Выбрать главу

Musi koniecznie porozmawiać z nią. Musi się dowiedzieć, gdzie się zatrzymała.

Podeszła do aparatu i wystukała numer Ranczerówki. Buddy wiedział wszystko o wszystkich w miasteczku, nawet o przyjezdnych. To on odebrał telefon.

– Cześć, mówi Avery.

– Witaj, maleńka.- Wyraźnie się ucieszył.

– Co u ciebie? Jak się czujesz? Martwiliśmy się o ciebie, ale nie chcieliśmy ci się narzucać.

– Jakoś się trzymam, Buddy. Jak Lila?

– Dziękuję, dobrze. Wpadnij na kolację, kiedy tylko zechcesz, choćby dzisiaj.

– Na pewno przyjadę. Mam do ciebie pytanie. Znasz tu wszystkich, prawda?

– Można tak powiedzieć. Na tym polega moja praca.

– Szukam niejakiej Gwen Lancaster. Przyjechała niedawno, kilka tygodni temu.

– Ładna blondynka? Pisze jakąś pracę?

– Ta sama.

– Mieszka chyba w pensjonacie. Zadzwoń tam. Do czego ci jest potrzebna?

Avery zawahała się. Nie chciała kłamać, ale nie chciała też zdradzać się ze swoimi podejrzeniami. Jeszcze nie teraz. Wybrała niedomówienia.

– Pytała o tatę. Chciałabym wiedzieć, dlaczego.

– Dziwne. Co chciała wiedzieć?

– No właśnie, też wydało mi się to dziwne. Nawet jeśli Buddy zauważył, że Avery zrobiła unik, nie dał nic po sobie poznać.

– Powodzenia. Dzwoń, jeśli będziesz czegoś potrzebowała.

W dwadzieścia minut później wchodziła do pensjonatu Landry’ego. W recepcji siedziała młodziutka dziewczyna, bez wątpienia, sądząc po rysach, kolejne pokolenie Landrych.

– Dzień dobry – zagadnęła Avery. – Założę się, że jesteś córką Danny’ego.

– Tak – przytaknęła nastolatka i uśmiechnęła się szeroko. – Skąd pani wie?

– Pochodzę z Cypress. Przyjaźniłam się z twoją ciotką Laurie, a ty jesteś bardzo podobna do swojego ojca.

– Wszyscy mi to mówią.

– Szukam Gwen Lancaster. Zatrzymała się u was?

– Tak. Mieszka w 2c.

– Dzięki. – Avery wspięła się na piętro, odnalazła właściwy numer pokoju i zapukała.

Gwen musiała przed chwilą wstać, bo miała jeszcze zapuchnięte od snu oczy, ale otworzyła od razu.

– Dlaczego interesujesz się śmiercią mojego ojca? – zaczęła Avery bez zbędnych wstępów, przytrzymując na wszelki wypadek drzwi, żeby Gwen ich nie zatrzasnęła. – Chcę wiedzieć prawdę. Całą prawdę.

Gwen patrzyła na nią przez moment, wreszcie cofnęła się i otworzyła drzwi szerzej.

– Wejdź i rozgość się.

– To, co powiedziałaś wczoraj, to stek bzdur – ciągnęła Avery, siadając na kanapie. – Nie pojechałaś do koronera, żeby rozmawiać o roli mojego ojca w grupie Siedmiu. Interesuje cię jego śmierć. Dlaczego?

Gwen nie była zaskoczona.

– Szczerość za szczerość. Nie wierzę w samobójstwo twojego ojca.

Avery cicho krzyknęła, podniosła dłoń do ust.

– Dlaczego? Dlaczego uważasz, że…

– Jak na takie małe miasteczko, Cypress ma wyjątkowo wysoki wskaźnik samobójstw.

– Wyjaśnij mi.

– Cypress liczy około tysiąca mieszkańców, prawda?

– Tak.

– W ciągu ostatnich ośmiu miesięcy aż sześć osób odebrało sobie życie. To raczej sporo, zważywszy, że panuje tu ponoć sielska atmosfera. Dla całej Luizjany wskaźnik samobójstw to 1,2 promila, co by oznaczało, że w Cypress powinniście odnotowywać jedno i dwie dziesiąte samobójstwa rocznie, że wybaczysz głupi dowcip statystyczny.

– To niemożliwe. Skąd masz takie dane?

– Z oficjalnych źródeł. Ale chodzi nie tylko o samobójstwa. Są jeszcze tajemnicze zniknięcia.

– Zniknięcia? – powtórzyła Avery.

– Tak. Ludzie wyjeżdżają w nocy, nie mówiąc nikomu słowa, nie informując rodziny ani przyjaciół. Po prostu znikają. Wskaźnik wypadków śmiertelnych też jest zadziwiająco wysoki. Postrzały na polowaniach, kraksy samochodowe, utonięcia. Cała seria, tylko w ciągu minionego roku.

– A wcześniej?

– Znacznie mniej.

Avery jeszcze nie mogła do końca uwierzyć w koszmar wyłaniający się z relacji Gwen.

– Muszę sama to sprawdzić.

– Ależ proszę cię bardzo. Milczała przez chwilę.

To jakieś szaleństwo. Miała wrażenie, że zaczyna wariować.

– Dlaczego komuś miałoby zależeć na śmierci mojego ojca?

– Nie wiem. Być może wiedział za dużo.

– O Siedmiu?

– Tak.

– A co z tobą? Nie boisz się?

Gwen najwyraźniej zaskoczyło pytanie Avery.

– Co masz na myśli?

– Wydaje się, że to ty wiesz za dużo o grupie Siedmiu. Jeśli taka grupa w ogóle istnieje, ma się rozumieć.

– Istnieje. – Owen gwałtownie podniosła się w ślad za Avery. Drżała. – Istnieje i poczyna sobie coraz śmielej. Już nawet nie próbują pozorować wypadków.

– O czym ty mówisz?

– O śmierci Elaine St. Claire. Myślę, że to robota Siedmiu.

Rozdział 20

Avery wyszła z pensjonatu z zamętem w głowie. Samobójstwo ojca, które wcale nie musiało być samobójstwem. Dziwny telefon z pogróżkami. Śmierć Elaine St. Claire. Rewelacje Gwen.

Właśnie. Rewelacje Gwen. Jakby nie dość miała kłopotów, musiała napatoczyć się wariatka owładnięta obsesją spiskowej teorii dziejów.

Coś takiego niewątpliwie powinno podnieść ją na duchu.

Musi trzymać się faktów, jak każda dobra dziennikarka. Zacznie od rozmowy z Hunterem. Spróbuje dowiedzieć się czegoś na temat Elaine St. Claire.

Przeszła przez plac miejski, gdzie straganiarze szykowali się już do festynu, skręciła w Główną, potem w Johnson Street, gdzie mieściła się kancelaria Huntera.

Otworzył drzwi, zanim zdążyła zapukać. Tuż obok stała Sara.

– Chciałam porozmawiać – bąknęła.

– O czym? – Hunter nawet na nią nie spojrzał. Nachylił się i zapiął smycz.

– No… w ogóle.

– W ogóle? Rozumiem. Temat dookreślony z iście dziennikarską precyzją.

– Nie bądź takim upierdliwym dupkiem, Hunter – sarknęła. – Jak mówię, że chcę pogadać „w ogóle”, to albo ze mną pogadaj, albo każ mi spadać.

– I co, posłuchasz?

– Wątpię.

– Wybieramy się z Sarą na przebieżkę.

– Przebiegnę się z wami.

Zmierzył ją sceptycznym spojrzeniem. Nie była w ubraniu, w którym normalny człowiek uprawia jogging, chociaż buty miała, owszem, sportowe.

– Przykro mi, biegamy tylko we dwójkę. Mamy ten czas zarezerwowany dla siebie.

– Dla siebie? Ty i pies?

– Właśnie. Nie słyszałaś, że pies jest najlepszym przyjacielem człowieka?

– Jeśli chcesz, żebym cię przeprosiła, to przepraszam.

– Za co?

– Za kłótnię.

W kącikach ust Huntera pojawił się uśmiech.

– Do kłótni trzeba dwojga. – Zwrócił się do Sary: – Jak myślisz, suka, zabierzemy ją ze sobą?

Sara spojrzała spode łba, próbując ocenić kandydatkę.

– Wyluzuj, Sara – poprosiła Avery. – Bądź psem. My, dziewczyny, musimy trzymać sztamę.

Sara kiwnęła łbem i łypnęła na pana.

– Kobieca solidarność – zaśmiał się Hunter.

– Dlaczego nie? – zawtórowała mu Avery. – Skoro działa… Dokąd biegniemy?

– Do farmy Tillera.

– Aha… – Farma Tillera. Pięć kilometrów w jedną stronę.

Kiepsko.

Hunter przyglądał się jej wyraźnie rozbawiony.

– Chcesz się wycofać?

– Wcale nie – skłamała i ruszyli.

Po przebiegnięciu kilometra Avery była zlana potem. Nie mogła złapać tchu. Dżinsy i bawełniana bluzka lepiły się do spoconego ciała, utrudniając każdy ruch. W tej chwili oddałaby wszystko za szorty i bawełniany stanik.