– Po co właściwie pani przyjechała?
– Ktoś opowiedział mi o Cypress. Że to wzorcowe miasteczko. Zacne, spokojne, bogobojne. Kiedy zaczęła wzrastać przestępczość, mieszkańcy, zamiast uciec się do zwykłych środków, sami zaczęli wymierzać sprawiedliwość, ferować wyroki. Ukonstytuowała się samozwańcza grupa, która kontrolowała mieszkańców. Przestępczość spadła, co przekonało samozwańców o słuszności ich działań. Zaczęłam więc szukać materiałów na ten temat.
Kiedy Gwen skończyła, Avery parsknęła śmiechem.
– Wigilanci? W Cypress? Chyba pani żartuje. To jakiś absurd.
Chciała odejść, ale Gwen chwyciła ją za rękę.
– Proszę mnie wysłuchać. Grupa powstała pod koniec lat osiemdziesiątych, kiedy w Cypress gwałtownie wzrosła przestępczość. Potem się rozwiązała: pojawiły się konflikty wewnętrzne, ktoś z członków podobno zagroził, że zawiadomi władze o bezprawnych poczynaniach grupy.
Pod koniec lat osiemdziesiątych? Wtedy właśnie zginęła Sallie Waguespack…
Gdyby nie znalezione w rzeczach ojca wycinki, pewnie zlekceważyłaby hipotezy Gwen Lancaster, teraz jednak gotowa była uwierzyć. W jej opowieści mogło być coś z prawdy.
Ale żeby od razu wigilanci? Czy mieszkańcy Cypress mogli być aż tak zdeterminowani, by brać prawo w swoje ręce? Jej znajomi, jej przyjaciele? Nie była w stanie sobie tego wyobrazić.
– Grupa była niewielka, ale miała świetnie zorganizowaną siatkę informatorów. Obserwowano zachowania mieszkańców, czytano przychodzącą i wychodzącą korespondencję, kontrolowano ludzi na każdym kroku. „Występnych” ostrzegano.
– Ostrzegano? Chce pani powiedzieć: grożono? Gwen skinęła głową.
– Jeśli to nie skutkowało, grupa przystępowała do działania. Bojkotowano sklepy i firmy, piętnowano pojedyncze osoby, niszczono własność. W różnym stopniu całe miasteczko brało w tym udział.
– Całe miasteczko? – zdumiała się Avery. – Trudno mi w to uwierzyć.
– Owszem. Siła takich działań polega na tym, że nikt osobiście nie czuje się odpowiedzialny, ciężar rozkłada się równo na całą zbiorowość. Znacznie łatwiej wtedy karać i zastraszać.
Avery pokręciła głową.
– Wychowałam się tutaj i nigdy o niczym podobnych nie słyszałam.
– Początki są niewinne, jak niewinna może się wydawać Straż Obywatelska. A potem sprawy wymykają się spod kontroli i każdy, kto nie stosuje się do narzuconych norm, jest automatycznie wykluczany, naznaczony. Grupa łamała podstawowe prawo konstytucyjne, jakim jest wolność jednostki.
– Nikt nie trafił do więzienia?
– Nikt. Wszyscy solidarnie milczeli. To bardzo typowe. – Gwen nachyliła się ku Avery, zniżyła głos. – Nazywali się Siódemką.
„Czarna Siódemka”. Grupka, która obserwowała Gwen w czasie czuwania.
Siedmiu ubranych na czarno mężczyzn. Zbieg okoliczności, powiedziała sobie.
– Co to ma wspólnego z moim ojcem? – zapytała. – Dlaczego udaje pani moją nieistniejącą siostrę?
– Usiłuję zweryfikować posiadane informacje. Pani ojciec pasuje do profilu.
– Mój ojciec nie żyje, pani Lancaster.
– Pasuje do profilu – powtórzyła Gwen. – Biały mężczyzna, urodzony i wychowany w Cypress Springs. Szanowany obywatel, znana w miasteczku postać.
Avery zesztywniała.
– Chce pani powiedzieć, że mój ojciec należał do grupy Siedmiu?
– Tak.
Avery wstała gwałtownie. Wprost trzęsła się z oburzenia.
– Nie – oznajmiła krótko. – Nigdy nie zaangażowałby się w coś podobnego. Nigdy!
– Proszę poczekać. – Gwen także się podniosła. – Proszę mnie wysłuchać. Jest coś…
– Usłyszałam już wystarczająco dużo. – Avery chwyciła torebkę. – Co innego być uczciwym, a zupełnie co innego uważać się za uczciwego. I pani to doskonale rozumie, pani Lancaster. Mój ojciec był człowiekiem zasad. Całe życie poświęcił jednemu: niesieniu pomocy ludziom. Czynił dobro, ale nigdy nie osądzał innych. Pani obraża jego pamięć, sugerując, że mógł mieć coś wspólnego z tymi brudnymi fanatykami.
– Nie rozumiemy się. Gdyby zechciała pani tylko wysłu…
– Rozumiem, pani Lancaster. Dość już od pani usłyszałam. Proszę się trzymać ode mnie z daleka. Jeśli nadal będzie próbowała pani węszyć w moich rodzinnych sprawach, pójdę na policję. Jeśli usłyszę, że sieje pani pomówienia, oczernia mojego ojca, pozwę panią do sądu.
Nie czekając na odpowiedź, odwróciła się i odeszła.
Rozdział 19
Avery, z kubkiem porannej kawy w dłoniach, siedziała przy stole kuchennym wpatrzona w ekran laptopa.
Litery rozmazywały się jej przed oczami, nic nie widziała. Prawie nie spała tej nocy. Miała taki chaos w głowie, że nie pamiętała nawet, jak wczoraj wróciła z St. Francisville.
Była wściekła, to jedno wiedziała. Nie potrafiła zrozumieć, jak Gwen Lancaster mogła oskarżać jej ojca o takie niegodziwości. Jak mogła sugerować, że ludzie w miasteczku szpiegowali się nawzajem i karali tych, których sposób życia odbiegał od ustalonych reguł.
Cypress Springs to miłe miasteczko. Tutaj ludzie troszczą się o siebie. Pomagają sobie nawzajem.
A Gwen Lancaster albo najzwyczajniej kłamie, albo jest poszukiwaczką sensacji, a nie naukowcem. Gdzieś coś usłyszała jednym uchem, podchwyciła i rozdmuchała do karykaturalnych rozmiarów. Świetny materiał na artykuł do brukowca. Trochę trudniej zrobić z czegoś takiego rozprawę doktorską.
Grupka siedmiu mężczyzn podczas czuwania. Przyglądają się uważnie Gwen Lancaster. Jeden z nich wybucha śmiechem.
Avery pokręciła głową. Zwykły zbieg okoliczności. Znajomi, którzy stanęli razem. Ich uwagę zwróciła piękna kobieta, tym bardziej piękna, że nieznajoma. Jeden z nich rzuca pieprzną uwagę. Często się to zdarza.
Spojrzała na ekran komputera. Poza tym, co usłyszała od Gwen, właściwie nic nie wiedziała o wigilantyzmie. Prawie całą noc przesiedziała w internecie, szukając informacji na temat wigilantów, psychologii tłumu, o różnych odmianach zorganizowanego fanatyzmu.
To, co znalazła, mocno ją zaniepokoiło. Nasuwał się jeden generalny wniosek: każda idea, każde przekonanie w formie skrajnej z zasady staje się niebezpieczne. Przerażające, ile krwi ludzkiej przelano w imię Boga albo źle pojętego patriotyzmu. Ludźmi zdaje się kierować w dużej mierze, głównie, lęk przed zmianami. Pragnienie zachowania za wszelką cenę starego, dobrze znanego ładu.
„Ludzie zaczęli się bać. Narastał strach, a ze strachem złość, oburzenie. Miasteczko zmieniało się na gorsze”.
„Ludzie przestali traktować bezpieczeństwo, w ogóle nasz styl, jakość życia, jako wartości dane raz na zawsze. Zrozumieli, że są to wartości wymagające ustawicznej pracy… że wszyscy jesteśmy współodpowiedzialni za naszą społeczność, za to, jaka ona jest”.
Avery wstała i podeszła do zlewu, przemyła twarz zimną wodą.
Jak bardzo zaczęli się bać? Czy aż tak, żeby samowolnie ustanawiać prawa?
Czy to dlatego ojciec przechowywał wycinki o śmierci Sallie Waguespack? To właśnie przez te wycinki nie mogła zlekceważyć tego, co usłyszała od Gwen. Choć bardzo chciałaby zbyć wzruszeniem ramion rewelacje nieszczęsnej doktorantki.
Przeklęte wycinki.
Gwen Lancaster wiedziała coś o jej ojcu. Z jakiego innego powodu miałaby się spotykać z koronerem? Przecież nie po to, żeby zasięgnąć informacji na temat Siedmiu i udziału ojca w działaniach grupy.
Koroner mógł jej opowiedzieć o śmierci Chauvina, nie o jego życiu.
Właśnie. Avery zabębniła palcami w stół. Gwen Lancaster, podobnie jak ona, nie wierzyła w oficjalną wersję. Nie wierzyła, że to było samobójstwo.