– To prawda – poparł Błękitnego Sokół. – Nie wie, co jest nam drogie, o co walczymy, jakie wartości staramy się zachować. Gdyby to rozumiała, nigdy nie opuściłaby Cypress Springs.
Na te słowa dał się słyszeć wśród zebranych pomruk, wyraz niepokoju oraz akceptacji dla słów Błękitnego i Sokoła.
Młotek z trudem panował nad wzbierającą w nim wściekłością. Nie zdradzał się z tym, ale osoba Avery Chauvin i w nim budziła spore wątpliwości. Jak inni zdążył zauważyć, że zbyt się interesuje grupą.
Był jednak przywódcą i jego decyzji nikt nie mógł kwestionować. Jeśli on powie, że Avery Chauvin nie stanowi dla nich zagrożenia, reszta będzie musiała przyjąć jego zdanie.
Podniósł rękę. Generałowie umilkli, wszystkie twarze zwróciły się ku niemu.
– Czy muszę wam przypominać, że nasza moc płynie z siły naszych przekonań? Z gotowości do służenia sprawie w każdy możliwy sposób? Że rozłam w grupie będzie oznaczał jej koniec? Że grupa rozpadnie się, jak rozpadła się pierwsza? – Zamilkł na moment dla spotęgowania efektu.
– Jesteśmy elitą, panowie. Jesteśmy najlepszymi spośród najlepszych. Przyświecają nam szczytne cele, podjęliśmy się ich realizacji, wzięliśmy na swe barki wielki ciężar. – Krótka pauza. – Chwalebny ciężar. – Znów pauza. – Nie pozwolimy, ja nie pozwolę, by ktoś psuł nam szyki. Nawet nasze siostry. – Spojrzał po generałach. Przytaknęli jego słowom. – Zostawcie wszystko mnie – kończył swoje expose. – Sprawę dziennikarki również.
Rozdział 31
Avery oczekiwała, że Gwen oddzwoni do niej najpóźniej w czwartek wieczorem, w kilka godzin po tym, jak pozostawiła wiadomość w poczcie głosowej. Tymczasem Gwen nie odezwała się ani w czwartek, ani w piątek. Avery zaczęła się niepokoić. Zadzwoniła jeszcze raz i powtórnie zostawiła wiadomość.
Właśnie zamierzała wybrać się do pensjonatu Landry’ego, kiedy odezwał się dzwonek przy drzwiach. Pewna, że to Gwen, pobiegła otworzyć.
Zobaczyła w progu Buddy’ego.
– Witaj, dziecino. – Wysoko uniósł przykryty serwetką koszyk. – Lila prosiła, żebym ci to podrzucił.
Avery przyjęła koszyk, choć miała wrażenie, że wcale nie zasłużyła na tyle troski ze strony Stevensów.
– Co tam jest?
– Słynne mufinki z jagodami, za które Lila zbiera nagrody na wszystkich konkursach.
Właściwie Buddy nie musiał odpowiadać, bo z kosza unosił się wspaniały zapach.
– Jak ona się czuje?
– Dużo lepiej. Znowu przejęła rządy w kuchni. – Otarł chusteczką kark. – Gorąco dzisiaj. Zapowiadają rekordowe temperatury jak na tę porę roku.
– Wchodź, Buddy. Napijesz się czegoś zimnego.
– Nie będę się certował. Wypiłbym szklankę wody z lodem.
Ruszył za Avery do kuchni, po drodze omiatając spojrzeniem panujący w domu bałagan: opróżnione półki, sterty kartonów na podłodze, ubrania wyjęte z szaf.
– Widzę, że ostro zabrałaś się do pracy.
– Może nie tak ostro, jak bym chciała, ale zabrałam się. – Avery przygotowała Buddy’emu wodę z lodem i cytryną. – Ciągle mam za mało czasu, a agentka siedzi mi na głowie, bo już znalazła chętnego na nasz dom.
Buddy upił spory łyk.
– To wspaniały dom, świetna lokalizacja. Kiedy sobie pomyślę, że… – Nie dokończył zdania, nerwowym gestem przełożył szklankę z jednej dłoni do drugiej, zupełnie jak nie Buddy. – Nie myślałaś o tym, żeby go zatrzymać? Może zostaniesz w Cypress Springs? Zaczynam się już przyzwyczajać, że znowu jesteś z nami. Nic chcemy, żebyś wyjeżdżała.
Miał naprawdę smutną minę. Wzruszył ją. Jak to możliwe: z jednej strony czuć do tych ludzi takie przywiązanie, z drugiej podejrzewać ich o czyny najpodlejsze, najbardziej niegodziwe, jak morderstwa. Co się z nią dzieje?
– Wiele o tym myślałam, ale nie podjęłam jeszcze decyzji.
– Mogę cię jakoś przekonać?
– Nie musisz mnie przekonywać, już sam z siebie jesteś wystarczająco mocnym argumentem. – Pocałowała go w policzek, a Buddy aż pokraśniał z zadowolenia.
– Lila mówiła mi, że byłaś u niej.
– Tak. – Avery sobie też nalała wody. – Bardzo miła wizyta.
– Spędziłaś też trochę czasu z Cherry. Uśmiech zniknął z twarzy Avery.
– Co takiego? – zmartwił się Buddy.
– Nic. Cherry świetnie strzela. Patrzyłam na nią z podziwem.
– A i owszem. Uważam, że byłby z niej bardzo dobry glina.
Avery zdziwiła się.
– Zachęcałeś ją?
– Tak – przyznał Buddy z westchnieniem. – Ale wiesz, jak to jest u nas, na Południu. Zakorzenione stereotypy na temat płci, na temat ról męskich i żeńskich, co kobiecie wypada, czego nie wypada. Nasze drogie panie wychodzą za mąż, rodzą dzieci, a jeśli już decydują się pracować, wyrwać z domu, wybierają tak zwane kobiece zawody.
Jak catering, ale broń Boże służba w policji. Dziennikarstwo też jest na cenzurowanym. Czego jej matka nie robiła, żeby ją odwieść od studiów dziennikarskich…
– Wiem, Buddy, jak to jest.
– Wyglądasz na zmęczoną – zauważył z troską w głosie.
Avery szybko odwróciła wzrok.
– Źle sypiam. – To przynajmniej była prawda, nie powiedziała tylko, dlaczego źle sypia, co ją dręczy po nocach.
– Trudno się dziwić. Daj sobie trochę czasu. Czas leczy rany.
Zapadło milczenie. Buddy upił kolejny łyk wody, zadzwoniły kostki lodu w szklance.
– Rickey mówił mi, że byłaś w redakcji „Gazette”. – Opuścił na moment wzrok, po czym spojrzał na Avery ze współczuciem. – Znalazłaś to, czego szukałaś?
A więc Rickey po jej wyjściu dzwonił do Buddy’ego. Domyślił się, czego szukała. Pytała go o Siedmiu…
Buddy wiedział też prawdopodobnie, że rozmawiała z Benem Mitchellem i z doktorem Harrisem. W małym miasteczku nic nie utrzyma się w tajemnicy.
A jednak miasteczko miało swoją wielką tajemnicę. Jeśli oczywiście jej podejrzenia były uzasadnione.
– Porozmawiaj ze mną, Avery. Powiedz, co się dzieje. Bardzo bym chciał, ale nie będę mógł ci pomóc, jeśli nie dowiem się, o co chodzi.
Szef poradził jej, żeby zwróciła się do ludzi, którym ufa.
Buddy’emu ufała całkowicie. Nigdy jej nie zawiódł, nie wyrządził żadnej przykrości. Zawsze mogła na nim polegać.
– Mogę… zadać ci jedno pytanie, Buddy?
– Możesz mnie pytać, o co tylko zechcesz, dziecinko. Zawsze.
– Rozmawiałam z Benem Mitchellem, biegłym z biura marszałka straży pożarnej. Powiedział coś, co nie daje mi spokoju.
– Mów.
Wzięła głęboki oddech.
– Mitchell znalazł kapeć taty na ścieżce do garażu. Uznał, że tata drugi kapeć miał na nodze i że ten spłonął razem z ubraniem. Tak było rzeczywiście?
Buddy zmarszczył czoło, zastanawiał się przez moment.
– Tak. Jeśli chcesz znać szczegóły, możemy zajrzeć do mojego raportu.
– To nie… – Szukała właściwych słów. – Czy nic cię nie zastanowiło? – Sądząc po jego minie, Buddy najwyraźniej nie rozumiał, o co jej chodzi. – Widzę, że nic.
– Mogłabyś mówić jaśniej? Gubię się w tych niedopowiedzeniach. Do czego zmierzasz?
– Sama nie wiem. Myślę, że… Kłamstwo. Doskonale wiedziała.
Dalej, powiedz to wreszcie, Avery. Powiedz wprost. Wyrzuć z siebie.
– Myślę, że tata nie popełnił samobójstwa. W pierwszej chwili Buddy w ogóle nie zareagował, jakby przytłoczyły go słowa Avery, jakby nie mógł się z nimi uporać. Milczał. Wreszcie spojrzał na nią jakoś dziwnie.
– Chodzi o ten kapeć?
– Tak… ale nie tylko. Znałam mojego ojca. On tego nie mógł zrobić.
– Avery…
Gdy usłyszała litość w głosie Buddy’ego, natychmiast się zjeżyła.