Выбрать главу

– Ale jakim cudem tak wcześnie zaczęli plotkować?

– W zeszłym tygodniu rozmawiałam z matką Franciszką, kiedy nagle weszła siostra Elwira. Potem przypomniałam sobie, że to kuzynka Nica Sartone.

– To wszystko tłumaczy.

– Tak. Musi być zachwycony, że wreszcie znalazł broń przeciwko mnie. Oj, udusiłabym tego człowieka! Nieważne, że kogoś krzywdzi. Najważniejsze, że wreszcie może się na mnie zemścić! Chorzy boją się do mnie zwrócić. Nie wszyscy, na szczęście. Myślał, że uda mu się całe miasto obrócić przeciwko mnie. Ale się mylił.

– Tak. To będzie wielka przyjemność zobaczyć, jak uśmiech znika z jego twarzy – warknął Bernardo.

– A jak zamierzasz tego dokonać?

– My tego dokonamy.

– Jak?

– Czy to nie oczywiste?

– Dla mnie nie – odparła Angie z uporem.

Bernardo nie spuszczał z niej oczu.

– Im wcześniej się pobierzemy, tym lepiej.

Bernardo poprosił ją o rękę! Lecz zamiast fali radości, Angie poczuła narastający gniew. Z jaką łatwością Bernardo doprowadzał ją do szału! Co on sobie myśli? Że niby kim jest?

– My mielibyśmy się pobrać? – powtórzyła, jakby nie wierzyła własnym uszom. – Niby dlaczego?

Znowu kompletnie jej nie rozumiał. Oczy Angie pełne były chłodu, wręcz wrogości. Poczuł się oszołomiony.

– Bo będziemy mieli dziecko – odparł.

– My? To ja będę miała dziecko. Jesteś wprawdzie biologicznym ojcem, ale ono nic więcej tobie nie zawdzięcza. Zaraz następnego ranka poszedłeś sobie bez słowa.

– To był błąd. Przepraszam. Powinienem o tym pomyśleć. Byłem pewien, że… skoro jesteś lekarzem…

– Dosyć! Ani słowa więcej! Tylko wszystko pogarszasz. Przepraszasz za to, że nie pomyślałeś, iż mogę zajść w ciążę, a nie za to, że mnie zraniłeś. Czy w ogóle zdajesz sobie sprawę z tego, co czułam, kiedy rano znalazłam twój… czarujący liścik? Czy tylko na tyle zasłużyłam?

Bernardo zaczerwienił się.

– Nie umiem ładnie mówić…

– To nie ze słowami masz problem, Bernardo, tylko z uczuciami. Nie chciałeś ożenić się ze mną z miłości, a teraz, kiedy jestem… klaczą rozpłodową, to inna sprawa, tak?

Bernardo złapał się za głowę.

– Źle mnie zrozumiałaś! Twoja ciąża… rozwiązuje nasze problemy.

Spojrzała na niego tak, jakby zrobiło się jej go żal.

– Mówiłam, że masz problem z uczuciami i właśnie tego dowiodłeś. Gdybym wyszła za ciebie za mąż z takiego powodu, to byłby dopiero początek naszych problemów. Byłabym szczęśliwa, wychodząc za ciebie za mąż z miłości, ale nie chcę mężczyzny złapanego na ciążę. Małżeństwo bez miłości? Wykluczone!

Wypowiadała te słowa wbrew sobie. Całym sercem pragnęła cofnąć je i paść mu w ramiona. Przecież w końcu chciał się z nią ożenić! Czy to ważne, dlaczego? Rozsądna kobieta przyjęłaby tę ofertę, a wszystko jakoś by się ułożyło.

Ale inna Angie, nieokrzesana i bezkompromisowa, jeżyła się, gdy ktoś uraził jej dumę. To ta druga zdecydowała się na przyjazd tutaj wbrew wszystkim przeciwnościom. To ona spojrzała teraz gniewnie na Bernarda i powtórzyła:

– Nie ma mowy o małżeństwie.

– Zupełnie cię nie rozumiem. Przecież wygrałaś. Czy to ci nie wystarczy?

– Nie. Jesteśmy od siebie jeszcze dalej niż przed chwilą, zanim zaproponowałeś mi małżeństwo. Jeśli uważasz, że wygrałam, to znaczy, że ty przegrałeś. Nie wiedziałam nawet, że o coś walczymy. Myślałam, że próbujemy znaleźć do siebie drogę. I tamtej nocy – głos jej lekko zadrżał, ale się opanowała – wydawało mi się, że ją znaleźliśmy. Powiedziałeś mi o tym, co cię dręczy. Może zbyt mocno nalegałam, żałuję tego… Ale mogłeś zaufać mojej miłości… – Łzy zaczęły spływać jej po policzkach, ale je zignorowała i mówiła dalej: – Ty jednak nie potrafisz dać sobie rady z miłością, bo to oznacza bliskość. Od dwudziestu lat odrzucasz każdego, kto chce się do ciebie zbliżyć. Na widok otwartych ramion odwracasz się, gotów do ucieczki. Proszę bardzo, droga wolna.

– Nie wierzysz w to, co mówisz – powiedział cicho.

– A dlaczego miałabym nie wierzyć? Pamiętasz, co napisałeś w swoim liściku? „Ja tylko potrafię zadawać ból". To prawda, ale byłam wtedy zbyt głupia, żeby to zrozumieć. Powinniśmy pozostać sobie obcy.

– Już nigdy nie będziemy sobie obcy – odparł ciszej.

– Dlaczego? Dlatego, że będę miała twoje dziecko?

– Nie tylko. Pewnych rzeczy nie da się zapomnieć. Próbowałem. Noc w noc. Niestety, nie udało mi się. Nawet gdyby to wszystko się nie stało i tak szukałbym cię, by błagać o przebaczenie.

– Słowa, słowa… – westchnęła.

– A więc mi nie wierzysz?

– Sama nie wiem – powiedziała głucho. – Wiem tylko, że słowa mi nie wystarczają. Proszę, Bernardo, idź już.

– Pójdę, ale to nie koniec. Nie zrezygnuję z ciebie tak łatwo.

Patrzyła, jak szedł do drzwi. Otarła łzy. Była tak zmęczona, że nic już nie czuła. Jedyne, o czym marzyła, to spać i nie myśleć o niczym.

Łatwo mogła przewidzieć, że jej stosunki z miastem jeszcze się pogorszą. Nikt w Montedoro nie miał wątpliwości, że to Bernardo jest ojcem jej dziecka, ale do jego powrotu powstrzymywano się przed publicznym osądzeniem Angie.

– Byli przekonani, że Bernardo uczyni ze mnie uczciwą kobietę – Angie zwierzyła się Heather.

– A nie chce tego zrobić?

– Chciałby. Ale to ja nie uczynię z niego uczciwego mężczyzny – odparła Angie z goryczą.

– Niezła z was para! Z taką kabałą tylko Baptista mogłaby sobie poradzić. Tak jak było w moim przypadku. – Heather czule pogłaskała swój wystający brzuszek.

– Nawet Baptista nic tu nie zdziała – odparła Angie z ironią w głosie.

Bernardo nie odwiedzał Angie dość długo, aż do pewnego wieczoru. Wracała późno od pacjenta i zastała go czekającego przed domem. Była zanadto zmęczona, by się z nim sprzeczać.

– Gdzie Ginetta? – spytał, rozglądając się po pustym domu.

– Matka zabroniła jej pracować u mnie.

Przypomniał sobie, że niegdyś u jego matki pracowały wyłącznie kobiety w średnim wieku. Żaden rodzic nie pozwoliłby dorastającej córce zadawać się z miejscową prostitutą.

– Więc ktoś musi ją zastąpić. Sama sobie nie poradzisz.

– Nie jestem sama. Siostry zakonne czasem wpadają. Są wspaniałe. Jednak niektórzy omijają mnie z daleka.

„Nie jesteśmy tacy sami jak wszyscy – powiedziała mu kiedyś matka. – Niektórzy ludzie będą chcieli się ze mną zadawać, a inni nie. Z tobą tak, ale ze mną – nie".

Teraz usiłował przypomnieć sobie, czy ktoś w mieście unikał go jako przyszłego ojca nieślubnego dziecka. Nie – wszyscy byli mu życzliwi. To Angie była napiętnowana, on nie. Być może nie wszyscy otwarcie okażą jej wrogość, ponieważ jej potrzebują. Będą od niej brać, nie dając nic w zamian. Ogarnęła go wściekłość.

– Nie powinno cię to martwić. Finansowo nie jesteś od nich zależna – powiedział zimno.

Zanim dokończył, zdał sobie sprawę z okrucieństwa tych słów. Smutek i zmęczenie odbiły się na twarzy Angie.

– To prawda – powiedziała tylko.

– Błagam, wybacz mi. – Uklęknął przy niej i ujął jej dłonie. – Wybacz, nie powinienem tak mówić.

Uśmiechnęła się słabo, ale wciąż była obca.

– Zrobię ci coś do jedzenia – zaproponował.

– Nie trzeba…

– Zjesz coś – powiedział stanowczo. – Musisz nabrać sił. A może… – Dotknął jej ramienia. – Może zrobisz to dla mnie.

Jeszcze chwila, a oparłaby policzek na jego dłoni, ale cofnął rękę i wyszedł do kuchni.