróbowała je otworzyć, ale było zamknięte. Starała się nie wpadać w panikę. Jeszcze raz pociągnęła za wieko, ale na próżno.
Opony zaskrzypiały na żwirowej drodze. Samochód jechał teraz wolno. Podnośnik do kół! Gdzie był podnośnik? Może leży gdzieś lu¬zem? Zaczęła macać każdy centymetr podłogi. Znalazła tylko wędkę. Nic ciężkiego, bambusowy pręt przypięty do plandeki. Cholera!
Samochód stanął. Sam rozważyła, jakie ma możliwości. Mogła rzucić się na niego, kiedy otworzy tył, ale pewnie spodziewa się tego, więc powin¬na udawać nieprzytomną. Jeśli zarzuci jej coś na głowę, zacznie się bronić.
Mogła tylko leżeć nieruchomo, starać się uspokoić, i wyglądać na zemdloną.
Silnik zgasł. Boże, ratunku.
Usłyszała skrzypnięcie otwieranych drzwi kabiny kierowcy, a potem kroki na żwirze.
Zachowaj spokój. Leżała bez ruchu, oddychała powoli i zamknęła oczy. Nie zaciskała powiek, udawała odprężoną, choć nerwy miała na¬pięte jak postronki.