Выбрать главу

– Pełna kontrola życia obywateli, czyli Wielki Brat w małym miasteczku. Powstrzymywanie zła i zepsucia wszelkimi możliwymi środkami. Kilku „prawych” obywateli zaniepokoiła wzrastająca przestępczość, od tego się zaczęło. Prewencja, przeciwdziałanie, czujność sąsiedzka, rozumiesz, te rzeczy.

– Po czym, nic wiedzieć kiedy, prawi obywatele poczuli się władcami miasteczka – dopowiedział Brandon, odgadując ciąg dalszy.

– Owszem. Moja informatorka mówi, że sama grupa była stosunkowo niewielka, ale dysponowała znakomicie działającą siatką współpracowników. Każdy był pod obstrzałem. Czytano prywatną korespondencję, niemal zaglądano ludziom do garnków. Grupa wiedziała, co kto je, ile pije, jakie programy ogląda, z kim się spotyka, czy chodzi w niedzielę do kościoła. Wobec „nieprawomyślnych” stosowano ostrzeżenia.

– I już było po prawach obywatelskich oraz wolności jednostki – mruknął Brandon.

– To jeszcze nie wszystko. Jeśli ostrzeżenie nie odnosiło skutku, grupa przystępowała do działania. Bojkotowano sklepy, warsztaty i firmy. Odsuwano się od napiętnowanych. Niszczono ich własność. Całe miasteczko brało w tym udział.

Brandon milczał przez chwilę.

– Mówisz o swoim rodzinnym miasteczku?

– Owszem.

– Masz dowody?

– Żadnych. – Avery wzięła głęboki oddech. – Wygląda na to, że nie cofali się przed mordowaniem ludzi.

– Mów.

– Za dużo wypadków śmiertelnych, samobójstw. Ktoś wybiera się na ryby i tonie, ktoś wpada pod własny traktor, bo chybnął się z siodełka, ktoś inny się wiesza…

– Miejscowy lekarz popełnia samobójstwo w płomieniach.

– Właśnie.

– Avery, zostaw to. Nie stać cię na obiektywną ocenę. Nie w tej chwili.

– Chcę się tym zająć. Potrafię być bezstronna, pomimo wszystko.

– Bzdura. Świetnie o tym wiesz.

Wiedziała, ale nie zamierzała głośno przyznać Brandonowi racji.

– Chcę dojść prawdy.

– Mianowicie?

– Nie wiem. Być może cała ta historia jest wyssana z palca. Moja informatorka…

– Nie jest całkiem wiarygodna? Nie można polegać na jej słowach? Nie kieruje się czystymi motywami?

– Coś takiego.

– Wobec każdego informatora człowiek ma te same wątpliwości, zastrzeżenia. Wiesz, co robić.

Iść za tropem. Szukać kolejnych informatorów. Dowieść, że dane są prawdziwe.

– Łatwo powiedzieć – mruknęła. – To małe miasteczko. Zamknięta zbiorowość. Ludzie albo się boją, albo nie chcą mówić.

– Najlepiej zrobisz, jak wrócisz do Waszyngtonu.

– Nie mogę. Jeszcze nie teraz. Muszę zająć się tą sprawą.

– Dlaczego?

Ze względu na ojca, oto dlaczego.

– Owszem, Avery, to niezły materiał, ale nie dlatego w tym tkwisz i oboje o tym wiemy.

W języku szefa określenie „niezły materiał” oznaczało zielone światło.

– Niezły? Za takie materiały ludzie zbierają Pulitzery – zażartowała.

– Chyba że wcześniej lądują w kostnicach. Chcę cię widzieć przy twoim biurku, a nie na marach.

– Za bardzo się przejmujesz. Może masz jakieś sugestie?

– Sprawdź starannie wszystkie fakty. Zastanów się nad własną motywacją. A potem zwróć się do ludzi, którym naprawdę ufasz. – Zamilkł na moment. – Bądź ostrożna, Avery. Naprawdę nie chcę widzieć cię na marach. Wolę żywą przy biurku.

Rozdział 29

Idąc za radą szefa, Avery zwróciła się do ludzi, którym ufała. Postanowiła zacząć od Lili, bo i tak planowała ją odwiedzić.

Kiedy podjechała pod Ranczerówkę, zobaczyła na podjeździe dwa samochody, Lili i Cherry, co oznaczało, że obie są w domu.

Drzwi otworzyła Cherry.

– Cześć.

– Cześć – odpowiedziała Cherry, nie uśmiechnąwszy się nawet.

– Wpadłam, żeby zapytać, jak się czuje Lila. Cherry demonstracyjnie nie cofnęła się, nie zapraszała do środka.

– Już lepiej, dziękuję.

Avery po pogrzebie ojca kilkakrotnie zbierała się zadzwonić do Cherry i przeprosić ją za to, że na czuwaniu potraktowała ją być może zbyt ostro, w końcu jednak nie zadzwoniła i nie przeprosiła. Nie zdawała sobie sprawy, że jej słowa mogły aż tak bardzo dotknąć dziewczynę. Osobiście uważała, że Cherry przesadza, ale jedni są mniej czuli na swoim punkcie, inni bardziej.

– Cherry, możemy chwilę porozmawiać?

– Jeśli sobie życzysz.

– Przepraszam, że tak cię potraktowałam na czuwaniu. Byłam zdenerwowana. Niepotrzebnie na ciebie skoczyłam. Bardzo żałuję.

Cherry zmiękła. Jej zacięta twarz zmieniła się dosłownie w mgnieniu oka. Avery bała się, że ta nadwrażliwa dziewczyna zaraz wybuchnie płaczem, ale nie. Co więcej, uśmiechnęła się.

– Przyjmuję przeprosiny – powiedziała i wreszcie otworzyła drzwi na oścież. – Mama jest na tarasie. Ucieszy się, że przyjechałaś.

Rzeczywiście, ucieszyła się.

– Avery! – zawołała, odkładając książkę. – Jak to miło, że o nas pamiętasz.

Avery podeszła, pocałowała ją w policzek, a potem usiadła w wiklinowym fotelu.

– Martwiłam się o ciebie. Lila machnęła ręką.

– Przeklęta alergia. Zawsze o tej porze roku mnie dopada. Leczona czy nieleczona, zawsze tak samo zjadliwa. Najgorsze są bóle głowy.

– Wyglądasz ślicznie.

– Dziękuję, kochanie. – Lila spojrzała na córkę. – Cherry, mogłabyś przynieść Avery mrożoną herbatę?

Avery chciała się podnieść.

– Sama sobie przyniosę.

– Wykluczone – sprzeciwiła się Lila. – Cherry może to zrobić. Pójdziesz, skarbie? I przynieś trochę tych ciasteczek imbirowych, co to zostały z ostatniego kiermaszu dobroczynnego w kościele.

– Już się robi – mruknęła Cherry urażonym tonem. – W końcu od tego jestem. Jakoś muszę zapracować na wikt i opierunek.

Zakłopotana Avery odchrząknęła.

– Ja naprawdę mogę… Cherry nie dała jej dokończyć.

– Siedź, Avery. Ja tu jestem „przynieś, wynieś, pozamiataj”. Zdążyłam już do tego przywyknąć.

Lila odprowadziła córkę ciężkim westchnieniem.

– Czasami jest taka drażliwa, że nie sposób z nią wytrzymać.

– Wszyscy miewamy złe dni.

– Zapewne. – Lila wbiła wzrok we własne dłonie, oczy się zaszkliły. – Jest jej ciężko… Troszczy się o nas wszystkich. Powinna mieć swoją rodzinę, własne dzieci… Żyć własnym życiem.

– Wszystko dopiero przed nią, Lilu. Jest jeszcze młoda.

Lila ciągnęła, jakby nie słyszała słów Avery:

– Zmieniła się bardzo po wyjeździe Karla. Nie jest szczęśliwa. Żadne z moich dzieci nie jest…

Urwała. Chciała powiedzieć, że żadne z jej dzieci nie jest szczęśliwe. Hunter, na pewno. Cherry, do pewnego stopnia. Ale Matt?

Avery nachyliła się i uścisnęła dłoń Lili.

– Szczęście jest jak ocean: odpływy i przypływy, wieczna zmienność losu. – Uśmiechnęła się. – Czas przypływów sprawia, że warto żyć. – Odwzajemniła uścisk Avery. – Kochane dziecko z ciebie. Dziękuję.

– Służę uprzejmie – oznajmiła Cherry, wchodząc na taras z tacą, na której stały dwie szklanki mrożonej herbaty z cytryną i miętą, cukiernica i talerz z ciastkami. – Zostawię wam to i znikam.

– Nie usiądziesz na chwilę? – zmartwiła się Avery.

– Nie mogę. Muszę załatwić kilka spraw przed obiadem. Jeśli teraz nie zabiorę się do roboty, potem nie zdążę. – Zwróciła się do matki: – Podać ci coś jeszcze, zanim wyjdę?

Lila odprawiła córkę krótkim gestem i zaczęła gawędzić z Avery o tym i owym, jednym słowem o drobiazgach bez znaczenia. W końcu Avery skierowała rozmowę na temat, który ją przywiódł do domu Stevensów: