– Słyszałaś kiedyś powiedzenie: „Żyj i dać żyć innym”? – zirytowała się Avery. – Nie sądzisz, że to prywatna sprawa Elaine, ile i czyje łóżka w swoim życiu oglądała?
– To wielkomiejskie wymysły. Szerzone po to, żeby ludziom mącić w głowach. Dla utrzymania status quo i zadowolenia mas – z przekonaniem wyrecytowała Cherry małomiasteczkowy pogląd dotyczący odnoszenia się do obyczajów seksualnych naszych bliźnich. – Wy tam w wielkich miastach musicie akceptować „element” – dodała jeszcze napuszonym tonem.
– Wy nie?
– Nie – prychnęła Cherry. – To jest Cypress Springs, nie Nowy Orlean.
– Innymi słowy, według ciebie Elaine St. Claire zasłużyła sobie na śmierć? Cieszysz się, że ktoś usunął „element”, jak to łaskawie określiłaś?
– Nie, skąd. – Załadowała ponownie magazynek. – Nikt nie zasługuje na śmierć. Ale jeśli mnie pytasz, czy mi przykro, że Elaine nie rozkłada już nóg na widok każdego fiuta, to powiem ci, że nie bardzo.
Avery zatkało.
– Zaszokowałam cię, co? – Cherry była bardzo zadowolona z siebie.
– Nie przypuszczałam, że potrafisz tak mówić o ludziach. Jak widać, między moralnością obowiązującą w Cypress a wulgarnością jest cienka granica. Że nie wspomnę o tolerancji.
– Nie znasz mnie jeszcze, Avery.
– Zabrzmiało groźnie. Cherry zaśmiała się.
– Wcale nie. Długo cię tu nie było, to wszystko. – Cherry znowu zaczęła strzelać. Oddała raz za razem sześć strzałów, wszystkie celne. – Wyciągnęła dłoń z rewolwerem w stronę Avery. – Chcesz spróbować?
Zawahała się. Organicznie nie znosiła broni. Należała do tych, którzy uważali, że świat bez broni byłby znacznie lepszym światem, a strony wszelkich konfliktów, zamiast wojować ze sobą, powinny szukać zgody przy stołach konferencyjnych. Najlepiej popijając mineralną i kawę z mlekiem, zajadając ciasteczka.
Tak ją jednak rozzłościł pełen wyższości uśmiech Cherry, że w końcu sięgnęła po rewolwer.
– Pokaż mi, jak się to robi.
Cherry zaczęła ją instruować, jak stanąć, jak trzymać broń.
– Czuję się kretyńsko – mruknęła Avery ponurym głosem. – Jak nieudana imitacja Schwarzeneggera.
– Początkowo też się tak czułam, ale przekonasz się. Polubisz to.
Aha, na pewno.
– Co dalej?
– Wyceluj i strzel, ale uważaj na siłę odrzutu. Avery nacisnęła na spust, strzeliła. Rzeczywiście odrzuciło ją do tyłu tak, że się zachwiała.
– Trafiłam?
– Może trafisz, jak uda ci się strzelić z otwartymi oczami.
– Cholera.
– Spróbuj jeszcze raz.
Znowu spudłowała. Po szóstej próbie oddała rewolwer.
– Ogłaszam oficjalny koniec mojej kariery strzeleckiej.
– Zmienisz zdanie, jeśli zostaniesz w Cypress Springs. Ja lubię broń. Kiedy trzymam to magnum w dłoni, czuję się silna. Po to jest broń. Daje poczucie siły i władzy, poczucie wygranej.
– Broń zabija…
– Zawsze myślałam, że broń służy do zabijania. Ale zabijanie zabijaniu nierówne. Zresztą zabijanie to tak czy inaczej ostateczność. Pamiętaj, że na świecie jest zbyt wielu złych ludzi, ludzi pozbawionych skrupułów, którzy tylko czyhają, żeby odebrać ci to, co dla ciebie najdroższe. Broń potrafi ich odstraszyć.
Avery wiele razy dyskutowała z podobnymi opiniami i wiedziała, że nie wygra. Cherry miała rację, własną rację, ale ona była na tyle idealistką, by wierzyć, że są inne sposoby.
– Gwałt niech się gwałtem odciska, to chcesz powiedzieć? Taką zasadę wyznajesz? Na przemoc odpowiadać przemocą, aż cała ta planeta pieprznie w diabły?
– Wygrywa ten, kto ma większą pukawkę. W chwilę później Avery odjechała. W lusterku wstecznym widziała Cherry stojącą koło samochodu, na tle nieba złocącego się w ostatnich promieniach słońca. Czuła niesmak, jakby wzięła udział w czymś obmierzłym, brudnym. Jakby była świadkiem czegoś wstrętnego, czemu nie potrafiła przeciwdziałać.
W głowie cały czas brzmiały jej słowa Gwen Lancaster. „Napiętnowani… Wyrzuceni poza nawias… Ktokolwiek postępował niezgodnie z narzuconymi normami… Gwałcono prawa obywatelskie… zapominano o wolności jednostki…”.
Czy Cherry należała do sfanatyzowanych stróżów ładu, o których mówiła Gwen?
Bez wątpienia.
Ta sama Cherry, która piekła ciasteczka imbirowe, uczyła w szkółce niedzielnej… Która przyniosła jej biszkopt na śniadanie. Łagodna, pełna troski o innych Cherry.
Przekonana, że ładu należy strzec z rewolwerem w dłoni.
Dziwne. Jeśli należała do Siedmiu, dlaczego tak otwarcie dawała wyraz swoim opiniom?
Avery złapała się na tym, że bierze istnienie Siedmiu za pewnik. Jakby grupa rzeczywiście istniała, jakby każdy mógł do niej należeć.
Kiedy zatrzymała się na światłach, odszukała w torebce kartkę z numerem telefonu Gwen, wyjęła z kieszeni komórkę i wystukała cyfry. Po trzecim sygnale odezwała się poczta głosowa. Avery nagrała wiadomość:
– Mówi Avery Chauvin. Chcę z tobą porozmawiać. Zadzwoń. – Numeru komórki nie podawała, bo musiał zapisać się w telefonie Gwen, zostawiła tylko domowy numer rodziców i rozłączyła się.
Rozdział 30
Młotek wszedł do sali posiedzeń. Nawał zajęć sprawił, że spóźnił się na spotkanie. Generałowie byli już na miejscu, czekali. Dwóch głośno narzekało na rządy Młotka, byli bardzo niezadowoleni ze sposobu, w jaki pozbył się Elaine St. Claire.
Na jego widok generałowie raptownie zamilkli, mocno zakłopotani.
Powściągając gniew, Młotek podszedł do swojego miejsca u szczytu stołu. Usiadł. Przesunął wzrokiem po zebranych.
– Błękitny, Sokół, macie jakiś problem?
– Owszem – odpowiedział Błękitny. – Chodzi o tę obcą. Sytuacja jest krytyczna. Musimy przystąpić do działania.
– Wniosek przyjęty. A ty, Sokół, co masz do powiedzenia?
– Likwidacja St. Claire była błędem. Wokół stołu przeszedł pomruk zdumienia. Sokół był zaufanym Młotka. Od samego początku istnienia grupy lojalnym jego sprzymierzeńcem, przyjacielem.
Młotkowi z wściekłości odebrało na moment głos. Poczuł się zdradzony. Z najwyższym trudem panował nad emocjami.
– A co mieliśmy zrobić, Sokole? Pozwolić jej zatruwać atmosferę w naszym miasteczku? Siać zgorszenie? Podważać fundament moralny, na którym wspiera się nasze życie? A może czekać, aż zgłosi się na policję? Zapomniałeś już, cośmy ślubowali sobie nawzajem i wszystkim współobywatelom?
Sokół skulił się, skurczył w sobie na to dictum.
– Nie, skądże. Ale należało to załatwić w inny sposób… tak jak w poprzednich przypadkach, bez wzbudzania czyichkolwiek podejrzeń. Pozbywając się jej tak jawnie…
– Udzieliliśmy ostrzeżenia tym innym… jej podobnym. Nikt nie wpadnie na nasz trop, zaręczam ci to.
Sokół otworzył usta, chciał coś powiedzieć, sprzeciwić się, ale dał spokój, miną tylko wyraził swoje powątpiewanie co do słuszności działań Młotka i zasadności jego zapewnień.
Młotek gniewnie zmrużył oczy. Czyżby zarodek buntu? Porozmawia sobie z Sokołem bez świadków. Jeśli uzna, że ten stanowi zagrożenie, wykluczy go z Wysokiej Rady.
– Co z dziennikarką? – natarczywym głosem dopytywał się Błękitny.
– Avery Chauvin? A niby co ma być z nią?
– Rozmawiała z tą obcą.
– Zadawała pytania – wtrącił ktoś. – Mnóstwo pytań.
Młotek zdziwił się, nie wiedział, co myśleć.
– Jest jedną z nas.
– Była – poprawił go Błękitny. – Ona była jedną z nas – powtórzył z naciskiem. – Zbyt długo mieszkała z dala od domu, by można jej ufać. Stała się człowiekiem liberalnych mediów.