Выбрать главу

Teraz decyzja zapadła. Kochała Bernarda i on ją kochał. Już nie mogłaby go opuścić.

– Kawa dla signoriny – Bernardo zawołał śpiewnie, otwierając sobie drzwi i wnosząc tacę z dzbankiem i dwiema filiżankami.

– Och, jak cudownie!

Zaczęła nalewać kawę, gdy Bernardo z zainteresowaniem zerknął na ekran komputera.

– Coś się stało? – zapytała, kiedy wymamrotał pod nosem coś niezrozumiałego, co brzmiało mało sympatycznie.

– Ten facet nazywa siebie lekarzem! Przecież jemu chodzi tylko o nabijanie własnej kieszeni.

– Podobno jest bardzo dobry w tym, co robi – zauważyła Angie, śmiejąc się w duchu na myśl o tym, jaką minę zrobi Bernardo, kiedy pozna prawdę. Nazwiska jej ojca nie było w tej chwili na ekranie.

– I cóż on robi? – powiedział szyderczo. – Tylu ludzi na całym świecie potrzebuje pomocy lekarza, a on zajmuje się chirurgią kosmetyczną. Ma dar od Boga, a wykorzystuje go, by robić pieniądze.

– Całkiem niezłe pieniądze, prawdę mówiąc, ale duża ich część… – Chciała powiedzieć „idzie na cele dobroczynne", jednak Bernardo przerwał jej oburzony.

– Niezłe pieniądze! Tacy jak on myślą tylko o forsie.

– On robi wiele dobrego – powiedziała Angie, lekko zniecierpliwiona. – Nie chodzi tylko o gwiazdy filmowe. Operuje także dzieci z różnymi wadami. I tak się składa, że jest moim ojcem, więc byłabym ci wdzięczna, gdybyś przestał go obrażać.

Spojrzał na nią dziwnie.

– To twój ojciec?

Angie wróciła do poprzedniej strony z nazwiskiem – Doktor Harvey Wendham – po czym spojrzała na Bernarda, szukając w jego twarzy wyrazu zakłopotania. Mogliby wtedy skwitować wszystko śmiechem. On jednak wyglądał, jakby otrzymał poważny cios.

– Bernardo, coś się stało? Źle się czujesz?

– Nie, nic. – Opanował się szybko, ale jego uśmiech zdradzał głęboki smutek, jakby coś w nim umarło.

– Bernardo! – Angie nagle poczuła, że ogarnia ją lęk.

– Po prostu nie wiedziałem, że pochodzisz z tak bogatej rodziny.

– W porządku, jesteśmy bogaci, ale… Czy to coś zmienia?

– Może nie, nie powinno.

– Właśnie, ja to ciągle ja.

– Myślałem, że jesteś biedna! – wybuchnął. – Ty i Heather.

– Heather zawsze była biedna jak mysz kościelna.

– Ale mieszkacie razem?

– Przyjaźnimy się. Dom należy do mnie. Heather mieszka ze mną, bo lubimy być razem. Kwestie finansowe nigdy nie były dla nas problemem.

– A ten dom… Czy nie znajduje się przypadkiem w najbogatszej dzielnicy Londynu?

– Owszem, w Mayfair, i co z tego?

– Co z tego? – Głos mu drżał. – Dałem się nabrać.

Angie była coraz bardziej przestraszona. Sprawa wymykała się spod kontroli. Nie można było skwitować jej śmiechem.

– Nie chcesz chyba powiedzieć, że to coś zmienia między nami? – Siliła się na lekki ton. – Dlaczego? Nie jestem zepsutą, bogatą dziewczynką. Jestem silną i ciężko pracującą kobietą.

– Tak, jesteś sobą, Angie, kobietą, którą kocham. Nic tego nie zmieni. Zresztą, w końcu to twój ojciec jest bogaty, nie ty.

Wzięła głęboki oddech i odwróciła się, by nie dojrzał wahania na jej twarzy. Powinna mu powiedzieć, że ojciec rok temu przepisał na nią milion dolarów, ale była pewna, że taka uwaga nie wyjdzie im w tej chwili na dobre. Jego twarz stała się nagle taka obca.

Powie mu innym razem, wkrótce. Lepiej poczekać, aż będzie przygotowany na taką wiadomość.

Pojechali na zaplanowaną przejażdżkę roześmiani, jak gdyby nic nie zaszło. Jakby udawanie mogło coś naprawić.

Bernardo zjechał nieco w dół zbocza, zatrzymując samochód w miejscu, w którym pocałowali się pierwszy raz.

– To piękne miejsce. Pamiętasz, jak byliśmy tu ostatnio? – zapytała.

W jej głosie brzmiał niepokój. Daremnie wspominać coś, co już minęło. Choć upłynęło zaledwie kilka dni, tamten moment szczęścia należał już do przeszłości.

Ich wysiłki, żeby prowadzić normalną rozmowę, tylko pogarszały sytuację. Angie nie chciała przyjąć do wiadomości, że to, co się wydarzyło, mogło stanowić poważne zagrożenie dla ich miłości. Co znaczą pieniądze? Palący niepokój jednak rósł.

Zasiedli do pikniku zdecydowani bronić dobrego nastroju. Angie spróbowała podjąć niebezpieczny temat, ale Bernardo uchylił się zręcznie. W końcu zapadła cisza. Bernardo położył się na trawie. Z uśmiechem pochyliła się nad nim i zobaczyła, że zasnął.

– Dobrze – szepnęła. – Obudzisz się i będzie lepiej.

Ale nie było. Kiedy spojrzał na nią, poczuła z przerażeniem, że nie wie, jak pokonać powstałą nagle między nimi przepaść.

ROZDZIAŁ PIĄTY

Po bezsennej nocy Angie nie czuła się wcale lepiej, a wyraz twarzy Bernarda, kiedy przyjechał rano do Residenzy, świadczył o tym, że jest wręcz gorzej. Potraktował ją z chłodem, o jaki nigdy by go nie podejrzewała.

– Ciekaw jestem, kiedy zamierzałaś mnie poinformować -powiedział cicho.

– O czym? – zapytała z rosnącym niepokojem.

– O milionie, którego jesteś właścicielką?

Boże! Nie w ten sposób, proszę! – pomyślała.

– Nie mogłam. Byłeś tak wstrząśnięty informacją o moim ojcu, że bałam się. Chciałam poczekać, aż się trochę uspokoisz i będziesz gotowy na tę nieprzyjemną wiadomość. Jak się o tym dowiedziałeś?

– Z Internetu. Szukałem całą noc informacji o twoim ojcu. Było tego całkiem sporo. Znalazłem wszystko, co kiedykolwiek o nim napisano. Tak doszedłem do tego. – Rozłożył na stole kilka kartek.

Z niezadowoleniem rozpoznała artykuł sprzed kilku miesięcy. Jej ojciec, dumny jak paw ze swego nowego nabytku – otoczonego zielenią domu – zaprosił doń dziennikarza. O niej też napisano: „W dzień oddany lekarz, wieczorem lubiąca zaszaleć dziewczyna". Zamieszczono również jej zdjęcie, na którym w skąpej sukience tańczyła dziką rumbę. Wystarczająco wyraźnie widać było tło, by domyślić się, że działo się to w jednym z najdroższych nocnych klubów, gdzie bawi się tylko śmietanka towarzyska.

Inne zdjęcia. Ona za kierownicą samochodu, który był jej radością i dumą, a na który żaden żyjący ze zwykłej pensji lekarz nie mógłby sobie pozwolić. No i oczywiście jej dom w najbogatszej dzielnicy Londynu.

– Przez cały ten czas – westchnął ciężko – nic mi nie powiedziałaś.

– Nie miałam zamiaru cię okłamywać. Nie przyszło mi do głowy, że to ma jakieś znaczenie.

– Ale nie powiedziałaś mi o pieniądzach, jakie otrzymałaś od ojca. Zastanawiam się, jak długo chciałaś ukrywać prawdę. I jak dużo, albo raczej jak mało, byś mi w końcu wyznała.

– Mam wrażenie, że powinnam się wstydzić – powiedziała ze złością. – Nie jest zbrodnią być bogatym.

– Masz rację. Ale mogłaś być ze mną szczera.

– Kiedy miałam być szczera? – zapytała z niesmakiem. -W dzień naszego przyjazdu? A może, gdy spotkaliśmy się na lotnisku? Miałam powiedzieć: „Trzymaj się ode mnie z daleka. Jestem dla ciebie zbyt bogata"? Skąd mogłam przypuszczać, że zrobisz z tego problem? Przecież sam też nie jesteś biedny.

– Martelli są bogaci, nie ja. Odebrałem minimalną część, do której miałem prawo, i nie żyję jak bogacz. Wiesz o tym dobrze. Nie mogę tego zmienić. Zbyt głęboko we mnie to wrosło. Musiałbym zdradzić swoją duszę.