Выбрать главу

– Avery… To naprawdę ty…?

– To naprawdę ja. – Chwyciła Gwen za rękę, łzy zakręciły się jej w oczach. – Matt powiedział mi, że nie żyjesz.

– Myślał, że nie żyję.

Gwen na powrót zamknęła oczy. Ranna, z postrzałem, zbiegała znów ze schodów w fabryce… znów uciekała… potem już nic, obraz się zacierał, ginął w białej mgle.

Avery spojrzała na Huntera i spytała:

– Skąd wiedziałeś, że ona tu jest?

– Usłyszałem, jak pielęgniarki rozmawiają o jakiejś pacjentce z postrzałem. Doszła do szosy 421, gdzie znalazł ją przypadkowy kierowca i przywiózł tutaj.

– Kierowca na 421? W środku nocy?

– Cud. Opatrzność boska – mruknął Hunter. Tak, cud prawdziwy.

Avery spojrzała na Gwen. Znowu miała otwarte oczy.

– Czy Matt…

– Nie żyje? – Avery pokiwała głową. – Nie żyje. Ale ty żyjesz. To najważniejsze.

W progu pojawiła się siostra i oznajmiła stanowczo:

– Koniec rozmów. Pani Lancaster musi odpocząć.

– Nie mogłabym z nią zostać? – zapytała Avery błagalnym tonem. – Będę cichutko.

– Pani też musi odpoczywać. Rano się z nią pani zobaczy.

Rano. Najsłodsze słowo na świecie. Będzie jeszcze jakieś rano.

EPILOG

Poniedziałek

31 marca 2003

9.00

Hunter wsunął do przyczepy ostatni karton z książkami, zamknął ją starannie i spojrzał na Avery.

– Gotowa?

Skinęła głową i wsiadła do samochodu. Gwen wyjechała dwa dni przed nimi, byle szybciej opuścić Cypress Springs. Obiecali, że po drodze zatrzymają się u niej na chwilę.

Dosłownie na chwilę. Nie mogli sobie pozwolić na dłuższy pobyt w Nowym Orleanie. Szef Avery czekał niecierpliwie, kiedy jego najlepsza reporterka pojawi się wreszcie w redakcji. Jeszcze bardziej niecierpliwił się, kiedy dostanie do ręki jej najnowszy reportaż.

Sara ułożyła się wygodnie na tylnym siedzeniu tuż nad zamkniętym wiklinowym koszem z maluchami. Avery podrapała ją czule za uchem, odwróciła się i skrzywiła na widok własnego odbicia w lusterku wstecznym.

– Widziałem – mruknął Hunter, włączając się do ruchu.

– Wyglądam jak narzeczona Frankensteina. W dodatku cały czas mnie to szycie swędzi.

– Wyglądasz ślicznie.

– Nie słyszałeś, że niewidomi nie powinni siadać za kierownicą?

Hunter zaśmiał się i położył dłoń na jej dłoni.

– Bardzo miło, że żyjesz.

Avery poczuła ucisk w gardle, łzy zakręciły się jej w oczach. Miło? Miło.

Skręcili w Główną, przejechali koło placu miejskiego. Przechodnie zatrzymywali się na ich widok. Kilka osób pomachało im na pożegnanie, inni po prostu odprowadzali ich wzrokiem.

Wszyscy już znali przebieg wypadków, wszak takiej sensacji Cypress nie miało od śmierci Sallie Waguespack. Reakcje były różne: szok, zdumienie, oburzenie. Ale też głęboki żal, czasem zakłopotanie: dlaczego, jak mogło do tego dojść? U nas? Cypress to takie urocze, spokojne miasteczko. FBI prowadziło cały czas przesłuchania, ale na razie nikogo nie aresztowano. Jeszcze.

Cypress, urocze, spokojne Cypress, pogrążyło się w żałobie. Opłakiwano zmarłych. Posypywano głowy popiołem i mówiono ze skruchą: żyliśmy w kłamstwie. Przyszła pora, by dokonać radykalnej zmiany w najdoskonalszym z miasteczek.

Kiedy przejeżdżali koło sklepu starego Raucha, Avery poprosiła Huntera, żeby się zatrzymał.

Wysiadła z samochodu, ogarnęła spojrzeniem Główną z jej staroświecką zabudową, z jej pieczołowicie zakonserwowanymi elewacjami.

Słodki widok i straszny, pomyślała. Cypress przypominało doskonale zabalsamowane, opierające się upływowi czasu zwłoki. A przecież czas płynie, nie sposób go zatrzymać, wszystko podlega zmianie, na lepsze czy gorsze, ale zmienia się. Nie da się zabalsamować życia, tak jak nie ma eliksiru, który pozwalałby zachować wieczną młodość.

Hunter też wysiadł z samochodu i podszedł do Avery.

– Wszystko w porządku?

– Musi być w porządku. A jak z tobą?

– Jak ze mną? Budzę się w nocy i pytam sam siebie, dlaczego akurat on, a nie ja. Byliśmy bliźniakami, równie dobrze mogło to spaść na mnie.

Biegli psychiatrzy powołani przez FBI skłaniali się ku twierdzeniu, że Matt cierpiał na zespół maniakalno-urojeniowy, jednak ostatecznej diagnozy nie potrafili postawić. Zamordowanie Sallie Waguespack, rodzinne kłamstwa, panująca w Cypress obsesja „zacnego” życia, służba w policji, wszystko to w jakimś stopniu przyczyniało się do rozwoju choroby.

Avery ścisnęła mocno dłoń Huntera.

– Nie, nie mogło.

– Pomyśl, przez tyle lat czułem się wykluczony, odrzucony przez nich. Nikt nie powiedział mi złego słowa, ale czułem, że jestem poza nawiasem. Tamta noc przesądziła o wszystkim. Teraz już to wiem.

– Tak mi przykro, Hunter.

– Mnie też, ale jestem szczęśliwy, bo mam ciebie. Pomogę mamie i Cherry. Mogą na mnie liczyć.

Prokurator nie wniósł oskarżeń ani przeciwko Lili, ani przeciwko Cherry, orzekł, że nie ma ku temu podstaw. Niemniej, chociaż oczyszczone z zarzutów, postanowiły wynieść się z Cypress Springs i zamieszkać w Baton Rouge. Cherry chciała otworzyć firmę cateringową. Od dawna nosiła się z tym zamiarem, teraz wreszcie miała go zrealizować.

Obie w końcu uwolniły się od sekretu, który przez kilkanaście lat powoli zabijał całą rodzinę.

– Wiem już, jak będzie się kończyła moja powieść – mruknął Hunter pod nosem.

– Jak?

– Dobrze. Będzie się kończyła dobrze. Avery zrozumiała, o co mu chodziło. Czuła to samo. Wiedziała, że jest w stanie sprostać przyszłości, cokolwiek miałaby przynieść.

Pocałowała Huntera i pociągnęła go do samochodu.

– Wynośmy się stąd w jasną cholerę.

Erica Spindler

***