Выбрать главу

– Może i tak.

Avery spojrzała uważnie na Cherry.

– Chcesz mi coś powiedzieć?

– Nic. Tyle tylko, że on… nie jest stąd.

– Znalazł tatę – rzuciła Avery ostrym tonem.

– Zadałam mu kilka pytań. Chciałam się czegoś dowiedzieć. Wystarczy?

– Nie miałam na myśli nic… – Cherry zrobiła urażoną minę. – Po prostu martwię się o ciebie, to wszystko.

– Jestem dużą dziewczynką. Nie potrzebuję opiekunek.

– Rozumiem. – Cherry poczerwieniała. – Nie będę już nic mówiła. Bardzo przepraszam.

– Ona nie miała złych intencji. – Matt uznał za wskazane stanąć w obronie siostry. – Troszczy się o ciebie. Jak my wszyscy.

Avery zaklęła cicho pod nosem.

– Wiem. Trochę mnie poniosło… Matt położył jej dłoń na ramieniu.

– Rozumiem. Po prostu postaraj się bardziej… – Przerwał.

– Tak?

– Panować nad nerwami. Jesteś taka drażliwa. Potrafię to zrozumieć – powtórzył – ale panuj nad sobą, Avery. I pamiętaj, że cię kochamy.

Łzy zakręciły się jej w oczach. Matt miał rację. Nie powinna zamykać się w sobie, odtrącać przyjaciół, zrażać do siebie tych, którzy dobrze jej życzą.

Uścisnęła dłoń Matta.

– Dziękuję – szepnęła. – Wasza przyjaźń bardzo wiele dla mnie znaczy.

Matt odwzajemnił uścisk.

– Zawsze możesz na nas… na mnie liczyć. Jestem z tobą.

Na tarasie pojawiły się trzy starsze panie, znajome matki Avery.

Matt przywitał się z nimi, po czym przeprosił i odszedł szukać siostrę, jak się domyślała Avery. Ani chybi chciał odnaleźć ją w tłumie żałobników i pocieszyć po niefortunnym incydencie.

Ona przeprosi Cherry później. Obiecała to sobie, patrząc w ślad za znikającym Mattem.

Panie złożyły jej kondolencje i Avery na chwilę została sama. Omiotła spojrzeniem zebranych w sali, zatrzymując wzrok na grupce mężczyzn, którzy stali w kącie i byli pochłonięci rozmową. Kilku z nich znała z widzenia, choć nie miała pojęcia, kto to taki. Z pewnością żaden z nich nie podszedł do niej tego wieczoru. W pewnym momencie jeden z mężczyzn wskazał kogoś głową i reszta spojrzała w tamtym kierunku.

Musieli mówić o kobiecie, której Avery nigdy wcześniej nie widziała: wysoka, szczupła blondynka w czarnej spódnicy i prostej białej bluzce, trzymająca się z boku, o zagubionym wyrazie twarzy.

Mężczyźni stojący w kącie przyglądali się wręcz natrętnie samotnej młodej kobiecie. Gdy jeden z nich zaśmiał się głośno, Avery bardzo się zirytowała.

Próbowała odgadnąć, kim jest nieznajoma. Krewną któregoś z mężczyzn? Przyjaciółką?

– Moje wyrazy współczucia, kochanie. – Do Avery podeszła jej nauczycielka z pierwszej klasy szkoły podstawowej.

Kiedy przyjęła kondolencje pani Wilson, wymieniła uściski i obiecała zadzwonić, jeśli tylko będzie czegoś potrzebować, spojrzała w kąt sali, ale mężczyźni już zniknęli. Młoda kobieta także musiała wyjść, bo Avery nigdzie nie mogła jej dojrzeć.

Przez moment miała wrażenie, że scena, której przed chwilą była świadkiem, była tylko wytworem jej wyobraźni.

Nie byłoby w tym nic dziwnego, pomyślała, patrząc na trumnę, w której spoczywał ojciec. Przeszedł ją dreszcz.

Nic już nie było w stanie jej zdziwić.

Rozdział 12

Hunter wpatrywał się w ekran komputera, lecz nic nie widział. Słowa rozmazywały się, pływały przed oczami, jakby sobie z niego kpiły. Zły, niezadowolony z własnej pracy, nacisnął klawisz „backspace” i patrzył, jak litery znikają jedna po drugiej, aż została pusta, czysta strona.

Nie mógł pisać, nie mógł się skupić. W głowie brzmiało mu cały czas to, co powiedział Avery, przed oczami cały czas miał jej pełną bólu twarz. Jej pełne smutku i wyrzutu oczy.

Patrzyła na niego takim wzrokiem, jakby miała przed sobą potwora.

Niech to diabli! Wstał gwałtownie od biurka. Sara piszczała, drapała w drzwi: chciała wyjść. Cały wieczór była wyjątkowo niespokojna, rozdrażniona, w nie lepszym humorze niż on sam.

Nie zwracając uwagi na jej skomlenia, przeszedł do biura od frontu. Mroczne, prawie puste wnętrze, smętnie migająca dioda automatycznej sekretarki… Pamiętał jeszcze z dawnych lat wypełniający sklep intensywny, uderzający do głowy zapach kwiatów, feerię barw. Teraz nie było tu ani barw, ani zapachów. Bezosobowa kancelaria, równie bezosobowa i bezduszna jak litera prawa.

Podszedł do okna, wyjrzał na ulicę. Widział stąd dach domu pogrzebowego Gallaghera. Akurat odbywa się ceremonia pożegnania Phillipa, pomyślał. Są tam jego matka, ojciec, Cherry i Matt. Zjawili się pewnie tak zwani wszyscy. Całe miasteczko.

Bo też takie to było miasteczko.

Uznał, że nie powinien drażnić Avery swoją obecnością. Sam natomiast nie miał najmniejszej ochoty na spotkanie z rodziną. Pewnie by nie zdzierżył i znowu powiedziałby im coś bardzo przykrego.

Chciał oszczędzić Avery podobnych scen.

Przycisnął powieki palcami.

Phillip. Co za historia. Niech to cholera.

Był bliski płaczu. I było mu smutno, że nie może się pożegnać ze starym doktorem. Zawsze go podziwiał, szanował. Zaprzyjaźnił się z nim. Bardzo mu go brakowało.

Ktoś mógłby uznać, że to dziwna przyjaźń. W końcu dzieliła ich różnica trzydziestu lat. Ale łączyła samotność. Poczucie wyobcowania, izolacja. W pewnym sensie nawet bagaż wspomnień, odmiennych, ale równie ciężkich do przyjęcia.

Wspomnień, w których niemałą rolę odgrywała Avery.

Właśnie, Avery. Pięknie się z nią obszedł. Mógł być z siebie dumny. Nagadał jej gorzkich słów akurat teraz, kiedy powinien ją oszczędzać. Uderzył w najbardziej czuły punkt. I bez tego musiało być jej wystarczająco ciężko, ale nie, on musiał jeszcze jątrzyć świeże rany, zadać dodatkowy ból.

Powiedziała mu; że zieje nienawiścią. Nazwała go okrutnym.

Być może miała rację. Na pewno miała rację.

Co się z nim stało? Dlaczego wszystko widział wyłącznie w czarno-białych barwach? Dlaczego nie potrafił zachować swoich opinii dla siebie? Nakazać sobie odrobinę dystansu? Nie odgrywać takiego pryncypialnego? Kimże on, do diabła, był, żeby osądzać innych?

Wszystko, czego tylko dotknął, zamieniało się w gówno.

Zerknął w stronę mieszkania. Miał ochotę się napić. Potrzebował drinka. Organizm domagał się alkoholu. Wył do alkoholu. Hunter wyobraził sobie, że idzie do kuchni, wyjmuje butelkę z dobrze zaopatrzonej lodówki, pije do dna i zapomina wreszcie o dręczących go pytaniach. Zapomina o wszystkim. Pogrąża się w pijanej nieświadomości.

Pije do momentu, kiedy już nie pamięta, że ktoś dla niego ważny nazwał go pełnym nienawiści do świata okrutnikiem.

Przez chwilę zmagał się z pokusą. Nurzał się we własnym cierpieniu. Rozkoszował własną wściekłością, poczuciem przegranej. Żył tymi uczuciami. Karmił się nimi. Stały mu się nieodzowne do życia jak oddychanie.

Z całych sił zacisnął dłonie.

Nigdy więcej, powiedział sobie. Nigdy więcej nie będzie szukał zapomnienia w alkoholu. Chce swoje wzloty i upadki przeżywać w trzeźwości.

Sara znowu zaczęła drapać w drzwi i skomleć, więc Hunter wreszcie się ruszył. Dawno już nie była na spacerze. A może niedawno? Kiedy pracował, tracił poczucie czasu, przestawał myśleć o codziennych obowiązkach.

Przeszedł do kuchni.

– Idziemy, moja pani.

Zdjął smycz z wieszaka i zapiął Sarę. Kiedy otworzył drzwi, suka wyrwała do przodu, ciągnąc go za sobą.

W końcu udało mu się ją powściągnąć, osadzić w miejscu.

– Co z tobą? – Nachylił się, podrapał sukę za uchem, ale ona, zamiast nachylić łeb i zamerdać radośnie ogonem, wystawiała coś, zdenerwowana, spięta.