Выбрать главу

Tył ciężarówki otworzył się, poczuła ciepłe, wilgotne powietrze i do¬biegło ją rechotanie żab i bzyczenie owadów.

Bagna, pomyślała. O Boże, tu nikt jej nigdy nie znajdzie.

– Obudziłaś się? – zapytał uwodzicielsko. – Doktor Sam? – Poła¬skotał ją w bosą stopę i poczuła na palcach jego gorącą dłoń. Nie zare¬agowała. – Do diabła, obudź się! – krzyknął zdenerwowany, ale Sam nadal leżała nieruchomo. – Nie udawaj trupa. – Połaskotał ją w pode¬szwę. – No, wst"waj. – Wyciągnął ją z samochodu i przytrzymał przy sobie. Z trudem powstrzymała się, żeby go nie kopnąć, ale dała się po¬ciągnąć z nogami wlekącymi się po żwirze. Niósł ją przez kilka metrów, a potem usłyszała, jak jego buty stukają po czymś drewnianym.

Lekko otworzyła jedno oko i zauważyła wyblakłe deski pomostu.

– Może lepiej, że śpisz – powiedział do siebie. – Później się zabawi¬my. – Rzucił ją na dno małej łodzi przywiązanej do pomostu. Upadła jak worek kamieni i zamarła ze strachu. – Zabawię się z tobą tak, jak z Mela¬nie… tylko tym razem nie będziemy cię słuchać przez radio. Nie, puścimy sobie taśmę, bo mam wszystkie twoje audycje. Wziąłem jedną kasetę.

Pomyślała, że zwymiotuje. Ten potwór planował, że ją zabije, kiedy będą słuchali, jak odbiera telefony do programu. Za nic na świecie,. postanowiła, a on odcumował łódź. Potrzebowała czegoś do obrony, czegokolwiek. Kiedy odwrócił się do niej tyłem, otworzyła oko i rozej¬rzała się po łódce. Zobaczyła koszyk na ryby, ale to było za mało… po¬tem dostrzegła wiosło. Jeśli ruszy się szybko, złapie je, uderzy go w plę¬cy i zepchnie do wody.

W tej samej chwili pomyślała o zamieszkujących bagna stworze¬niach – aligatorach, wężach, nietoperzach… nie wiedziała co gorsze. Matka natura czy ten potwór? Umysł miała wciąż zmącony i ociężały.

Odepchnął łódź od brzegu. Teraz!

Podskoczyła, potknęła się, chwyciła za wiosło i z całej siły uderzyła. Rozległ się huk. Trafiła go w tył głowy.

Krzyknął z bólu i poleciał do przodu. Uderzyła raz jeszcze, a przy trzecim razie, odwrócił się.

– Ty suko! – Złapał za wiosło i wyrwał jej z rąk. – Ty głupia dziw¬ko! – Rzucił się na nią i wtedy skoczyła w bok. Wpadła do gęstej wody i kiedy próbowała płynąć, coś ją zatrzymało. Złapał za rąbek szlafroka i pociągnął ją do tyłu. Chciała rozwiązać węzeł, ale był mocno zaciśnię¬ty i mokry.

Klnąc głośno, przyciągnął ją do siebie i pomyślała, że teraz na pew¬no umrze. Kopnęła go, złapała powietrze i zaczęła rozwiązywać supeł, ale traciła grunt pod nogami. Zacisnął palce na jej kostce.

Nie! Nie! Nie!

Płuca ją bolały, w głowie miała ciemność, a palce walczyły z wę¬złem.

Pociągnął z całej siły za nogę. Kopnęła go i wtedy pasek puścił. Prze¬rażona, zrzuciła szlafrok i zanurkowała głęboko. Paliły ją płuca, ale nie zwracała na to uwagi. Szybko pracowała nogami, odpływała od pomo¬stu, aż poczuła, że dłużej nie wytrzyma.

Z pluskiem wyskoczyła na powierzchnię, zaledwie dziesięć metrów od niego. Złapała oddech i znów zanurzyła się pod wodę. Zdążył oświe¬tlić ją latarką i łódź ruszyła w jej stronę.

Nie wiedziała, jak uciec. Jak się ratować? Zanurkowała w gęstą, mętną wodę jeszcze raz. Ruszała się szybko i płynęła po omacku, byle dalej od światła. Szybciej, Sam, szybciej. Uciekaj! Bała się, że pękną jej płuca i wtedy otarła się dłońmi o korzenie cyprysu. Podciągnęła się na bok. Wynurzyła się powoli i zaczęła głęboko oddychać, starając się nie robić hałasu. Próbowała się pozbierać i modliła się rozpaczliwie do Boga o po¬moc. Zrozumiała, że nie ma przy niej nikogo i musi ratować się sama. Byli w dzikiej niezamieszkanej prawie części Luizjany.

Albo ucieknie, albo będzie musiała"go zabić. W szystko jedno.

Naga i drżąca, oprzytomniała wreszcie. Bijące serce zagłuszało inne dźwięki i nie chciało się uspokoić. Ogarnęła ją panika i poczuła przy¬pływ adrenaliny. Coś oślizgłego otarło się jej o nogę, ale ani drgnęła. Nie miała odwagi. Zapach bagna drażnił jej nozdrza, a gęste powietrze chłodziło skórę. Usłyszała dźwięk wioseł tnących wodę i dostrzegła la¬tarkę, która zaświeciła się i zgasła, drażniąc jej źrenice i oślepiając.

– Nie uda ci się uciec – mruknął niskim, seksownym głosem. Był już blisko niej.

Nagle latarka zapaliła się znowu, jakieś dwa metry od niej. Po cichu schowała się do wody i popłynęła pod listkami lilii. Wynurzyła pomię¬dzy cienkimi drzewami i ukryła za jednym.

– Nie wytrzymasz długo. Aligatory cię dopadną. Wyłaź, Samanto. ¬Przez bzyczenie owadów, wyczuła zniecierpliwienie i zdenerwowanie, jak u chorego psychicznie.

– Od ciebie to wszystko się zaczęło. Ty kazałaś Annie zwierzyć się komuś i ona powiedziała matce. – Mlasnął językiem. – Matka i tak jej nie uwierzyła. Nię mogło jej się pomieścić w głowie, że pieprzę moją małą siostrzyczkę~ – Roześmiał się. – A Annie… podobało jej się to, mimo że nie chciała się przyznać. Robiła się dla mnie wilgotna… takjak ty się zaraz zrobisz.

Zdrętwiała. Wiedziała, że musi się stąd wydostać i to zaraz, zanim ją znajdzie i zanim ona padnie z wyczerpania. Wyjrzała zza drzewa i za¬uważyła w oddali błyszczący w świetle księżyca metal jego ciężarówki. Miała jedyną szansę•

Cichutko wślizgnęła się pod wodę. Płynęła bezgłośnie, jak najdalej odjego głosu, w stronę brzegu. Może zostawił kluczyki w stacyjce? A mo¬że miał je w kieszeni? Zamknął drzwi?

Musi jakoś uciec. Jak daleko uda jej się odejść nago i na bosaka? Po prostu płyń do brzegu i uciekaj.

Bolały ją płuca, miała uczucie, że zaraz pękną, kiedy przedzierała się przez 'Iiskie wodorosty. W końcu wypłynęła na powierzchnię i odetchnęła cicho.

Znowu rozbłysła latarka.

Jasny promień wyłowił ją•z ciemności i oświetlił. W jakiś sposób udało mu się ją wyśledzić i domyślił się, że popłynie do pomostu.

Znowu zanurkowała i płynęła jak szalona, szukając schronienia przy pomoście. Wypłynęła z boku. Wyjrzała zza roślin i dostrzegła, jak świa¬tło latarki bada wodę we mgle. Łódź stała w miejscu. Czyżby udało jej się go zgubić? Poddałby się tak łatwo? Nie, chyba że uderzenie wiosłem bardzo go zraniło.

Ostrożnie ruszyła do brzegu i za drzewami zobaczyła jakieś świa¬tło – reflektory samochodu? Serce podskoczyło jej z radości. Czy to możliwe? Boże, czy ktoś jechał tą opuszczoną drogą? Może jest gdzieś koło szosy? Popłynęła szybciej, a stopami starała się złapać grunt. Wte¬dy poczuła, że coś się o nią otarło? Ryba, aligator, wąż?

Zrobiła krok do przodu.

Silne palce złapały ją za nogę. Nie!

O, Boże, złapał ją. Chciała się wyrwać, ale na próżno. Rzucił się na nią i wciągnął ją pod wodę. Zostawił łódź i latarkę, a sam wskoczył do wody i popłynął za nią.

Poczuła się jak w kajdanach, poleciała w dół na głęboką wodę. Rzu¬cała się, kopała i szukała powietrza. Dotknęła stopą czegoś twardego. Wyskoczył na powierzchnię i pociągnął ją za sobą.

– Ty pieprzona suko! – zaklął. Był nagi od pasa w górę, w ciemno¬ściach widziałajego białą skórę. Spojrzał na nią szeroko otwartymi ocza¬mi. – Zapłacisz mi za to – powiedział, a woda ściekała mu z włosów na twarz. Stał teraz z głową wynurzoną z wody, a Sam, niższa od niego, nie mogła złapać gruntu. Wściekły, pociągnął ją w dół i przytrzymał pod wodą• Szarpnęła się i złapała w usta stojącą breję. Wyskoczyła, kaszląc i dławiąc się.

Wierzgała nogami i sięgnęła do jego krocza, ale on znów wepchnął ją pod wodę• Znów się zakrztusiła i skoczyła do góry. Złapała powietrze, zakasłała, wypluła wodę, dławiąc się. Drugą ręką złapał ją za włosy.