Wychodząc, Avery zatrzymała się jeszcze na moment przy drzwiach.
– Nie miałeś ani przez chwilę wątpliwości co do winy braci Pruittów? – zapytała Buddy’ego. – Nigdy?
– Nigdy. – Buddy przesunął dłonią po twarzy. Był to gest starego, zmęczonego życiem człowieka, kogoś, kto jedną nogą już jest po tamtej stronie i pogodził się z tym, choć Buddy wcale nie był taki stary. Przy swoich sześćdziesięciu sześciu latach nadal tryskał zdrowiem i energią. – Za przyczepą znaleźliśmy narzędzie zbrodni z odciskami palców Donny’ego, krew Sallie na podeszwie buta Dylana. Sprzedawali jej narkotyki. Pat Greene widział, jak uciekali z jej domu. Mieliśmy dość obciążających dowodów, wiedzieliśmy, że to oni. Trudniej o bardziej oczywistą sprawę.
Tak, sprawa była oczywista, pomyślała Avery. Aż nazbyt oczywista. Już to powinno budzić wątpliwości.
Przed wyjściem odwróciła się jeszcze z dłonią na klamce.
– Nie widziałam wyników sekcji. Buddy zmieszał się wyraźnie.
– Powinny gdzieś tu być.
– Nie ma.
Przejrzał całą teczkę, wreszcie podniósł głowę.
– Gdzieś musiały się zapodziać. Poszukam i dam ci znać, jak znajdę.
– Dzięki, Buddy. – Uśmiechnęła się niewesoło. – Pomimo wszystko miłej niedzieli.
Avery wyszła, a w kilka minut później stała przed drzwiami Huntera. Nie zastanawiając się, po co tu przyjechała, zapukała głośno.
Sara się rozszczekała, szczeniaki zaczęły piszczeć, podniósł się jeden wielki harmider, który w końcu zwabił Huntera. Był zmęczony, nieogolony i wyraźnie poirytowany, że ktoś zakłóca mu spokój.
– Pracowałeś – domyśliła się Avery inteligentnie. – Przepraszam bardzo.
– Czego? – przywitał ją uprzejmie.
Ooo. Chyba powinna zrezygnować z tej wizyty.
– Mogę wejść?
Otworzył drzwi siatkowe i odsunął się, robiąc przejście. Ledwie znalazła się w kuchni, natychmiast otoczyły ją szczeniaki. Sara stała obok pana i wpatrywała się czujnie w gościa.
– Ale urosły – mruknęła Avery. Kiedy się nachyliła, maluchy zaczęły zapamiętale ją lizać, przepychając się jedno przez drugie. – Jakie one słodkie.
– Jeśli przyszłaś je odwiedzić, zostawię was samych i wrócę do pracy.
Wyprostowała się, czerwona ze złości.
– Słyszałeś, co się stało?
– Pytasz o wczorajsze morderstwo?
– Tak. Byłam tam.
– Słyszałem – burknął. – Nawet ci z nas, którzy żyją poza kręgiem wybrańców, uczestniczą w łańcuchu wymiany informacji.
– Nieważne. Jesteś jednak kompletnym dupkiem. – Odwróciła się do drzwi z zamiarem natychmiastowego opuszczenia lokalu. – Niepotrzebnie tu przyszłam. Przepraszam.
Złapał ją za rękę.
– Po co w ogóle tu przychodzisz? Czego ode mnie chcesz, Avery?
– Puść mnie.
Mocniej zacisnął palce na jej nadgarstku.
– Czegoś jednak ode mnie oczekujesz. Powiedz, co cię tu sprowadza?
Do diabła, skąd ona ma wiedzieć, co ją sprowadza? Zła na siebie, wściekła na Huntera, wysunęła hardo brodę.
– Niczego nie oczekuję. Może przychodzę tutaj, bo w przeciwieństwie do twojej rodziny nie postawiłam jeszcze na tobie krzyżyka. Może widzę w tobie coś, czego reszta nie potrafi już dostrzec.
Zagrodził jej drogę.
– To frazesy, Avery. Idiotyczne, ckliwe banały. Myślałem, że stać cię na więcej. Gadaj wreszcie, czego ode mnie chcesz.
– Puść mnie, Hunter.
Stanął o krok od niej, spojrzał jej prosto w oczy.
– Dlaczego nie pobiegniesz do Matta? Przecież to twój chłopak. – Ostatnie słowo przeciągnął przez zęby.
Avery miała ochotę dać mu w twarz.
– Zamknij się.
Zrobił kolejny krok do przodu, Avery cofnęła się. Za plecami miała już tylko ścianę.
– Co byś dała, żeby odzyskać ojca? Zaskoczyło ją to pytanie. Zaskoczyło i zupełnie rozbroiło.
– Wszystko – odpowiedziała bezradnie. – Dałabym wszystko.
– Czego chcesz? – Ujął jej twarz w dłonie. – Mam ci powiedzieć, że cię kochał? Że nie ponosisz żadnej winy za to, co się stało? Szukasz rozgrzeszenia? Dlatego…
– Tak! – krzyknęła. – Chcę się obudzić któregoś dnia i stwierdzić, że to wszystko było tylko złym, koszmarnym snem. Chcę, żeby znowu do mnie zadzwonił i żebym tym razem podniosła słuchawkę… Chcę z nim porozmawiać o rzeczach ważnych i zupełnie błahych… jak córka z ojcem. Nie chcę już dłużej… nienawidzić siebie… za… Chcę… – Słowa uwięzły jej w gardle. Oparła dłonie na piersi Huntera. – Chcę niemożliwego. Chcę, żeby ojciec wrócił do mnie.
Poruszony do głębi Hunter długo patrzył na nią bez słowa, w końcu zaklął cicho i wciągnął głęboko powietrze.
– On cię kochał, Avery. Kochał cię nad życie. Za każdym razem, kiedy się spotykaliśmy, mówił o tobie. Był z ciebie dumny. Dumny, że miałaś dość siły, by realizować własne marzenia. Że ci się udało. Był dumny z twojej odwagi, z twojego samozaparcia, determinacji.
– Dzięki… – Poczuła ogromną ulgę. Cały ból gdzieś odpłynął. Z oczu popłynęły łzy.
– Nie odebrał sobie życia przez ciebie – ciągnął Hunter. – Był spokojny o twój los. Cieszył się z twoich sukcesów.
– Hunter…
Opuścił dłonie, odsunął się.
– A teraz idź już. Dostałaś, po co przyszłaś. Więcej dać ci nie mogę.
Zawahała się, delikatnie dotknęła jego ramienia, spojrzała mu w oczy.
– Dziękuję.
Ujęła jego dłoń i powoli, bardzo powoli podniosła do ust. Pocałowała.
Hunter drgnął.
Pragnął jej.
W tej chwili uświadomiła sobie, że ona też go pragnie. Nie zastanawiając się nad konsekwencjami, nad tym, co będzie jutro, przyciągnęła go do siebie.
Widziała pożądanie w jego oczach. I coś bezbronnego, kruchego, coś bardzo delikatnego.
– Avery, ja nie…
– Owszem, tak. Ja też.
Pocałowała go. Mocno, gorąco, bez wahania. Pragnęła go. On jej pragnął. Proste.
Odpowiedział na jej pocałunek, a potem wziął ją na ręce, zaniósł na łóżko. Stał przez moment bez ruchu, wpatrując się w nią.
Avery uśmiechnęła się, wyciągnęła rękę i Hunter wylądował na łóżku obok niej… pod nią…
Kochali się z zawziętością, z pasją, zapominając o wszystkim.
Zawsze zastanawiała się, jak by to było: całować się z Hunterem, być z nim…
Teraz już wiedziała. I znowu się zastanawiała, tym razem nad innym, nie mniej istotnym pytaniem: dlaczego tak długo czekała, żeby się przekonać.
– To było okropne. Uniosła głowę.
– Zgadza się, okropne.
W oczach Huntera zabłysły iskierki rozbawienia.
– Widać po tobie, z jakim wstrętem podeszłaś do zagadnienia.
Potarła czołem o zarośnięty policzek Huntera.
– Znajdzie się w tym domu coś do jedzenia?
– Brzemienne w znaczenia pytanie. Niezmiernie szerokie.
– Bardzo śmieszne.
– Określ zakres swoich oczekiwań.
– Babka czekoladowa własnej roboty?
– Jasne. Dzisiaj rano upiekłem. Uśmiechnęła się szeroko. Była znowu młoda, szalona i zupełnie nieodpowiedzialna.
– Znajdzie się kromka chleba?
– Znajdzie się nawet masło orzechowe. Wstał z łóżka, pociągnął za sobą Avery. Dał jej jeden ze swoich T-shirtów, ogromny jak na nią. Spojrzała na napis na piersi: „Na Bourbon Street trwa ostra impreza”.
– Imprezujesz na Bourbon?
– Stare dzieje.
Przeszli do kuchni, Sara za nimi, za Sarą szczeniaki.
Avery oparła się o blat i patrzyła, jak Hunter przygotowuje kanapki, potem nalewa mleko do wysokich szklanek.