Avery kiwnęła głową.
– Zrobię to.
– To jakaś wariatka, Avery. Sama o tym wiesz, prawda? – Matt pokręcił głową, widząc jej wahanie. – Mówimy o twoim ojcu, o naszym Doktorze. Człowieku o kryształowym charakterze.
– Wiem, ale… Nie mogę zapomnieć, co powiedziała. „Ma, na co zasłużył”. Jakby nie popełnił samobójstwa. Jakby ktoś mu pomógł.
Matt milczał przez długą chwilę.
– Chcesz powiedzieć, że ktoś go zabił?
– Tak. – Avery spojrzała mu prosto w oczy.
– Kto miałby źle życzyć twojemu ojcu?
– Ktoś, kto uważał go za mordercę i kłamcę.
– Policja przeprowadziła rzetelne dochodzenie. Doktor Harris to koroner, któremu nic nie umknie, żaden szczegół. Ja ze swojej strony też wszystko dokładnie sprawdziłem. Podobnie jak ty, nie mogłem uwierzyć, że to zrobił. Ta kobieta musi być niezrównoważona psychicznie. Albo wymyśliła sobie, że w ten sposób zemści się na Buddym. Za twoim pośrednictwem. Przejrzyj może jego raport z dochodzenia. To powinno cię uspokoić.
– Myślisz, że Buddy nie będzie miał nic przeciwko temu?
– Coś ty. – Matt uśmiechnął się. – Dla ciebie zrobi wszystko.
Avery zmieniła temat:
– Wydobyliście ten samochód? Matt wsadził ręce do kieszeni.
– Wiedziałem, że o to zapytasz.
– Samochód należał do tego zaginionego chłopaka, prawda? Do tego, o którym rozmawialiście, kiedy byłam u Buddy’ego na posterunku? Dziewczyna zgłosiła jego zaginięcie.
– Tak, chodzi o niego. Facet nazywał się Luke McDougal.
– Nazywał się? Nie żyje?
– Nie wiem. Wyciągnęliśmy samochód, ale nic w nim nie znaleźliśmy poza telefonem komórkowym, który został zabezpieczony jako dowód.
– Matt spojrzał na zegarek. – Ekipa przeszukuje farmę. Mieli spuścić wodę ze stawu.
Avery wzdrygnęła się i roztarła ramiona.
– Kiedy skończą?
– Trudno powiedzieć. Może jutro. Ulewa trochę ich przystopowała. – Matt zmienił ton głosu.
– Muszę cię o coś zapytać, Avery. Co robiłaś nad stawem? W towarzystwie Huntera?
– Poszłam do niego. Wybierał się właśnie na przebieżkę. Przyłączyłam się. – Wzruszyła ramionami. – I tak znaleźliśmy się nad stawem Tillera.
Matt odwrócił wzrok, przeczesał włosy palcami i zaklął pod nosem.
– O co chodzi?
– Zastanawiam się, po co do niego poszłaś.
– Przyjaźniliśmy się kiedyś. Nadal uważam go za swojego przyjaciela. Musisz wiedzieć?
Mina Matta wskazywała, że musi wiedzieć. Avery westchnęła z rezygnacją.
– Chciałam podpytać go o okoliczności śmierci Elaine St. Claire. On odkrył ciało. Pomyślałam, że będzie mógł mi coś powiedzieć.
– Mogłaś zwrócić się do mnie. Odpowiedziałbym na twoje pytania.
– Matt, pamiętaj, że jestem dziennikarką – powiedziała z lekką kpiną w głosie. – Wystarczająco doświadczoną dziennikarką, by wiedzieć, jak chętnie policja udziela informacji.
Z żałosną miną wzniósł oczy do nieba.
– Miej litość, Avery. Robisz ze mnie balona. Uśmiechnęła się.
– Jesteś zazdrosny?
– Nie ma się z czego śmiać. – Rzucił jej niby to srogie spojrzenie. – Cholera, tak. Jestem zazdrosny. Wiem, po co ludzie chodzą nad staw Tillera.
Podeszła bliżej i zalotnie przechyliła głowę, podejmując flirt.
– Owszem, wiesz. Z własnego doświadczenia. Matt ujął jej twarz w dłonie i powiedział zupełnie poważnie:
– Uważaj. Hunter… nie jest już tamtym chłopakiem, którego kiedyś znałaś.
„To nieprawda, co o nim mówią. Hunter to porządny człowiek”.
– Ja też nie mam nastu lat, Matt. – Zobaczyła, że stracił ochotę do żartów. – Jest coś, czego nie wiem, a powinnam?
Matt pocałował ją w usta: krótko, mocno.
– Jutro o trzeciej przyjadę po ciebie. Idziemy na festyn wiosenny, pamiętasz?
I wyszedł.
Patrzyła, jak podchodzi do swojego wozu, wsiada i odjeżdża. Czuła jeszcze na wargach jego pocałunek. Randka. Zupełnie zapomniała, że się umówili. Ze mają iść razem na festyn.
Randka z Mattem Stevensem. Po tylu latach. Zamknęła drzwi na zamek, ale stała nadal w holu. W co ona się wdaje? Czego Matt po niej oczekuje?
Czegoś więcej niż zwykłej przyjaźni i chwili wspomnień. To oczywiste. A ona? Czego ona oczekuje?
Dobrze się czuła w jego towarzystwie. Przy nim znowu stawała się tamtą dziewczyną sprzed lat.
A Hunter?
Z Hunterem też coś ją łączyło, teraz uświadamiała to sobie wyraźnie, i była to bardzo silna więź. Więź, która sprawiała, że Hunter nawiedzał jej myśli w najmniej odpowiednich momentach.
Co to było? Przyjaźń? Zainteresowanie? Fascynacja? Pociąg?
A może podejrzenia?
Co Matt miał na myśli, ostrzegając ją przed Hunterem? Prosząc, żeby uważała?
Hunter potrafił być irytujący, miał swoje humory, ale żeby stanowił zagrożenie? Nie budził w niej lęku, nawet wtedy, kiedy zaczynali się kłócić. Jedyne, co mogła wystawić na niebezpieczeństwo, przestając z nim, to własną tak zwaną reputację.
Skąd zatem ostrzeżenia Matta?
Rozdział 23
Takim właśnie Avery pamiętała festyn wiosenny: świąteczna atmosfera, śmiechy dzieci, zapach dobrego luizjańskiego jedzenia, słoneczna pogoda.
Skorzystała ze wszystkich atrakcji dnia. Jeździła na diabelskim młynie, na karuzeli, próbowała smakołyków chyba ze wszystkich budek na placu, podziwiała rzemiosło artystyczne, słuchała rozmaitych kapel i zespołów muzycznych.
Powinna bawić się znakomicie. Powinna czuć się odprężona, zadowolona. Nie potrafiła. Myśli zaprzątała jej śmierć Elaine St. Claire, odnalezienie samochodu Luke’a McDougala… Wszyscy tylko o tym mówili.
Do tego dołączały się jej własne wątpliwości na temat samobójstwa ojca, nie dawały spokoju informacje zasłyszane od Owen Lancaster. Być może grupa Siedmiu rzeczywiście istniała, działała i jej ojciec zginął, bo wiedział zbyt dużo?
Powoli wpadała w paranoję. Przyglądała się podejrzliwie napotkanym osobom. Każdy gest, każde spojrzenie mogły mieć jakieś ukryte znaczenie. Nasłuchiwała rozmów toczonych wokół, licząc, że rozpozna głos kobiety, która do niej dzwoniła.
– Napijesz się czegoś?
Podniosła wzrok na Matta. Siedzieli na kocu pod wielkim dębem, słońce dochodziło kresów nieba, ostatni zespół skończył właśnie grać i muzycy powoli pakowali instrumenty.
– Co proponujesz?
– Piwo?
– Chętnie.
Matt ściągnął brwi.
– Dobrze się czujesz?
– Dobrze. Trochę tylko jestem zmęczona. Matt otworzył już usta, chciał coś powiedzieć, ale zmienił zdanie. Wstał.
– Tylko nigdzie mi nie przepadnij.
– Nie przepadnę.
Kiedy odszedł, uśmiech zniknął z jej twarzy. „Nie przepadnę”. Luke McDougal przepadł. Jeśli wierzyć Gwen, nie on pierwszy. Ludzie nocą opuszczali swoje domy, nie informując nikogo.
– A ten mój ananas gdzie się podział? – Nad Avery stał Buddy, w mundurze, z bronią przy pasie.
– Poszedł po piwo.
– A jakże, wypiłby człowiek łyk dobrego, zimnego piwa, ale na służbie mogę sobie tylko pomarzyć.
– Współczuję ci.
– Festyn wiosenny – sarknął Buddy. – Nienawidzę tego święta. Zjeżdżają ludzie z całego stanu. W miasteczku ścisk, zamieszanie, alkohol leje się strumieniami. Nie sposób utrzymać porządku.
Avery wskazała koc.
– Siadaj.
– Cały dzień czekałem, żeby spędzić z tobą chwilę. Matt nie odstępuje cię na krok.
– Wyrósł na porządnego człowieka. Możesz być z niego dumny.
Na twarzy Buddy’ego odmalował się smutek, więc dodała pospiesznie: