Выбрать главу

Zaszarżowała. Głową do przodu. Mierząc prosto w pierś.

Zaskoczyła go. Nie spodziewał się ataku, nie przewidział oporu.

Zachwiał się. Pistolet wypadł mu z dłoni, poleciał na podłogę.

– Uciekaj! – zawołała do Gwen. – Uciekaj! Gwen rzuciła się ku schodom.

Avery była niemal pewna, że zaraz pojawi się reszta wielkiej Siódemki. Że pospieszą za Mattem.

Nie pojawił się nikt.

Widać wyszli już z Old Dixie, pozostawiając szefowi brudną robotę.

Avery zaatakowała ponownie. Tym razem z taką siłą, że Matt upadł na podłogę z głośnym stęknięciem.

– Suka!

Zerwał się na równe nogi i zdzielił ją pięścią prosto w twarz. Poczuła potworny, przeszywający czaszkę ból. Nie mogła złapać tchu. Nagle zdała sobie sprawę, że płacze. Z bólu. Z wściekłości.

Matt zacisnął dłonie na jej gardle, zaczął ją dusić. Szarpała się, kopała, walczyła z całych sił.

Żeby tylko Gwen się udało, modliła się w duchu. Żeby tylko zdołała uciec.

Gdzieś zza drzwi doszedł głuchy łoskot, jakby coś ciężkiego upadło na podłogę. Matt rozluźnił trochę palce, znieruchomiał.

– Błękitny? Sokół? Co tam się dzieje? – zawołał. – Macie ją?

Odpowiedziała mu cisza. Puścił Avery, nasłuchując w napięciu.

Osunęła się bez sił na podłogę, wciągnęła głęboko powietrze, krztusząc się i kaszląc.

– Sokół! – zawołał Matt raz jeszcze. Kątem oka dostrzegła pistolet Matta. Leżał blisko, tuż, tuż. Na wyciągnięcie ręki.

Na wyciągnięcie ręki. Jeśli ktoś może wyciągnąć rękę, pomyślała ze złością. Łzy napłynęły jej do oczu.

Z gardła wyrwało się łkanie.

Matt odwrócił się, spojrzał na Avery, na pistolet. Uśmiechnął się z pobłażaniem.

– Chciałabyś, co? – zakpił. – Nic z tego. Próbowała się podnieść, ale nie starczyło jej sił.

Odczołgała się tylko, byle dalej od Matta. Nie podda się. O nie. Będzie walczyła do końca.

– Dzielna mała Avery – kpił Matt. – Podziwiam cię. Naprawdę podziwiam. Szkoda, że się nam nie udało. Mój umysł, twoja determinacja. Cóż za dzieci moglibyśmy wspólnie spłodzić.

Stanął nad nią, zagradzając drogę. Podniosła głowę i spojrzała mu w oczy. Hardo, wyzywająco.

Matt wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu, po czym schylił się po pistolet.

– To koniec, skarbie.

Rozdział 57

Jeszcze nie koniec.

Ocknęła się przywiązana do krzesła. Poczuła lepkość na czole, Krople spływające po policzku. Krew. To Matt ogłuszył ją kolbą pistoletu.

Dlaczego nie zabił od razu?

Otworzyła oczy.

Stół, jacyś ludzie wokół stołu.

Siedmiu. Matt i jego generałowie.

Ktoś się podniósł z krzesła. Matt. Podszedł do niej, oświetlił jej twarz kempingową lampą karbidową. Uśmiechnął się.

– Bywało, że lepiej wyglądałaś – stwierdził. – Gdybyś zaś chciała wiedzieć, to powiem ci, że Gwen się nie udało – dodał z triumfalną nutą w głosie i zwrócił się do zebranych: – Panowie, mam dobrą wiadomość. Avery Chauvin powróciła do świata żywych. Na jak długo, to już zależy tylko od niej.

Podniósł wysoko lampę, oświetlając siedzących. Avery zamrugała, wszystko pływało przed oczami, rozmazywało się, obraz zdawał się pulsować, raz ostry, to znowu niewyraźny.

Niemożliwe, jęknęła w duchu.

Trupy. Sześć trupów w różnym stanie rozkładu.

– Znasz Karla Wrighta, Avery. – Wskazał najdalej od niej usadzone zwłoki. – To generał Sokół.

Karl Wright. Przyjaciel Matta. Człowiek, za którego Cherry chciała wyjść za mąż.

Ale on wyjechał przecież do Kalifornii.

Nie odzywał się do nikogo poza Mattem. Tak mówiła Cherry.

Karl. Matt zabił swojego najlepszego przyjaciela.

Następny trup. Młody człowiek, jeśli mogła rozpoznać. Koszulka Tulane University.

– Tom Lancaster – przedstawił zwłoki Matt. Znaleźli porzucony na poboczu drogi samochód Toma. Ciała nie znaleziono nigdy.

Spojrzenie Avery spoczęło na kolejnym, całkiem jeszcze świeżym, no, stosunkowo świeżym, denacie.

Luke McDougal. Samochód w stawie Tillera.

Zaczęła szczękać zębami. Nie zniesie tego dłużej. Zaraz zwariuje. Matt stworzył sobie stowarzyszenie umarłych generałów. Mordował i tak pozyskiwał nowych członków grupy.

Spojrzał na to, co kiedyś było McDougalem, i pokiwał z uśmiechem głową.

– W pełni się zgadzam, Błękitny.

Ten obłąkany człowiek wierzył, że jego generałowie są żywymi ludźmi.

Zwrócił się do Avery:

– Z Błękitnym zawsze się zgadzamy. Spotkałem go na poboczu drogi. Zepsuł mu się samochód. Zaproponowałem, że go podwiozę, i od razu znalazłem z nim nić porozumienia. Natomiast generała Lancastera trochę trudniej było zwerbować. Nie od razu zrozumiał, o co walczymy, ale bardzo się starał. Chciał być z nami. W końcu całym sercem oddał się sprawie. Gwen byłaby z niego dumna.

Avery wyobraziła sobie, jak Lancaster musiał błagać Matta. Jak przysięgał, że uczyni wszystko, co Matt każe. Do końca nie wiedział, że przystanie do Siedmiu równa się wyrokowi śmierci.

– Oto Sal. Znacie się oczywiście – mówił Matt.

– Sal?

Przecież został pochowany. Odbyła się ceremonia czuwania. Pogrzeb…

Matt zamienił ciała. Czyje zwłoki wykorzystał?

– A więc to jest twoich Siedmiu? – wybuchnęła bliska histerii. – Sześć trupów i ty. Tak walczyłeś o ład i spokój w Cypress?

– Jesteś jak twój ojciec. Był mazgajem. Słabeuszem. Chciał zniszczyć Siedmiu. Nie mogłem mu na to pozwolić. Nie mogłem pozwolić na żadne słabości. Człowiek nie może być słaby. Nie może sobie pobłażać. W naszej sprawie nie ma miejsca na prywatność, na uczucia. To wszystko słabości – bełkotał. – Roznoszą się jak najgorsza zaraza. Niszczą zbiorowość. Trzeba ich likwidować. Usuwać ze zdrowego organizmu społeczeństwa. Elaine St. Claire, rozwiązłość – wyliczał z satysfakcją. – Pete Trimble, opilstwo. Trudy Pruitt, za długi język. Każde z nich zginęło tak jak żyło. Zabiły ich własne przywary.

– A mój ojciec, dlaczego zginął? – Avery próbowała panować nad drżeniem głosu.

– Zdrada – oznajmił Matt z niejakim żalem.

– Chciał zniszczyć stowarzyszenie. Niepotrzebnie wracał do sprawy Sallie Waguespack. Myślał, że tata nadal należy do Siedmiu. Poszedł do Lili, rozmawiał z nią, mówił, że złoży doniesienie do prokuratora okręgowego. Lila wszystko mi powtórzyła.

– Tych siedmiu mężczyzn, na czuwaniu przy moim ojcu… Kim oni byli, jeśli to jest twoja grupa?

– Nikim. – Matt wzruszył ramionami. – Jacyś przypadkowi ludzie. Nie zadawaj więcej pytań.

– Zmienił ton, jakby sobie przypomniał o czekającej Avery procedurze. – Czas płynie. Moi generałowie czekają. Rozpatrzyliśmy twoją sprawę i jesteśmy gotowi przyjąć cię do stowarzyszenia.

– Spojrzał na zegarek. – Masz trzy minuty.

Rozdział 58

Hunter przyczaił się za częściowo wypaloną ścianą i słuchał wynurzeń Matta oraz pytań Avery.

Trzy minuty. Jasna cholera.

Zamknął oczy, gotując się na spotkanie z tym, co miał zastać w „sali narad”. Trupy. Pomordowani ludzie.

Dla Matta ciągle żywi.

Nie, nie wolno mu o tym myśleć, bo przegra, poniesie klęskę. Co robić? Przemawiać Mattowi do rozsądku? Absurd. Jego brat nie miał rozsądku. Był chory, szalony. Zaatakować z bronią w ręku? Nic innego mu nie pozostawało.

– Czas upłynął, Avery. Jesteś z nami czy przeciwko nam?