Выбрать главу

Stał sztywno, czuł się nieporadnie, niezręcznie. Co chwilę poklepywał Avery po ramieniu i szeptał słowa pocieszenia, których ona jednak przez swój szloch nie słyszała, nie mogła słyszeć.

Kiedy łzy wyschły, kiedy wreszcie trochę się uspokoiła, odsunęła się od Matta zakłopotana swoim wybuchem.

– Przepraszam… – bąknęła. – Nie chciałam urządzać przedstawienia. Myślałam, że wytrzymam, że potrafię to znieść.

– Co ty opowiadasz. Wyluzuj się, dziewczyno. Gdybyś wytrzymała, byłbym mocno zaniepokojony.

Znowu łzy napłynęły jej do oczu, kapało z nosa.

– Muszę iść po chusteczkę. Przepraszam. Ruszyła do samochodu, Matt za nią. Zaczęła przerzucać drobiazgi w torebce, wreszcie wyciągnęła pomiętą chusteczkę higieniczną. Wytarła nos, osuszyła oczy i podniosła wzrok na Matta.

– Jak mogłam nie zauważyć, że z nim jest aż tak źle? Czyżbym była tak bardzo zajęta własną osobą?

– Długo nikt nie zauważał, a przecież widywaliśmy go często, niemal codziennie.

– Ale ja jestem córką. Powinnam była się zorientować, poznać chociażby po głosie, że dzieje się z nim niedobrze. Wsłuchiwać się uważnie w to, co mówi. Albo co stara się przemilczeć.

– W żadnym razie nie ponosisz winy za to, co się stało, Avery.

– Nie? – Ręce drżały jej tak bardzo, że zawstydzona wsunęła je do kieszeni. – A jednak nie mogę uwolnić się od myśli, że gdybym została w Cypress Springs, może żyłby teraz. Gdybym rzuciła swoją pracę i zamieszkała tutaj po śmierci mamy, może nie wpadłby w depresję i nie zrobił… tego, co zrobił. Gdybym wtedy podnio… – Przerwała w pół słowa. – To tak strasznie boli.

– Nie obwiniaj się. Nie cofniesz czasu. – W głosie Matta zabrzmiała gorycz.

– Nie cofnę. Nie cofnę – powtórzyła. – Kochałam ojca jak nikogo na świecie, ale od chwili wyjazdu na studia prawie nie pojawiałam się w domu. Nawet po śmierci mamy. Umarła tak nagle, tyle spraw między nami zostało niedopowiedzianych, niezałatwionych. Jej śmierć powinna była stać się dla mnie dzwonkiem ostrzegawczym. Nie stała się.

Matt nie odzywał się, słuchał.

– Jak mam żyć z tą świadomością? – atakowała go, chciała zmusić do odpowiedzi.

– Po prostu żyć. Z tego, co się stało, masz tylko wyciągnąć wnioski dla siebie i na tym koniec. Ważne, co przed tobą. Ważna jest przyszłość, nie przeszłość, nie obciążenia. Nie możesz cały czas oglądać się za siebie.

Ulicą przetoczył się stary pikap. Głośny śmiech jadących nim chłopaków na moment rozładował napięcie. W ślad za pierwszym wozem przejechał następny, tym razem żółty kabriolet z opuszczonym dachem, z kolejną grupą smarkaczy.

Avery zerknęła na zegarek. Wpół do czwartej. Lekcje kończą się o tej samej porze jak za jej czasów.

Zabawne. Tyle rzeczy zmieniło się tak drastycznie, gdy inne nie zmieniają się wcale.

– Muszę wracać do pracy. Mogę zostawić cię samą? Dasz sobie radę?

Skinęła głową.

– Dzięki za opiekę.

– Nie dziękuj. – Matt ruszył w stronę swojego wozu, ale jeszcze zatrzymał się na chwilę i spojrzał na Avery. – Byłbym zapomniał. Rodzice zapraszają cię dzisiaj na kolację.

– Dzisiaj? Dopiero przyjechałam.

– I o to właśnie chodzi. Za nic nie pozwolą, żebyś pierwszy wieczór miała spędzić samotnie. Musisz przyjąć zaproszenie.

– Ale…

– Zapomnij o wielkomiejskich przyzwyczajeniach. Jesteś znowu w domu. Tutaj ludzie troszczą się o siebie nawzajem, jakbyśmy byli jedną rodziną. Poczuj się tak samo.

Dom. Rodzina. Żadne inne słowa nie mogły brzmieć teraz równie kojąco.

– Dobrze, będę. Dalej mieszkacie w Ranczerówce? – Tak zawsze między sobą nazywali wygodną, przestronną rezydencję Stevensów, bo też istotnie przypominała swoją architekturą domy wznoszone przez ranczerów z Zachodu, co nadawało jej swoisty urok.

– Jasne. W Cypress nic się nie zmienia. To nasza zasada. – Matt otworzył drzwiczki samochodu i odwrócił się do Avery. – O szóstej? Może być, nie za wcześnie?

– Będę o szóstej.

– Do zobaczenia. – Wsiadł do wozu, zapuścił silnik i zaczął się wycofywać. Odjechał kawałek, odkręcił szybę i zawołał: – Hunter wrócił. Pomyślałem, że może cię to zainteresować.

Wóz zastępcy szeryfa dawno już zniknął, a Avery nadal stała bez ruchu w tym samym miejscu.

Hunter?

Niemożliwe. Bliźniaczy brat Matta, trzeci z ich paczki. Wrócił do Cypress Springs?

Jeszcze niedawno prowadził z kilkoma wspólnikami wziętą kancelarię adwokacką w Nowym Orleanie. Tak głosiły ostatnie wieści, jakie do niej dotarły o Hunterze.

Ruszyła powoli do domu.

Tamtego lata, miała wtedy piętnaście lat, a chłopcy szesnaście, coś się stało. Rozgorzał jakiś konflikt między Mattem i Hunterem. Hunter chodził wściekły, kilka razy doszło między braćmi do bójki. Pogodny dom Stevensów, zawsze pełen ciepła i miłości, zamienił się w regularne pole bitwy, jakby nagła wrogość między braćmi udzieliła się całej rodzinie.

Początkowo Avery myślała, że to tylko chwilowe nieporozumienie i że atmosfera wkrótce się oczyści. Nic z tego. Hunter wyjechał na studia i przestał pojawiać się w domu. Nie przyjeżdżał nawet w czasie wakacji.

Aż raptem wrócił. Akurat teraz, kiedy i ją okoliczności sprowadziły do Cypress Springs. Dziwne, pomyślała. Może w czasie kolacji dowie się, dlaczego podjął taką decyzję.

Rozdział 2

Podjechała pod dom Stevensów punktualnie o szóstej. Na jej widok Buddy Stevens, który siedział na ganku i palił cygaro, zerwał się z fotela.

– Przyjechała! Moja dziewczynka! – zawołał swoim tubalnym głosem. – Dobrze widzieć cię znowu w domu, całą i zdrową!

Jeszcze moment i znalazła się w ramionach tego wielkoluda o szerokiej piersi, mocarnych ramionach i dudniącym głosie. Od kiedy sięgała pamięcią, Buddy, wielki Buddy, był szefem policji w Cypress Springs. Z wykształcenia prawnik, twardy jak skała, kiedy chodziło o tępienie przestępstw i zapewnienie spokoju mieszkańcom miasteczka, w oczach Avery zawsze pozostawał wielkim poczciwym misiem. Twardziel o złotym sercu. Taki był Buddy.

Wyściskał ją serdecznie, a potem odsunął od siebie na długość ramienia i spojrzał w oczy.

– Tak mi przykro, maleńka – powiedział ze smutkiem w głosie. – Cholernie przykro.

Avery poczuła bolesny ucisk w gardle.

– Wiem, Buddy – wykrztusiła. Przytulił ją znowu.

– Biedactwo, jakaś ty chuda…

Avery uśmiechnęła się miękko. Buddy, zawsze ten sam kochany Buddy. Był jej prawie tak bliski i drogi jak ojciec…

– Nie słyszałeś? Kobieta nigdy nie jest za chuda, to niemożliwe.

– Ech, wielkomiejskie fanaberie. – Odłożył cygaro i wprowadził Avery do domu, wołając od progu: – Lilu! Cherry! Zobaczcie, kto się objawił.

W drzwiach kuchni pojawiła się natychmiast Cherry, młodsza siostra Matta i Huntera. Kiedyś niewypierzona nastolatka, teraz piękna kobieta, wysoka, ciemnowłosa i ciemnooka jak bracia, po matce wzięła delikatne rysy i aksamitną cerę.

Na widok gościa uśmiechnęła się szeroko.

– Dotarłaś jednak. Tak się martwiliśmy. – Podeszła do Avery i uściskała ją serdecznie. – Kobieta nie powinna wyprawiać się sama w takie dalekie podróże, to niebezpieczne.

Avery lekko osłupiała na tę uwagę. Byłaby ona zrozumiała kilka pokoleń wstecz, ale dzisiaj usłyszeć coś podobnego od młodej kobiety? Cóż, Matt wiedział, co robi, gdy próbował jej przypomnieć, że nie jest w wielkim mieście.

– Nie było tak źle, naprawdę – uspokoiła Cherry. – Taksówką na lotnisko, samolotem do Nowego Orleanu, gdzie wynajęłam samochód. Najgorszy kłopot miałam z odnalezieniem bagażu, ale to normalne.