Выбрать главу

Przyszła Cherry z winem, podała Avery kieliszek i usiadła na swoim miejscu.

– Jakie masz plany?

– A jakie mogę mieć? Przede wszystkim muszę dopilnować wszystkich spraw związanych z pogrzebem taty. Po południu rozmawiałam z Dannym Gallagherem. Mamy się spotkać jutro zaraz po przerwie na lunch.

– Jak długo chcesz zostać? – Cherry umościła się wygodnie, podwinęła nogi pod siebie.

– Nie wiem. Wzięłam co prawda urlop w „Washington Post”, ale nie wiem. Muszę przejrzeć wszystkie rzeczy taty, posegregować, doprowadzić dom do takiego stanu, żeby można go było wystawić na sprzedaż. Pojęcia nie mam, ile czasu może mi to zająć.

– Przepraszam, że tak późno.

Avery podniosła wzrok. Matt stał w drzwiach salonu, przechylił lekko głowę i przyglądał się jej z rozbawioną miną. Zdążył już zrzucić mundur, teraz miał na sobie niebieskie dżinsy i białą koszulę. W dłoni ściskał bukiet kwiatów.

– To dla mamy – poinformował z uśmiechem.

– Jest w kuchni?

– Przecież wiesz. – Cherry podeszła do brata i pocałowała go w policzek. – Tata właśnie utyskiwał, że nie ma wnuków. Przypomnij mi, żebym następnym razem i ja się spóźniła.

Matt uśmiechnął się szeroko.

– Dobrze, że mnie to ominęło, chociaż jak znam ojca, to zrobi nam powtórkę z rozrywki.

Buddy nasrożył się okrutnie.

– Ani wnuków na starość człowiek nie ma, ani nijakiego poważania u własnych dzieci. – Spojrzał w kierunku kuchni, jakby tam szukał pociechy.

– Lilu! – zawołał dramatycznym głosem. – Możesz mi powiedzieć, jakie błędy wychowawcze popełniliśmy?

Lila wychyliła głowę z kuchni.

– Zostaw dzieci w spokoju, na litość boską. Nie czepiaj się ich. – Spojrzała na kwiaty. – Do przybrania stołu?

– Tak jest, madame. – Matt podszedł do matki, pocałował ją w policzek i wręczył bukiet. – Czuję jakiś obiecujący zapach.

– Chodź, pomożesz mi z pieczystym. – Lila zwróciła się do córki: – Cherry, włożysz kwiaty do wazonu?

Avery obserwowała tę rodzinną scenę. Rodzina. Mogła należeć do tej rodziny. Formalnie i oficjalnie. Wszyscy spodziewali się, że wyjdzie za Matta.

– Zastanawiałaś się, czy nie zostać? – Głos Buddy’ego przerwał jej rozmyślania. – Tu się urodziłaś, wychowałaś. Tu jest twoje miejsce.

Spojrzała na niego, nie bardzo wiedząc, co miałaby odpowiedzieć. Przyjechała, żeby zająć się sprawą rodzinną, ale też w poszukiwaniu odpowiedzi na pytania dotyczące zarówno śmierci ojca, jak i jej życia w ogóle.

Od jakiegoś czasu miała wrażenie, że zamiast zmierzać w jakimś kierunku, po prostu dryfuje, ani szczęśliwa, ani nieszczęśliwa, jeśli już, to raczej niezadowolona. Ale dlaczego? Tego już nie potrafiła powiedzieć.

– Tak myślisz, Buddy? Zawsze miałam wrażenie, że dopiero muszę znaleźć swoje miejsce.

– Twój ojciec też tak uważał.

Ojciec… Każda wzmianka o nim od razu wywoływała łzy.

– Tak bardzo mi go brakuje.

– Wiem, maleńka.

Zapadła ciężka, przykra cisza, którą wreszcie przerwał Buddy:

– Nigdy nie przebolał śmierci twojej matki. Nie mógł otrząsnąć się z szoku. Tak nagle odeszła, w tak straszny sposób. Kochał ją bardzo.

Wylew dopadł ją na autostradzie. Jechała do Nowego Orleanu, by odebrać z lotniska kuzynkę.

Tak się cieszyła na ten wyjazd: tydzień chodzenia po sklepach, wypadów do restauracji i nowoorleańskich klubów.

Rozpędzony samochód zjechał ze swojego pasa i roztrzaskał się o bandę.

Lila westchnęła głośno, jakby próbowała powstrzymać szloch.

– To było… koszmarne. Poprzedniego wieczoru jeszcze z nią rozmawiałam, zadzwoniła do mnie. Mówiła, że nie czuje się dobrze. Powiedziała Phillipowi, co jej dolega, zastanawiała się, czy powinna jechać do Nowego Orleanu. Namawiał ją, żeby jednak pojechała, że odpocznie przez tydzień, spędzi miło czas, rozerwie się. Myślę, że nigdy sobie tego nie wybaczył.

– Powtarzał, że powinien był przewidzieć… wiedzieć – mruknął Buddy. – Obwiniał się, że bardziej troszczył się o pacjentów niż o zdrowie własnej żony.

Avery splotła kurczowo dłonie.

– Nie wiedziałam. Ja… tata mówił, że czuje się odpowiedzialny, ale ja…

Uspokajała go. Zapewniała, że w niczym nie zawinił.

I zajmowała się swoimi sprawami.

Matt wyminął matkę, podszedł do Avery, stanął za fotelem i dotknął jej ramienia.

– To nie twoja wina, Avery – powiedział cicho.

– Daj spokój.

Uścisnęła mu dłoń, dziękując za te proste słowa pociechy.

– Matt mi mówił, że tata dziwnie się zachowywał. Że z nikim się nie widywał, nie chciał z nikim rozmawiać. A jednak… pomimo wszystko… jak mógł zrobić to, co zrobił?

– Chyba mogę to zrozumieć – zaczęła Cherry.

– Kiedy kogoś kocha się aż tak bardzo, jak twój tata kochał mamę, człowiek staje się zdolny do najbardziej nieprawdopodobnych, niewiarygodnych rzeczy… do rzeczy ostatecznych i strasznych.

W pokoju zapadła cisza. Avery chciała coś powiedzieć, przerwać dławiące milczenie, lecz nie mogła dobyć z siebie słowa.

Buddy, niech mu będą dzięki, znalazł się i tym razem:

– Kolacja gotowa, skarbie? – zwrócił się do żony.

– Owszem. – Lila skwapliwie podchwyciła pytanie, rada, że mogą wrócić do spraw zwykłych, codziennych, i na moment zapomnieć o tragedii.

– Kolacja gotowa i stygnie.

– Siadajmy zatem do stołu – zakomenderował Buddy.

Przeszli do jadalni i zasiedli za stołem, a kiedy Buddy odmówił modlitwę, zaczęto przekazywać sobie półmiski, miski, salaterki, zawsze z prawa do lewej, zgodnie z od niepamiętnych lat obowiązującym przy stole Stevensów porządkiem.

Avery nakładała sobie wszystkiego po trochu, wszystkiego spróbowała, wszystko chwaliła, tu wtrąciła słowo, tam opowiedziała anegdotę, ale niejako z konieczności, z przymusu. Reszta chyba nie czuła się wcale lepiej od niej. Każdy udawał, starał się podtrzymywać rozmowę, jakby nic się nie zmieniło, jakby wszystko było normalnie.

Ale powrót do normalności wcale nie był łatwy, może w ogóle niemożliwy. Kiedyś przy tym stole zasiadali także rodzice Avery. Kiedyś Matt, Hunter i ona, ledwie zjedli, zaszywali się w kącie, sprzeczali, przekomarzali, wygłupiali.

Teraz dopiero zdała sobie sprawę, jak bardzo brakowało jej Huntera, jak za nim tęskniła.

To on w ich paczce był dyżurnym intelektualistą, co nie znaczy, że górował inteligencją nad Avery i Mattem, bo oboje przeszli przez szkołę śpiewająco, niemal na samych piątkach, nie wiedząc, co znaczy wkuwanie.

Hunter jednak, w przeciwieństwie do nich, odznaczał się szczególnie przenikliwym, zaprawionym ironią spojrzeniem na świat. I nie trzymały się go głupie figle, czego nie dało się powiedzieć o Avery i Matcie. To on zwykle rozsądzał konflikty, studził emocje.

Avery nie dziwiło ani trochę, że został wziętym prawnikiem. Bystry umysł i cięty język musiały mu dawać ogromną przewagę na sali sądowej.

– Matt wspomniał, że Hunter wrócił – napomknęła przy deserze. – Myślałam, że go tu zobaczę. – Przy stole zaległa cisza. Avery omiotła spojrzeniem znieruchomiałe twarze. – Przepraszam, powiedziałam coś niestosownego?

Buddy odchrząknął.

– Nie, maleńka. Chodzi tylko o to, że Hunter miał ostatnio kłopoty. Stracił udziały w kancelarii, którą prowadził z kilkoma wspólnikami. Omal nie został wykluczony z palestry, jak mówi. W efekcie mniej więcej dziesięć miesięcy temu wrócił do Cypress Springs.

– Nie wiem właściwie po co, w każdym razie na pewno nie z tęsknoty za rodziną – prychnął Matt.

– Niepotrzebnie wracał – dodała Cherry z ponurą miną. – Chyba nam wszystkim na złość.