Выбрать главу

Gaz! Ma przecież pojemnik z gazem!

– No, dziecinko – przemawiał do niej Buddy. – Jesteśmy przecież jedną wielką, kochającą się rodziną.

– Tak, tak – przytaknęła drżącym głosem, sięgając jednocześnie do przewieszonej przez ramię torebki. – Jesteśmy rodziną. – Zacisnęła palce na pojemniczku, wyrwała go szybkim ruchem z torebki i prysnęła Buddy’emu gazem prosto w oczy.

Z krzykiem zatoczył się do tyłu, zaś Avery jednym susem dopadła drzwi, goniona nawoływaniami Lili i Cherry. Nie wiedziała nawet, kiedy znalazła się na ganku.

Tu uświadomiła sobie, że nie ma samochodu.

Za plecami usłyszała tupot stóp. Buddy zaraz ją dopadnie.

Wieczorny mrok przecięły światła samochodu. Pod domem z piskiem opon zatrzymał się biały sedan Matta, otworzyły się drzwi od strony pasażera.

– Wsiadaj, szybko. To nie Hunter, to tata. Uciekamy.

Zerknęła przez ramię. Buddy coś krzyczał, próbował wyciągnąć pistolet z kabury.

Nie mieli czasu do stracenia. Gdy wskoczyła do samochodu, Matt ruszył z piskiem opon. Obejrzała się. Buddy biegł jeszcze chwilę za nimi. W końcu zrezygnowany stanął na środku jezdni.

Ukryła twarz w dłoniach. Miała wrażenie, że za chwilę straci resztki kontroli nad rozedrganymi nerwami, rozpadnie się w gwiezdny pył.

– Nic ci nie zrobił? Skinęła głową.

– Kiedy… jak do tego doszedłeś?

– Że to tata? Kocham go, ale jest słabym człowiekiem. Bezwolna kupa mięsa.

Nic z tego nie rozumiała.

– Chyba nie chcesz go usprawiedliwiać? To morderca, Matt.

Uśmiechnął się… tak jakoś dziwne. Avery nagle zrobiło się zbyt ciasno w pędzącym wozie. Kątem oka zauważyła, że Matt ma pistolet na siedzeniu, tuż koło uda. Znów znalazła się w potrzasku, zakołatała gdzieś w tyle głowy ledwie uchwytna myśl.

Poczuła gęsią skórkę na całym ciele.

– Miałaś rację, że mi zaufałaś – ciągnął Matt. – Tata miał dobre zamiary, ale za bardzo ulega emocjom i to czyni go słabym.

Matt jest wspólnikiem Buddy’ego. Należy do Siedmiu.

A ona, idiotka, wsiadła do jego samochodu.

Pistolet na siedzeniu…

Gdy dojeżdżali do świateł, Avery przesunęła się nieznacznie, gotowa wyskoczyć. Kiedy Matt zahamował na czerwonym, ukradkiem nacisnęła klamkę. Zablokowana.

Śmiech Matta.

– Naprawdę myślisz, że jestem aż taki głupi, Avery?

– Nie wiem, o czym mówisz.

– Dobranoc, Avery.

Zanim zrozumiała, co się dzieje, zdzielił ją kolbą pistoletu w skroń. Poczuła rozrywający ból w czaszce, a potem już nic.

Rozdział 52

Avery powoli dochodziła do siebie. Ból rozsadzał czaszkę. Otworzyła oczy i jęknęła cicho.

Leżała na jakimś łóżku, na gołym materacu. Spróbowała usiąść, ale nie mogła się poruszyć. Ręce i nogi miała przywiązane do prętów łóżka.

Wyznania Buddy’ego. Zjawiający się nagle Matt superman. A potem cios kolbą w głowę.

Przerażona i wściekła zagryzła wargę.

Nie, nie pokonają jej. Nie ujdzie im na sucho.

Musi się skupić. Myśleć trzeźwo. To teraz najważniejsze.

Rozejrzała się. Niewielkie, przesycone wonią wilgoci pomieszczenie, na prawo od łóżka otwarte drzwi, jedno, też otwarte, okno. Cisza i świergot ptaków.

Wywiózł ją za miasto.

Surowe wnętrze z drewnianych bali.

Chata myśliwska? Ta sama, w której była Gwen? Avery usiłowała sobie przypomnieć, gdzie była położona tamta chata. Przy Drugiej Bocznej, w bok szosy 421. Tak chyba mówiła Gwen. Co oznaczałoby, że znalazła się kilkanaście kilometrów na południe od Cypress, gdzieś w pobliżu wypalonych hal zakładów Old Dixie.

– Uśmiechnij się. Zaczął się nowy dzień.

– W progu pojawił się Matt.

– Nie mam powodów do uśmiechu.

– Powiedziałbym, że wstałaś lewą nogą, ale w twoim położeniu trudno mówić o wstawaniu – zdobył się na dowcip wątpliwej jakości.

– Sukinsyn.

– Złośnica. – Podszedł do łóżka, stanął tuż nad Avery. – Bardzo mi przykro, że musiałem się uciec do tak radykalnych środków. Naprawdę mi przykro.

– Skoro tak ci przykro, to mnie uwolnij, psycholu.

– Zawiodłaś mnie, Avery. Zdradziłaś. Mnie, nas wszystkich.

– Zabiłeś mojego ojca!

– Zawsze byłaś trochę za bystra. Lepiej jak człowiek mniej wie, mniej widzi, mniej rozumie. Żyje spokojniej i bezpieczniej.

Nachylił się i pocałował ją w usta.

Kiedy w końcu odchylił głowę, plunęła mu w twarz.

Rozwścieczony, wymierzył jej siarczysty policzek. Uderzył tak mocno, że poczuła krew na wargach.

– Miałaś być moja. Wybrałem cię. Dwa razy. A ty złamałaś mi serce. Pierwszy raz, wyjeżdżając. Drugi, oddając się mojemu bratu. – Zaśmiał się głośno. – Nie rób takiej zdziwionej miny. Masz mnie za głupca? Już wtedy, przy stawie Tillera, zacząłem coś podejrzewać. Ale jeszcze nie chciałem wierzyć. Kiedy zobaczyłem cię u niego w domu, rano, miałem już całkowitą pewność.

Avery jęknęła cicho na myśl o Hunterze, o tym, w co go wplątała, na jakie ryzyko naraziła.

Jak mogła podejrzewać go o najgorsze?

Matt uklęknął na łóżku, nachylił się nad Avery, zaczął ją pieścić.

– Pamiętasz, jak to było między nami? Ile to czasu minęło… – szeptał. – Nikt nigdy nie potrafił mi dać tego, co ty mi dawałaś.

Lepki dotyk Matta.

Dławiła się. Było jej niedobrze. Miała wrażenie, że jeszcze chwila, a zwymiotuje.

– Było nam dobrze razem. Jesteśmy stworzeni dla siebie.

Graj, Avery. Użyj sprytu. Zawsze jest jakaś szansa. Nie ma sytuacji bez wyjścia.

– Tak – przytaknęła ledwie słyszalnie. – Wszystko pamiętam.

– Dlaczego mnie zostawiłaś? Dlaczego?

– Była młoda. Głupia. Nie wiedziałam, jaki jesteś silny. Jaki potężny.

W oczach Matta błysnęła furia.

– Nie pieprz. Wyjechałaś. Miałaś mnie gdzieś. A potem… a potem pierdoliłaś się z moim bratem. Ty…

– Nie! – Nie pozwoliła mu dokończyć. Spróbowała użyć innej taktyki: – Dopiero teraz rozumiem, dlaczego wyjechałam. Zostawiłam cię, bo myślałam, że będziesz taki sam jak twój ojciec. Słaby, cofający się przed prawdziwymi wyzwaniami. Kocham go, ale… on jest słabym człowiekiem.

Matt znieruchomiał. Słuchał.

Avery brnęła dalej:

– Byłeś zdolny. Zawsze najlepszy w klasie. Świetne stopnie. I nagle mówisz, że nie wyjedziesz z Cypress, że zostaniesz policjantem. Jak twój ojciec. Byłam zawiedziona. Rozumiesz?

Przyglądał się jej uważnie, w końcu nieznacznie skinął głową.

– Musiałem zostać. Miałem misję do spełnienia.

– Teraz już to wiem. Wtedy nie wiedziałam.

– Tata jest za słaby.

– Cofa się przed tym, co musi być zrobione – strzeliła na oślep.

– Właśnie. – Spojrzał na Avery z dumą, że taka bystra, domyślna. – Zbyt często słucha własnego serca. – Pokiwał smutno głową. – Przywódca nie może kierować się uczuciami. Bo wtedy wszystko się rozsypuje, staje się własną karykaturą. Przywódca ani na chwilę nie może tracić z oczu swojego celu, zapominać o swojej wizji.

– O sprawie. A twoją sprawą jest dobro Cypress Springs.

– Tak. Tata stał na czele pierwszej Siódemki. Był jej założycielem. Wiedziałaś o tym?

– Nie.

– Okazał się zbyt słaby. Ulegał naciskom pozostałych członków grupy. Przede wszystkim naciskom twojego ojca.

– Mojego ojca? – Avery udała zdumienie i coś jakby rozgoryczenie fatalnym wpływem, jaki jej rodzic miał na Buddy’ego.

– Owszem, twojego ojca. Dobrego doktora Chauvina. – Każde słowo Matta zdawało się wprost ociekać żywą antypatią. – Groził, że powiadomi o wszystkim federalnych. Mówił, że przekroczyli dopuszczalne granice. – Matt nachylił się, jakby zawierzał Avery najcenniejszą z prawd. – Tam, gdzie toczy się wojna, nie ma czegoś takiego jak dopuszczalne granice. Rozumiesz? Życie albo śmieć. Czarne albo białe. Wygrana albo klęska.