– Buddy wspominał mi, że w latach osiemdziesiątych należałaś do grupy Siedmiu Czuwających Obywateli.
Lila ściągnęła brwi.
– Co go naszło?
– Rozmawialiśmy o Cypress Springs, o tym, jak dobrze, spokojnie się tu żyje. – Avery sięgnęła po ciastko i położyła je na serwetce, nawet nie spróbowawszy. – Mówił, że bardzo dużo zdziałaliście dla miasta.
– To był trudny okres. – Lila poprawiła się na kanapie. – Dawne czasy.
Avery nie dała się zbyć.
– Pastor Dastugue też podobno należał do grupy. Kto jeszcze był w Siódemce?
– Jak powiedziałaś?
– Siódemka. Grupa Siedmiu, tak się…
– Nie nazywaliśmy się tak – sprostowała ostro.
– Tworzyliśmy GPS, Grupę Pomocy Społecznej. To była właściwa nazwa.
Lila zdenerwowała się, to nie ulegało kwestii, ale Avery dalej drążyła temat:
– Przepraszam za pomyłkę. Nie miałam nic złego na myśli.
– Nie przepraszaj. Nic się nie stało.
– Była jakaś grupa Siedmiu?
– Nie. Dlaczego tak sądzisz?
– Twoja reakcja… Żachnęłaś się tak, jakbyś nie chciała mieć nic wspólnego z grupą Siedmiu.
Lila nerwowym ruchem wygładziła spódnicę.
– Skądże. Zdawało ci się, Avery – zapewniła z wymuszonym uśmiechem.
– Byłam dzisiaj rano w redakcji „Gazette” – powiedziała Avery. – Rickey Plaquamine zaproponował mi pracę.
– Wspaniale – ucieszyła się Lila. – I co? Przyjmiesz jego ofertę?
– Powiedziałam mu, że się zastanowię.
Lila udała, że się gniewa, ale tak naprawdę była szczęśliwa, że Avery nie odmówiła od razu.
– Nie masz pojęcia, jaką radość sprawiłabyś nam wszystkim, decydując się zostać w Cypress. A już Mattowi największą. – Upiła łyk herbaty i wytarła usta serwetką. – Buddy mówił mi, że dobrze się bawiliście, ty i Matt, na festynie wiosennym.
Avery uśmiechnęła się.
– Tak, to był bardzo udany dzień – przytaknęła lakonicznie, choć wiedziała, że Lila czeka na szczegóły. I na deklaracje co do wspólnej z Mattem przyszłości, których Avery nie mogła czynić.
– Rickey świetnie wygląda. Pochwalił się, że mają trzeciego syna.
– Udany chłopak. Tłuścioch. Wszyscy ich chłopcy rodzili się tłuściutcy. – Lila nachyliła się do Avery z wesołym błyskiem w oku. – To przez lody. W ostatnich miesiącach ciąży Jeanette pochłaniała okropne ilości lodów. Codziennie przynajmniej dwie duże porcje mieszanych z gorącym sosem czekoladowym. Belle z lodziarni Dairy Barn mi mówiła.
Avery uśmiechnęła się pod nosem. Oto małomiasteczkowy świat. Biedna Jeanette. Jak złota rybka w akwarium.
Avery ponownie musiała skierować rozmowę na temat, który nie dawał jej spokoju.
– Dopiero dzisiaj dowiedziałam się o śmierci Sala. Byłam wstrząśnięta. Tata wiedział, ile Sal dla mnie znaczył. Dziwne, że nic mi nie wspomniał.
Lila otworzyła usta, usiłowała coś powiedzieć, wreszcie dobyła z siebie głos:
– Ten rok… – zaczęła z widocznym wysiłkiem – jest dla nas wszystkich bardzo ciężki. Nasi przyjaciele… tylu przyjaciół… odeszło.
Avery wstała, podeszła do niej i objęła serdecznym gestem.
– Tak mi przykro, Lilu. Bardzo bym chciała jakoś pomóc.
– Już nam pomogłaś, kochanie. Przez sam fakt, że jesteś z nami.
Rozmawiały jeszcze przez chwilę, w końcu Lila powiedziała, że czuje się zmęczona i chciałaby odpocząć. Kiedy się podniosła, z trudem mogła ustać na nogach. Avery była przerażona: zaledwie przed dwoma tygodniami ta sama Lila zdawała się tryskać zdrowiem.
W holu cmoknęła Avery na pożegnanie.
– Zajrzyj niebawem.
– Na pewno wpadnę. Tylko wracaj szybko do zdrowia.
Avery patrzyła z niepokojem, jak Lila z trudem wspina się po schodach, jak kurczowo trzyma się poręczy. Nie mogła uwierzyć, że alergia potrafi aż tak osłabić człowieka, chociaż niewiele wiedziała o chorobach alergicznych. Szczęśliwie sama nigdy nie cierpiała na żadne uczulenie.
Hunter twierdził, że jego matka jest lekomanką i alkoholiczką. Jedno i drugie rujnuje organizm, to nie ulega kwestii. Czyżby stan Lili wynikał z nadużywania alkoholu oraz leków?
W drzwiach prowadzących do gabinetu pojawiła się Cherry.
– Mama poszła na górę zdrzemnąć się?
– Aha. Czy ona na pewno dobrze się czuje? – W głosie Avery zabrzmiała troska.
– Tak. Lekarstwo, które zażywa, trochę ją osłabia, ale takie ma niestety działanie uboczne.
– Jesteś pewna, że nic jej nie dolega?
– Oczywiście. Dlaczego pytasz?
– Martwię się o nią. Jeszcze dwa tygodnie temu była w świetnym stanie.
– To tylko alergia i efekt leków. No i mama, generalnie, nie ma już tych sił co kiedyś.
Avery dopiero teraz zauważyła, że Cherry trzyma w dłoni rewolwer. Chyba rewolwer, o ile Avery znała się na broni. Podniosła wzrok.
– Nie chcę być wścibska, ale…
– Ta broń? Wybieram się na strzelnicę.
– Na strzelnicę? – powtórzyła zdumiona Avery. Dziewczyny w Luizjanie wychowywały się wśród broni i polowań, ale można się było po nich raczej spodziewać mistrzostwa w pieczeniu placka brzoskwiniowego niż umiejętności strzeleckich. – Strzelasz? – zapytała inteligentnie.
– Jakżeby inaczej? Mając za ojca szefa policji? Jasne, że strzelam. A ty?
– Ja z założenia nie toleruję żadnej broni.
– Może pomimo to pojedziesz ze mną?
– Dlaczego nie.
Pojechały, każda swoim samochodem. Strzelnica okazała się dużym, pustym i mocno zaniedbanym terenem piętnaście kilometrów za miastem, niedaleko dawnych zakładów Old Dixie.
Już na miejscu, kiedy wysiadły, Cherry załadowała magazynek.
– Co to za broń? – zainteresowała się Avery.
– Ruger magnum 357.
– Brudny Harry używa takiego, prawda?
– Nie, ale byłaś blisko. Detektyw Harry Callahan ma magnum 44. – Cherry zaśmiała się. – Ja nie potrzebuję aż takiej armaty.
Wyjęła z bagażnika karton z pustymi puszkami, ustawiła je na belach siana, które do tego właśnie celu służyły, i po chwili miała zaaranżowaną naprędce strzelnicę.
Truchtem wróciła na tę stronę pola, gdzie czekała Avery, złożyła się i oddała sześć strzałów. W ostatnią puszkę nie udało się jej trafić. Zaklęła cicho i ponownie załadowała broń.
– Słyszałam, o co pytałaś mamę – powiedziała. – Rozmawiałyście o GPS.
– Pamiętasz coś?
– Oczywiście, pamiętam doskonale. Avery zmarszczyła czoło.
– Dziwne, bo ja nic nie pamiętam.
– Wcale nie takie dziwne. Pamiętam wszystko, co ma związek z naszą rodziną.
– Twój tata mówi, że to był trudny czas.
– Delikatnie mówiąc.
Avery zastanawiała się przez chwilę.
– Mogę zadać ci pytanie? – zagadnęła wreszcie.
– Strzelaj. Przepraszam za określenie. – Cherry parsknęła śmiechem.
– Znałaś Elaine St. Claire?
– Kogo?
– Tę zamordowaną.
Cherry wycelowała, nacisnęła spust, strzeliła. Jak poprzednio opróżniła cały magazynek, dopiero wtedy odpowiedziała:
– Tylko ze słyszenia. Miała reputację – oznajmiła tonem porządnej panienki z Południa.
– Miała reputację? – To wyrażenie w uszach Avery zabrzmiało co najmniej idiotycznie. – Każdy człowiek ma jakąś reputację, lepszą albo gorszą. Co to oznacza?
– Ojej, Avery, przecież wiesz. Ta dziewczyna widziała w życiu więcej łóżek niż magazynier w naszym salonie meblowym.
– Ta dziewczyna nie żyje – żachnęła się Avery.
– Nie powinnaś mówić o niej w ten sposób.
– Jestem szczera, mówię, co myślę. Mam kłamać i użalać się tylko dlatego, że ktoś ją sprzątnął? To byłaby hipokryzja.