Выбрать главу

– Samodzielna, wyzwolona kobieta – mruknął Buddy bez entuzjazmu. – Miałaś chociaż ze sobą telefon komórkowy?

– Jasne. Nawet pamiętałam, żeby przed wyjazdem do pełna go naładować. – Avery wyszczerzyła zęby w uśmiechu. – Miałam nie tylko telefon, ale i gaz pieprzowy, tak na wszelki wypadek. Zadowolony?

– Gaz pieprzowy? – zdziwiła się Lila Stevens. – A to po co?

– To taki spray do obrony – wyjaśniła Cherry, odwracając się do matki, ale Lila, śliczna i zadbana jak zawsze, już wybiegła z kuchni, już ściskała dłonie gościa.

– Do obrony? Tutaj na pewno nie będziesz go potrzebowała. – Spojrzała Avery w oczy. – Witaj w domu, kochanie. Jak się czujesz?

Avery znowu łzy napłynęły do oczu.

– Cóż, bywało lepiej. Dziękuję… – Odwzajemniła uścisk.

– Tak mi przykro, kochanie. Nie potrafię wyrazić, jak bardzo.

– Wiem i bardzo dziękuję.

Gdy w kuchni rozdzwonił się minutnik, Lila puściła dłonie Avery.

– Placek.

Nie musiała nic mówić; wspaniały zapach mówił sam za siebie. Lila uchodziła za najlepszą kucharkę w całej parafii i nieustannie zdobywała nagrody za swoje dzieła kulinarne. Avery, kiedy jeszcze mieszkała w Cypress, nie przepuściła ani jednego zaproszenia na kolację do Stevensów, wręcz wyczekiwała okazji, by spróbować kolejnych dań Lili.

– Jaki? – zapytała.

– Truskawkowy. Wiem, że najbardziej lubisz brzoskwiniowy, ale znajdź przyzwoite brzoskwinie o tej porze roku. Nawet nie ma co marzyć. A truskawki po prostu pyszne, pierwsze w tym sezonie, nasze, z Luizjany.

– Przestań pytlować o plackach, truskawkach i innych brzoskwiniach, kobieto, i pozwól dziewczynie wreszcie usiąść, bo zmęczona – wtrącił, jak zawsze na wszystkich burczący, Buddy.

– Pytlować? – Lila pogroziła mężowi palcem. – Jak będziesz tak się do mnie odzywał, to nie dostaniesz nawet kawałka mojego ciasta. Idź sobie do Azalii.

Buddy’ego najwyraźniej przeraziła perspektywa jedzenia wypieków z lokalnej cukierni, bo natychmiast się wycofał:

– Przepraszam, kochanie. Ja tylko żartowałem, wiesz przecież.

– Teraz to jestem kochana? – Lila wzniosła oczy do nieba. – Sama widzisz, co ja z nim mam.

Avery roześmiała się. Kiedyś bardzo zazdrościła Stevensom, pragnęła, żeby jej rodzice zachowywali się podobnie: otwarcie okazywali serdeczność, żartowali z siebie nawzajem. Znała Buddy’ego i Lilę od zawsze i nie pamiętałaby kiedykolwiek jedno na drugie podniosło głos. Nawet kiedy pokpiwali z siebie i sprzeczali się żartobliwie, zawsze czuło się w tych przekomarzankach wzajemną miłość i szacunek.

Avery często żałowała, że jej matka nie jest… nie była… taka jak Lila: pogodna, bezpośrednia, zadowolona ze swojego życia pani domu, dbająca o dzieci i męża.

Matka najwyraźniej źle się czuła w tej roli. Nigdy nie powiedziała o tym choćby jednego słowa, nigdy się nie skarżyła, ale Avery zawsze wyczuwała w niej rozczarowanie, zgorzknienie, niezadowolenie z życia.

Nie, poprawiła się w myślach. Matka była rozczarowana nią, swoją córką, jej charakterem, stosunkiem do rzeczywistości, upodobaniami, jej wyborami i decyzjami.

Avery, mówiąc najprościej, nie spełniała matczynych wyobrażeń.

Tymczasem Lila przyjmowała ją taką, jaką była. Nigdy nie dała jej odczuć, że mogłaby, powinna być inna, przeciwnie, traktowała Avery jako osobę wartościową, drogą sercu, wyjątkową.

– Widzę – przytaknęła Avery, przyjmując ten sam ton. – To oburzające.

– Też tak uważam. – Lila zaprosiła gestem do salonu. – Matt powinien być lada chwila. Kolacja gotowa, muszę tylko jeszcze podgrzać grzanki, podlać puree gorącym mlekiem i możemy siadać do stołu.

– Pomóc ci? – zaofiarowała się Avery. Spotkawszy się ze zdecydowanym sprzeciwem Lili, co było łatwe do przewidzenia, przeszła z Buddym i Cherry do salonu. Kiedy zagłębiła się w wygodnym, wielkim fotelu, poczuła, jak bardzo jest zmęczona. Najchętniej wtuliłaby głowę w poduszkę, zamknęła oczy i nie budziła się choćby przez cały tydzień.

– Nic się nie zmieniłaś – powiedział Buddy. – Ta sama śliczna, bystrooka dziewczyna, jaką cię pamiętam sprzed lat.

Przed laty w Cypress Springs… Była wtedy taka młoda i niewiarygodnie naiwna. Chciała się wyrwać z Cypress Springs, marzyła o wielkiej przygodzie, ciekawym życiu. Czuła, że gdzieś tam, w szerokim świecie, czeka ją coś lepszego niż ta beznadziejna wegetacja w małym miasteczku. Myślała, że to znalazła: prestiżowy zawód, nagrody, poważanie w branży dziennikarskiej. Wreszcie, rzecz również nie bez znaczenia, godne pozazdroszczenia zarobki.

Co to wszystko było teraz warte?

Gdyby mogła cofnąć się w czasie i raz jeszcze dokonać wyboru, czy podjęłaby takie same decyzje, tak samo pokierowała swoim życiem?

Gdyby rzeczywiście mogła cofnąć się w czasie, zrobiłaby wszystko, żeby być z nim.

Spojrzała na Buddy’ego.

– Nie uwierzyłbyś, jak bardzo się zmieniłam – powiedziała z uśmiechem, jakby chciała unieważnić ciężar swoich słów. – A co u ciebie? Poza tym, że przystojny jak dawniej, ciągle jesteś najgroźniejszym gliną w całej okolicy?

– Nic mi o tym nie wiadomo – mruknął Buddy – ale jeśli w ogóle, to ten tytuł od dawna należy do Matta.

– Szeryf z West Feliciana w przyszłym roku przechodzi na emeryturę – włączyła się Cherry.

– Matt zamierza ubiegać się o urząd po nim.

Wszyscy uważają, że wygra wybory – zakończyła z dumą w głosie.

Buddy przytaknął. Jego też rozpierała duma.

– Mój syn pierwszym gliną w parafii. Możesz to sobie wyobrazić?

– To już niemal dynastia stróżów prawa – mruknęła Avery.

– Niedługo już tej dynastii. – Buddy usadowił się w swoim ulubionym fotelu. – Emerytura za pasem. Już właściwie powinienem odejść. Gdybym miał wnuki, miał kogo psuć…

– Tato – ostrzegła go Cherry. – Nie zaczynaj znowu. Znamy to na pamięć.

– Troje dzieci i ani jednego wnuczęcia – gderał. – Moi przyjaciele mają po tuzinie takich pędraków. Moim zdaniem coś tu jest mocno nie w porządku. – Spojrzał pytająco na Avery. – Nie sądzisz?

A ona ze śmiechem podniosła dłonie na znak kapitulacji.

– Wolę się nie wypowiadać na ten temat.

– Dziękuję – rzuciła Cherry konspiracyjnym szeptem.

Buddy coś mruknął zrzędliwie, więc Avery szybko wróciła do głównego wątku:

– Nie wyobrażam sobie, żeby ktoś inny miał zostać szefem policji w Cypress.

– Cóż, przychodzi taki moment, kiedy trzeba ustąpić miejsca młodszym. Niechętnie o tym myślę, ale mój czas się skończył.

Cherry prychnęła lekceważąco, jakby chciała powiedzieć, że za grosz nie wierzy ojcu.

– Napiję się wina. Avery, ty też?

– Chętnie, kieliszek.

– Białe, czerwone?

– Wszystko jedno. – Avery oparła głowę o poduchy fotela. Napięcie powoli opadało. Zamknęła oczy i natychmiast napłynęły obrazy z przeszłości: Matt, Hunter, ona… bawią się w trójkę w ogrodzie, a rodzice w tym czasie urządzili sobie barbecue. Lila i Buddy robią ostatnie zdjęcie przed wyjazdem Huntera. Boże Narodzenie, obie rodziny przy jednym stole śpiewają kolędy…

Słodkie, podnoszące na duchu wspomnienia.

– Dobrze znaleźć się znowu w domu, prawda? – zapytał cicho Buddy, jakby czytał w jej myślach.

Podniosła powieki, spojrzała na niego.

– Dobrze – przytaknęła. – Pomimo wszystko dobrze. – Na moment odwróciła wzrok. – Żałuję, że nie zrobiłam tego wcześniej. Po tym, jak mama… Powinnam była zostać, już wtedy. Gdybym tylko…

Niedokończone zdanie zawisło w powietrzu. Gdyby wróciła, być może ojciec żyłby teraz.