Выбрать главу

– Nie, tato. Proszę. Nie rób tego.

– Muszę, synu. Matt wyciągnął ręce.

– Trudno. Skuj mnie, jeśli musisz. Poddaję się.

– Nie chcę twojej krzywdy, ale prawo jest prawem. – Buddy podszedł do syna.

Avery zorientowała się wcześniej niż on. Wcześniej dostrzegła nóż w dłoni Matta.

– Uważaj, Buddy! – krzyknęła. – To podstęp! Matt runął na ojca. Zatopił ostrze w jego szyi.

– Nie! – Z piersi Avery wyrwał się histeryczny krzyk.

Trysnęła krew. Buddy kilka razy poruszył ustami i z zastygłym na twarzy zdziwieniem osunął się na podłogę.

Avery chciała uciekać, ale Matt złapał ją wpół, przyciągnął do siebie, przystawił nóż do gardła.

– Widzisz, Avery – szepnął. – Głupi, słaby człowiek. – Spojrzał na znieruchomiałego ojca. – W dodatku zdrajca – podsumował spokojnie.

– Ty sukinsynu! Morderco! Psychopato! – wybuchnęła. – Jesteś chory! Chory!

– Jestem żołnierzem – sprostował Matt. – Walczę o sprawę. Mali ludzie, jak ty i mój ojciec, nigdy tego nie zrozumieją. – Nachylił się, podniósł kajdanki, wykręcił Avery ręce do tyłu i skuł ją.

– Zostałaś osądzona i uznana za winną, Avery Chauvin – wyrecytował wypranym z emocji głosem. – Generałowie zadecydują o twoim losie.

Rozdział 53

Zawiózł ją na teren dawnych zakładów spożywczych Old Dixie. Część hal spłonęła doszczętnie w pożarze, który przed laty doprowadził do upadku spółki, część zabudowań zachowała się niemal nietknięta.

Długo szli w ciemnościach. Matt musiał dobrze znać drogę, bo prowadził Avery pewnie, ani razu nie zawahał się, jaki wybrać kierunek, dokąd kierować kroki. W pewnym momencie szepnął jej do ucha:

– Uważaj, teraz będziemy musieli wejść na górę. Stąpaj ostrożnie i pamiętaj, że idziesz na spotkanie z moimi generałami.

– Niech cię piekło pochłonie! Matt zaśmiał się niemal radośnie.

– Już pochłonęło. I mnie, i ciebie, nie sądzisz? Owszem, sądziła, ale nie zamierzała dzielić się z nim tą myślą.

Dotarli na piętro, pokonali długi korytarz, jeden, potem drugi, wreszcie zatrzymali się przed zamkniętymi na kłódkę drzwiami.

– Wchodź. – Otworzył drzwi i pchnął ją do środka tak mocno, że upadła na podłogę jak kłoda, ręce miała wszak skute za plecami, uderzając brodą o beton.

Z jakiegoś powodu rozśmieszyło to bardzo Matta.

– Ty sukinsynu! – warknęła, podnosząc się z trudem. – Zapłacisz za wszystko, co zrobiłeś. Skończysz w więzieniu albo w zakładzie dla psychicznie chorych!

Matt ze śmiechem zatrzasnął drzwi.

– Nie marnuj energii – doszedł ją szept gdzieś zza pleców.

– Gwen?

– Tak, to ja.

Avery rozejrzała się niepewnie po mrocznym wnętrzu.

– Gdzie jesteś?

– Tutaj.

Teraz ją dostrzegła, skuloną w kącie na podłodze. Podbiegła do niej, uklękła obok.

– Bogu dzięki. Tak bardzo się bałam. Myślałam, że ty…

– Że nie żyję – dokończyła za nią Gwen. – Też tak myślałam.

Dopiero teraz, kiedy oczy przywykły do mroku, Avery zobaczyła zaschniętą w strup krew na skroni Gwen, skrwawione włosy… Nie miała nawet siły pytać, jak i kiedy Matt ją zranił. Zresztą z góry znała odpowiedź. Poszedł po Gwen do pensjonatu. Dostał się do jej pokoju…

– Wydostaniemy się stąd – szepnęła. – Powiedział mi, że Siedmiu ma zadecydować o moim losie. Pewnie spotykają się tu dzisiaj.

– On nas zabije.

– Nie myśl o tym, Gwen. – Avery omiotła spojrzeniem wnętrze, kiedyś zapewne służące za magazyn, sądząc po zachowanych rzędach regałów. – Sprawdzałaś, czy nie ma stąd jakiejś drogi ucieczki?

– Żadnej.

– Jesteś pewna?

– Tak… Nie chcę umierać, Avery. Nie teraz. Nie tak.

– Nie wolno się poddawać. Za nic. Wtedy na pewno zginiemy. Możesz wstać?

Gwen kiwnęła głową i opierając się o ścianę, dźwignęła się z podłogi.

– Mamy tylko jedną szansę – zaczęła Avery, z góry wiedząc, że jej plan zabrzmi żałośnie. – Obezwładnić go, kiedy po nas przyjdzie. Jedna rzuci się na niego, druga odbierze mu broń.

Jasne. Jakie to proste. Obezwładnić. Jedna się rzuci. Druga zabierze broń. Jedna z rękami skutymi na plecach, druga z raną w głowie.

Spojrzała na metalowy regał pod ścianą.

– Gwen, spróbujmy, może uda nam się ruszyć ten regał.

Jakoś wspólnymi siłami, Gwen używając dłoni, Avery ramion, odsunęły ciężki regał na tyle, że mogły się za nim schować niczym w norze. Było tu ciasno, zupełnie ciemno. I bezpiecznie.

Nawet jeśli poczucie bezpieczeństwa było tylko złudzeniem.

Rozdział 54

Hunter chodził niespokojnie w tę i z powrotem po pokoju przesłuchań.

Nie, nie został aresztowany, nie został zatrzymany. Po prostu czekał. W każdym razie z formalnego punktu widzenia.

Rano przyszło po niego dwóch ludzi Buddy’ego. Powiedzieli, że mają go odstawić na przesłuchanie. Polecenie szefa. Przywieźli go na posterunek, zaprowadzili do pokoju przesłuchań, powiedzieli, że ma czekać na szefa Stevensa, i poszli sobie.

Od tamtej chwili minęło, dzięki Bogu, dwanaście godzin.

Omiótł spojrzeniem ciasne wnętrze, po którym, spędziwszy tu tyle czasu, mógłby już poruszać się po omacku: drewniany stół, trzy drewniane krzesła, stare, wysłużone, obite blachą, zamknięte na klucz drzwi, ani jednego okna.

Wpadł w pułapkę. Czuł to od samego początku, kiedy go tu tylko przywieźli. Podobno chodziło o Avery. Podobno znalazła się w tarapatach. Tak kazał powiedzieć mu Buddy przez swoich funkcjonariuszy.

Dał się tu zwabić jak ostatni dureń, zostawiając Avery na łasce Buddy’ego. I Matta.

Odwrócił się na pięcie, podszedł do drzwi i zaczął w nie walić.

– Albo mnie aresztujcie, jak się należy, albo wypuśćcie!

Przyłożył ucho do blachy. Nic. Cisza. Zaklął pod nosem.

Musi się stąd wydostać za wszelką cenę. Musi. Avery jest w opałach. On to wie.

Znowu zaczął bębnić pięściami w drzwi.

– Hej tam! Muszę do toalety. Ruszcie tyłki, do cholery, chyba że chcecie po mnie sprzą…

Drzwi otworzyły się gwałtownie. W progu stał młodziutki policjant ze śladami trądziku na twarzy, a za jego plecami…

– Cherry? – zdumiał się Hunter. – Co ty tutaj robisz?

– Tata potrzebuje pomocy. Wchodź – popchnęła młodzika i Hunter dopiero teraz zobaczył, że jego siostra ściska w dłoni potężne magnum 357.

– Wiesz aby, do czego to służy? – zapytał na wszelki wypadek.

– Twoje pytanie nie zasługuje na odpowiedź – oznajmiła wyniośle i chwyciła go za rękę.

– Chodź, nie ma czasu do stracenia.

Wyciągnęła Huntera na korytarz, zamknęła drzwi, klucz schowała do kieszeni. W bezpardonowy sposób pozbawiony swobody ruchów krostowaty policjant natychmiast, oczywiście, wszczął raban.

– Co się dzieje?

– Porozmawiamy w samochodzie. Sammy był sam na posterunku, ale lada chwila mogą pojawić się chłopcy z patrolu.

– Która to właściwie godzina?

– Wpół do dziewiątej.

– Trzymali mnie w tym cholernym pokoju przesłuchań od rana. Muszę iść do klopa.

– Pospiesz się.

Kiedy wyszedł z toalety, bez słowa ruszyli do samochodu. Na tylnym siedzeniu siedziała Lila. Zapłakana. Czerwone, zapuchnięte oczy. Wypieki na policzkach.

Była na krawędzi załamania nerwowego.

Hunter zerknął groźnie na Cherry.

– Niech ktoś wreszcie otworzy usta. Im szybciej, tym lepiej.

Cherry przekręciła kluczyk i ruszyła.

– Tata powiedział, że mamy cię zabrać z posterunku, jeśli nie odezwie się do ósmej.