Natomiast Hunter nie potrzebował hołdów ani pochlebstw. Nie próbował nawet konkurować z Mattem.
Ale nie pozwalał też bratu dyktować sobie, co ma myśleć, a Matt chciałby Hunter patrzył na świat jego oczami, miał takie same jak on opinie, tak samo postępował. Nie, poprawił się w myślach, Matt nie chciał, Matt się domagał, żądałby wszyscy mu przyklaskiwali.
– Nie wciągniesz mnie w kłótnię, bracie, nie masz co się wysilać.
– Powiedziałem, nielojalny tchórz.
– Bo nie chcę się z wami użerać? A może dlatego, że wyjechałem, ułożyłem sobie życie po swojemu, z daleka od was? Bo nie chciałem podporządkowywać się ślepo we wszystkim wielkiemu Mattowi Stevensowi? O to ci chodzi?
– Chłopcy…
To jedno słowo sprawiło, że Hunter całkiem przestał panować nad sobą. Ogarnęła go straszliwa furia. Ojciec tysiące razy wypowiadał to sakramentalne ostrzeżenie, od kiedy tylko Hunter sięgał pamięcią.
Tylko że wtedy należał jeszcze do rodziny.
– Wściekasz się, że mam własne zdanie, prawda, Matt? Chory jesteś na myśl, że nie masz nade mną żadnej władzy.
– A gadaj sobie i myśl, co chcesz, braciszku.
– Gdybyś wylazł ze swojej skorupy, gdybyś widział dalej niż czubek własnego nosa, może zrozumiałbyś wreszcie, że świat nie kręci się wokół ciebie, zastępco szeryfa Stevens. I pewnie dlatego nigdy nie odważysz się na podobny eksperyment.
Matt aż poczerwieniał ze złości.
– Zawsze wszystkiego mi zazdrościłeś. I nadal zazdrościsz, taki już jesteś. Zazdrościłeś mi, że mam dziewczynę.
– Nie mieszaj do tego Avery.
– Kiedy to jej dotyczy. Nie mogłeś ścierpieć, że wybrała mnie, a nie ciebie.
– Ciebie wybrała? To gdzie w takim razie była przez te wszystkie lata? Coś mi się wydaje, że najzwyczajniej w świecie cię zostawiła.
Gdy Matt zrobił krok w kierunku brata, Hunter odruchowo zacisnął dłonie, gotów wymierzyć pierwszy cios. Zrobiłby to z rozkoszą.
Zanim zdążył unieść pięść, Buddy stanął między synami.
– Dziękuję, że wpadłeś, Hunter. Będziemy w kontakcie.
Rozdział 17
Biuro koronera dla parafii West Feliciana, najmniejszej chyba spośród wszystkich parafii w całej Luizjanie, znajdowało się w St. Francisville.
Do koronera, a urząd ten sprawował aktualnie doktor Harris, należało ustalanie okoliczności śmierci, przeprowadzanie testów toksykologicznych, określanie czasu i przyczyn zgonu. On też wystawiał świadectwa zgonu.
Avery dowiedziała się tego wszystkiego od żony doktora Harrisa, kiedy zadzwoniłaby umówić się z nim na spotkanie. Usłyszała również, że doktor sprawuje swój urząd od dwudziestu ośmiu lat, że ma dwóch zastępców, jak i on lekarzy, że przeciętnie rejestruje około osiemdziesięciu zgonów rocznie.
Jeśli widział konieczność przeprowadzenia autopsji, zwłoki przewożono do Earl Long Hospital w Baton Rouge, gdzie zajmował się nimi szpitalny anatomopatolog. Parafia West Feliciana miała zbyt szczupły budżet, by pozwolić sobie na zatrudnianie lekarza ze specjalnością medycyny sądowej. Ta ostatnia wiadomość mocno zaskoczyła Avery.
Doktor Harris okazał się przemiłym, pełnym energii starszym panem o siwych włosach i wesołych oczach: całkowite zaprzeczenie stereotypowych wyobrażeń o koronerze.
– Dziękuję, że zechciał mnie pan przyjąć – zaczęła Avery po dokonaniu wzajemnej prezentacji. – Pańska żona mówiła mi już, że jest pan koronerem od dwudziestu ośmiu lat.
– Z przerwami, droga pani, z przerwami. Czasami muszę zająć się własną praktyką lekarską, którą zaniedbuję. Za dużo biorę na siebie obowiązków, w każdym razie tak twierdzi żona, wszystkiemu na raz nie sposób podołać.
– Ale znowu piastuje pan urząd.
– Cóż, przekleństwo perfekcjonizmu. Wie pani, jak to jest z perfekcjonistami. Uważają, że są niezastąpieni, każdy inny to partacz. – Doktor nachylił się ku Avery, w oczach zabłysły wesołe iskierki. – Bo też mieliśmy tu prawdziwego partacza. Każdy zgon to było dla niego „zatrzymanie akcji serca”. Innych przyczyn nie wyróżniał, nie znał, konował jeden. Wywiadu nie przeprowadzał, do kart chorobowych zmarłych nie zaglądał, bywało, że pielęgniarka wypisywała za niego akty zgonu. Ścierpieć tego nie mogłem, to i zgadzałem się wrócić na urząd. Dwa razy.
– Doktor poprawił się w fotelu, ale natychmiast ponownie się nachylił. – Koniec końców, każdy zgon to zatrzymanie akcji serca, ale coś, na Boga, musi spowodować to zatrzymanie, prawda?
– Często zdarzają się takie przypadki?- zapytała Avery. – Mam na myśli błędne orzeczenia lekarskie.
– Nie przy mnie. – Uśmiechnął się dobrotliwie. – Więc w czym mogę pani pomóc?
– Mówiłam już pańskiej żonie, że chcę się dowiedzieć czegoś więcej o okolicznościach śmierci mojego ojca.
Na jowialnej twarzy doktora odmalowało się współczucie.
– Bardzo mi przykro. Proszę przyjąć moje kondolencje.
– Dziękuję. – Avery przez moment zastanawiała się, jak pokierować rozmową. – Podobno rejestruje pan około osiemdziesięciu zgonów rocznie i zawsze albo pan osobiście, albo któryś z pańskich zastępców udaje się na miejsce.
– Tak jest.
– Wiem też, że autopsje, jeśli zachodzi taka konieczność, przeprowadzane są w Baton Rouge.
– Tak, przez doktor Kim Sands.
– W przypadku mojego ojca zażądał pan autopsji.
– To normalna procedura, gdy w grę wchodzi samobójstwo. Mam tu wyniki.
– Doktor Sands potwierdziła, że to było samobójstwo?
Harris skinął głową.
– Tak, potwierdziła moje wstępne orzeczenie. Samobójstwo. Bezpośrednia przyczyna zgonu:
uduszenie gazami powstałymi w procesie spalania. Przy pierwszej próbie zaczerpnięcia powietrza gazy i płomienie dostają się do dróg oddechowych i następuje śmierć.
„Czołgał się do wyjścia z garażu…”.
– Chce pan powiedzieć, że umarł od razu?
– Śmierć nigdy nie jest natychmiastowa. Anatomopatolog będzie mówił o minutach, godzinach, o całych dniach umierania. W przypadku pani ojca była to kwestia sekund, może minut.
Avery robiła wszystko, by nie myśleć o cierpieniu. Musiała zachować chłodny dystans do tego, co słyszy.
– Proszę mówić dalej.
– Obecność dymu i sadzy w tchawicy oraz w płucach pozwala lekarzowi orzec, że mamy rzeczywiście do czynienia ze śmiercią w płomieniach.
– Albo czy śmierć nastąpiła wcześniej, z innej przyczyny?
– No właśnie.
– Doktor Sands wykluczyła jednak tę możliwość?
– Tak jest.
Avery odchrząknęła.
– Czego jeszcze anatomopatolog szuka w podobnych przypadkach?
– Dla potwierdzenia okoliczności i przyczyn zgonu?
Skinęła głową.
– Wylewów w zachowanej tkance miękkiej.
Śladów alkoholu, narkotyków. Robi się analizy krwi, moczu, bada treść żołądka.
– I…?
– U pani ojca znaleźliśmy śladowe ilości halcionu. To środek nasenny.
Avery drgnęła, wyprostowała się.
– Środek nasenny? Jest pan pewien?
– Pani nie wiedziała? – Harris był najwyraźniej zaskoczony jej reakcją. – Rozmawiałem z Earlem, aptekarzem z Cypress Springs. Pani ojciec od dłuższego czasu brał tabletki nasenne.
– Ktoś mu je przepisywał?
Doktor zastanawiał się chwilę, po czym zajrzał do leżącej na biurku teczki.
– Mam. Sam wypisywał recepty. Avery milczała.
– Bezsenność to częsty objaw towarzyszący depresji – dodał Harris.
Nie mógł spać. Jeszcze jedna rzecz, o której nie wiedziała.
Jaka z niej córka?
– Dlaczego miałby brać środki nasenne? – wykrztusiła wreszcie po dłuższej chwili. – Skoro zamierzał skończyć z sobą, po co wziął tabletki?