Выбрать главу

– Chcesz mi coś powiedzieć, prawda? – zapytała Avery z uśmiechem. – Coś w rodzaju: możesz uciec ze swojego miasteczka, ale ono i tak będzie tkwiło w tobie?

– Mniej więcej. – Cherry odpowiedziała ciepłym uśmiechem na uśmiech Avery i konfidencjonalnie nachyliła się ku niej. – Ale wiesz, nie ma w tym nic złego. Moim skromnym zdaniem prowincjuszki. Kropka. Rzekłam.

Avery zaśmiała się i sięgnęła po biszkopt. Odłamała kawałek. Był dobrze nasączony, zwarty i jeszcze ciepły. Posmarowała go dżemem, włożyła do ust i wydała pomruk ukontentowania. Kilka takich posiłków jak wczorajsza kolacja, dzisiejsze śniadanie i nie będzie w stanie dopiąć dżinsów.

Odłamała następny kawałek.

– Co u ciebie, Cherry? Dwa lata temu skończyłaś studia. Na uniwersytecie stanowym, prawda? Nicholls State University?

– Wielki mi uniwersytet. Harvard nad Missisipi – powiedziała Cherry z lekceważeniem. – W zeszłym roku. Technologię żywienia. Bez sensu. W Cypress Springs nie ma zapotrzebowania na technologów żywienia – dodała ze wzruszeniem ramion. – Chyba nie przemyślałam swojej decyzji, wybierając kierunek.

– Może znalazłabyś coś w Baton Rouge.

– Nie wyjadę z Cypress.

– Byłabyś blisko…

– Nie – ucięła Cherry stanowczo. – Tu jest mój dom.

Zapadło niezręczne milczenie. Avery przerwała je pierwsza:

– Co teraz robisz?

– Trochę pomagam Peg w kawiarni. Pracuję w dwóch organizacjach dobroczynnych. Uczę w szkółce niedzielnej. Zajmuję się domem, żeby odciążyć mamę.

– Mama choruje?

Cherry zawahała się, po czym uśmiechnęła.

– Nie, skąd. Po prostu… ma już swoje lata. Nie chcę, żeby się przepracowywała.

Avery upiła kolejny łyk kawy.

– Mieszkasz nadal z rodzicami?

– Uhm. Jakoś głupio byłoby się wyprowadzać. Dom jest taki duży. – Cherry zamilkła na moment. – Zastanawiamy się z mamą, czy nie otworzyć firmy cateringowej. Nie nastawiałybyśmy się na obsługę wesel, wielkich przyjęć, raczej na obiady domowe, lunche do biur. Tanie, smaczne i pożywne jedzenie.

– Czytałam kilka artykułów o podobnych firmach. Cieszą się wielkim powodzeniem. Wasza na pewno zrobiłaby furorę.

Cherry uśmiechnęła się, ucieszona zachętą i pochwałą Avery.

– Naprawdę tak myślisz?

– Jeszcze pytasz? Z waszymi talentami kulinarnymi? Będę waszą pierwszą klientką.

Cherry zmarkotniała.

– Jakoś nie możemy się do tego zabrać. Poza tym ja nie jestem taka jak ty, Avery. Nie chcę robić wielkiej kariery zawodowej. Chcę wyjść za mąż, mieć dzieci, to moje marzenia, tego pragnę.

Avery zazdrościła Cherry tej pewności. Gdyby ona wiedziała, czego pragnie w życiu… Kiedyś miała tę samą pewność. Kiedyś i ona wiedziała, czego chce.

Nachyliła się do Cherry.

– Kto to taki? Musi być przecież ktoś, o kim myślisz.

– Był – mruknęła Cherry. – On… Pamiętasz Karla Wrighta?

Avery skinęła głową.

– Owszem, pamiętam. Miły chłopak. Przyjaźnił się z Mattem.

– Był najlepszym przyjacielem Matta – uściśliła Cherry. – Nie od razu. Potem, jak Matt i Hunter… jak się między nimi popsuło. W każdym razie myślałam, że coś… nas łączy. Nie wyszło.

Avery uścisnęła dłoń Cherry.

– Przykro mi.

– On… po prostu wyjechał. Przeniósł się do Kalifornii. Zaczął nowe życie. Planowaliśmy, że się pobierzemy, ale… – Cherry podniosła się nagle i podeszła do okna. Stała przez chwilę odwrócona plecami do Avery, zapatrzona w poranne niebo.

– Zależało mi na ślubie. Widać za bardzo nalegałam. Zadzwonił do Matta tuż przed wyjazdem. Z nim się pożegnał, ze mną nie.

– Naprawdę mi przykro.

Cherry mówiła dalej, jakby nie słyszała słów Avery:

– Matt prosił go, naciskał, żeby do mnie zadzwonił, żeby ze mną pomimo wszystko porozmawiał, ale on…

– Nie zadzwonił.

– Od dawna mówił o wyjeździe do Kalifornii. Ja byłam temu przeciwna, nie chciałam jechać, opuszczać rodziny, zostawiać Cypress Springs. Jak coś planowałam, to tylko tutaj. Przyzwyczajenie, zasiedzenie. Teraz myślę… – Głos się jej załamał.

Avery wstała, podeszła do Cherry, położyła jej dłoń na ramieniu.

– Jeszcze pojawi się ten właściwy, zobaczysz – powiedziała pocieszająco.

Cherry spojrzała na nią oczami pełnymi łez.

– Tutaj? W naszym miasteczku? Na palcach można policzyć sensownych facetów do wzięcia w moim wieku. Wszyscy stąd wyjeżdżają. Chciałabym być taka jak ty, myśleć o karierze zawodowej. Wtedy człowiek może polegać wyłącznie na sobie. Żeby moje marzenia się spełniły, trzeba dwojga. To nie w po… – Nie była w stanie dokończyć zdania. – Gadam jak zgorzkniała stara panna. Jestem zgorzkniałą starą panną.

Avery uśmiechnęła się na to pełne rozpaczy stwierdzenie.

– Masz dwadzieścia cztery lata, Cherry. Trochę za wcześnie na zgorzknienie.

– Ja nie w tym sensie. To… to boli.

– Wiem. – Avery przypomniało się, co Cherry mówiła poprzedniego wieczoru. O miłości, która przynosi cierpienie i kończy się tragedią. Powiedziała to głośno.

Cherry otarła łzy.

– Nie martw się, nie zamierzam zrobić nic głupiego. A poza tym – wyraźnie się rozpogodziła – może Karl wróci? Ty wróciłaś.

Avery nie miała serca wyprowadzać Cherry z błędu, tłumaczyć, że jeszcze nie nie postanowiła, że nie wie, co dalej, że to tylko pozorny powrót.

– Rozmawiałaś z nim po jego wyjeździe? Gdy Cherry znowu łzy napłynęły do oczu, Avery najchętniej cofnęłaby pytanie.

– Zerwał kontakty ze wszystkimi, nawet ze swoim ojcem, który mieszka w Baton Rouge, w domu opieki. Jeżdżę do niego co tydzień.

– A Matt ma z nim kontakt?

– Raz tylko rozmawiali. Matt strasznie mu nawymyślał. Że tak mnie potraktował. Od tamtej pory Karl się nie odezwał.

Avery mogła sobie wyobrazić, co Karl usłyszał od przyjaciela. Matt zawsze był przesadnie opiekuńczy wobec Cherry, a ona patrzyła w niego jak w obraz.

Teraz tak jakoś dziwnie zerknęła na nią.

– On tęsknił za tobą.

– Słucham? – Avery była bardzo zaskoczona.

– Matt. Tęsknił za tobą. Ciągle wierzył, że wrócisz do niego.

Avery pokręciła głową. Nie przypuszczała nawet, że słowa Cherry obudzą w niej tyle gwałtownych emocji.

– Minęło wiele czasu, Cherry. To, co nas łączyło, było piękne, a my byliśmy młodzi. Matt na pewno później spotkał kogoś…

– Nie. On kochał tylko ciebie. Tamto nie minęło. Ciągle czujecie coś do siebie. Widziałam to wczoraj wieczorem. Nie tylko ja, ojciec i mama też tak myślą.

Kiedy Avery nie odpowiedziała, Cherry zapytała, mrużąc oczy:

– Czego się tak boisz?

Avery w pierwszej chwili zaczęła zaprzeczać, przekonywać, że niczego się nie boi, ale szybko zrezygnowała.

– Minęło tyle czasu – powtórzyła. – Nie wiadomo, czy mamy jeszcze coś wspólnego ze sobą.

– Macie.- Cherry chwyciła ją za rękę. – Pewne rzeczy nigdy się nie zmieniają. A pewni ludzie są sobie przeznaczeni.

– Będziemy miały okazję się przekonać, czy to prawda – powiedziała Avery, z trudem siląc się na beztroski ton.

Cherry mocniej ścisnęła jej dłoń.

– Nie pozwolę, żebyś znowu go zraniła. Rozumiesz?

Avery szarpnęła rękę.

– Nie zamierzam ranić twojego brata, możesz mi wierzyć.

– Chcę ci wierzyć. Chcę wierzyć, że mówisz poważnie. Jeśli nie, trzymaj się z daleka, Avery. Proszę… trzymaj się z daleka.